WYDARZENIA

LONDYN, 2021
aktualne wydarzenia
Dawcy krwi poszukiwani!
Krwi nie da się wyprodukować w laboratorium, ani zastąpić innym preparatem. Dlatego tak ważne jest, aby w bazie nigdy jej nie zabrakło. W minionych tygodniach główne banki krwi zostały pozbawione około 40% zapasów. Policja ustaliła, że stoi za tym zorganizowana, doskonale wyszkolona grupa przestępcza. Skradziona krew prawdopodobnie trafia na czarny rynek. Niestety do tej pory nie udało stworzyć się rysopisów sprawców. Za wszelkie informacje zostały wyznaczone wysokie nagrody pieniężne. W związku z serią kradzieży, poszukiwani są dawcy! Krew może oddać każda osoba zdrowa między 18 a 65 r. ż, która waży co najmniej 50 kg. 

Wzmożone patrole policyjne
W dzielnicy SOHO doszło do znacznego wzrostu przestępczości. Wciąż grasuje tam seryjny morderca, a skupienie policji na jego odnalezieniu ułatwia drobnym złodziejaszkom rabowanie lokalnych sklepów. Mieszkańcy zorganizowali pod ratuszem protest, który skończył się decyzją o podniesieniu ilości patrolów policyjnych w godzinach nocnych. 

AKTUALNOŚCI

12/12
Czystki po LO.

[KP] Plastic hearts are bleeding


t

Frightened by my own reflection. Desperate for a new connection. Hold you in, but don't you get too close. Love you now, but not tomorrow. Wrong to steal, but not to borrow. Pull you in, but don't you get too close.

The sun, it brings the shady people

urodzona 18 września 1965 roku dawniej czarownica przynależąca do sabatu Czarownic z Greenwich przemieniona w wampira w 1996 roku krótko po przemianie opuściła Londyn, by z dala od bliskich zapanować nad rozbudzoną rządzą krwi podróżowała po Europie, raz na kilka lat zmieniając miejsce pobytu dotychczasowe wampirze życie poświęciła gromadzeniu oszczędności i zabezpieczeniu najbliższej przyszłości smykałka do wytwarzania magicznych przedmiotów, bezużyteczna bez mocy, popchnęła ją ku zostaniu złotniczką i jubilerką ostatnie 5 lat spędziła we Włoszech planowała tam otworzyć własny zakład, lecz pilne sprawy przygnały ją z powrotem do Londynu własnoręcznie wykonana, przydatna ozdoba na lewej dłoni

You can be whoever you wanna be here

Odebrał jej magię, ale przede wszystkim rodzinę. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym, dlaczego to zrobił, lecz w tym równaniu zbyt wiele było niewiadomych, by mogła poznać wynik lub chociażby go odgadnąć. Kierował się osobistymi pobudkami? Pragnął zrobić na złość sabatowi? Nie miał przecież ku temu powodów. Pojawił się w mieście ledwo kilka dni wcześniej, a następnie nie tyle nawet wywrócił jej życie do góry nogami, ile po prostu je zakończył. Jedną swoją decyzją odebrał wszystko. Pozbawił ją tożsamości, wykluczył ze środowiska, uczynił z niej pustą skorupkę, której nie napełnił choćby kroplą niezbędnej wiedzy i gdyby nie to, że była czarownicą i wiedziała, co za plugastwa wypełzały nocą na ulice Londynu, nie miałaby pojęcia, co się wydarzyło.
To dlatego nigdy szczególnie nie zależało jej na tym, by poznać swojego stwórcę.
Choć może rodzinę odebrała sobie sama? Odeszła, swojemu odbiciu w lustrze tłumacząc, że nie chce ich skrzywdzić. Czy była to tylko marna wymówka? Czy siostry z sabatu by jej nie pomogły? Czy naprawdę nie znalazłby się nikt, kto poprowadziłby ją za rękę i nauczył, jak panować nad głodem? Nie chciała znać odpowiedzi na te pytania; nie, jeśli istniało, choć najmniejsze ryzyko, że ich poznanie mogło wiązać się z popełnieniem błędu, którego by sobie nie wybaczyła.
To dlatego pewnego dnia po prostu zniknęła, lecz nie mogła nie oglądać się za siebie.
Pierwsze lata po przemianie spędziła w Szkocji, budując na nowo własną tożsamość. Niezliczoną ilość razy w sytuacji zagrożenia przyłapywała się na próbie użycia magii, podczas gdy powinna wykorzystać nowe umiejętności i po prostu wziąć nogi za pas; była przecież niezwykle zwinna i szybka, lecz minęło kilka lat, nim wyplewiła stare nawyki. We Francji nabrała ogłady i nauczyła się dość dobrze panować nad pragnieniem krwi, bo też nie mogła pozwolić sobie na zostanie krwiożerczym potworem; w głowie cały czas miała myśl, że kiedyś wróci do Londynu. W Niemczech zaczęła przyuczać się do bycia złotniczką, a wymagana w tym zawodzie precyzja była przecież pestką dla wampira. Przez kolejne lata tułała się od złotnika do złotnika, chłonąc rzemiosło od różnorakich czeladników, aż zainteresowała się również jubilerstwem i osiadła we Włoszech, gdzie po raz pierwszy zaczęła nieśmiało myśleć o otworzeniu własnego zakładu i zaprzestania bycia nomadką.
Przez niemal ćwierć wieku spędzone na podróżach, poznawaniu różnych kultur i środowisk, nauczyła się lubić swoje nowe życie. Zyskała dużą samoświadomość, zaakceptowała wady i zalety, oswoiła się z możliwościami i ograniczeniami zarówno umysłu, jak i ciała. Dziś jest ciekawa nie tyle świata, co istoty życia, mając świadomość, jak bardzo może być ona zmienna i niestała.
Może właśnie dlatego jest jednocześnie tak bardzo fascynująca?

I'll tell you all the people I know

1. Plastic hearts are bleeding / 15.05.2021-? /

Sell you something that you already own

Lost in black hole conversations

Choć nie dysponuję zbyt dużą ilością wolnego czasu, blogowi z istotami nadnaturalnymi nie mogłam odmówić :) Nie będę sobie nakładać limitu wątków (nawet, jeśli by wypadało), ale też nie obiecuję szalenie częstych odpisów - raz w tygodniu postaram się coś każdemu podrzucić, ale na staraniach może się skończyć, bo wiecie... NYC sam się nie ogarnie ;) Nie przedłużając, zapraszam do wspólnej zabawy! I prawie bym zapomniała... Mistrz Gry mile widziany :)

Wizerunku użycza: Hannah John-Kamen.
Cytaty: Miley Cyrus - Plastic Hearts.
Ostatnia aktualizacja: 03.06.2021.
Tabitha Jones
NC

103 komentarze:

  1. [Hejka! :D
    Przyznam się brzydko, że podglądałam kartę i Tabitha jest naprawdę fajna. Ciekawy pomysł z czarownica zmieniona w wampira. W dodatku to imię jest cudowne. Po serialu za mną chodziło, ale nie było okazji nigdy go wykorzystać i miło je widzieć przy takiej pani!:D Udanej zabawy życzę i samych fajnych wątków, a jak już przyjdę tu z moim panem to serdecznie zapraszam. :D No i kurcze, dziwnie Cie widzieć poza NYC. 😂❤
    Ahh, i ta Miley!❤]

    O. Carrington jeszcze chowający się w roboczych

    OdpowiedzUsuń
  2. [Oj mamusiu kochana <3 Dosłownie i w przenośni! Tabitha jest cudowna i chociaż widać, że na swój sposób ułożyła sobie życie, to tak naprawdę nigdzie nie może osiąść na stałe i jest w tym stanie ciągłej tułaczki. Ciekawi mnie, co takiego ciekawego czeka ją w Londynie (hyhyh) i co przyniesie jej ponowne spotkanie z rodziną <3]

    Andy z roboczych

    OdpowiedzUsuń
  3. [Na początek wypadałoby podziękować za powitanie Guliki (wydaje mi się, że taka odmiana tego hinduskiego imienia jest rzeczywiście prawidłowa) i przyznać się bez bicia, że jest to kolejna postać zainspirowana policjantką nazwiskiem Collingswood z książki ,,Kraken" autorstwa China Miéville'a. Nie będę dużo zdradzać, ale powiem, że Cougar skrywa w sobie o wiele więcej czarnych stron niż tylko te związane z magią.
    Przejdźmy jednak do Tabithy, bo przecież to na niej powinnam się skupić. Odkąd niedawno obejrzałam kilka filmów o Draculi zaczęłam się podświadomie zastanawiać jak może czuć się osoba, która została nagle przemieniona w wampira, więc chyba nic dziwnego, że historia panny Jones pochłonęła mnie aż do tego stopnia, że przy ostatnim słowie żałowałam, że jej opis jest tak krótki. Tu wypadałoby podkreślić, że za nic nie chciałabym postawić się w jej sytuacji i być zmuszona porzucić całe swoje dotychczasowe życie tylko dlatego, że ktoś obcy zechciałby zabawić się moim kosztem.
    Jak zwykle życzę wiecznie wybijającego źródełka weny i samych porywających wątków, a w razie chęci zapraszam w swe skromne progi.]

    Gulika A.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Tabitha jest naprawdę świetna. Lubię takie historie, szczególnie że wydarzyło się u niej naprawdę wiele. Chętnie poznałabym szczegółowiej jej historię. <3
    Od siebie życzę dużo weny i wielu ciekawych wątków!]

    Scylla Byron

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej życie nigdy nie było szczególnie interesujące. Andy (oprócz nietypowego imienia), nie różniła się niczym od statystycznych mieszkańców Londynu. Nie uczyła się najgorzej, chociaż od zawsze wiedziała, że studia nie były jej przeznaczeniem. Dużo bardziej wolała spędzać czas w pracy ojca i poznawać tajniki maszyn. Miała kilku oddanych przyjaciół, mimo że przepadała też za przebywaniem we własnym towarzystwie. Była chłopczycą, czemu trudno się dziwić, skoro została wychowana przez ojca, a jemu w głowie nigdy nie siedziały sukienki z falbankami. Oprócz tego, lubiła piłkę nożną, wizyty w pubie i literaturę sci-fi. Pozowała więc na typową dwudziestokilkulatką. A przynajmniej tak było, aż do ostatniego piątku.
    Byli umówieni na piwo i rybę z frytkami po pracy. Ojciec wyjątkowo powierzył jej w ten dzień opiekę nad warsztatem, a sam wybrał się za miasto, odwiedzić ciotkę. Adam nie lubił się z Lindą, ale odkąd tamta miała operację biodra, ktoś musiał jeździć do Essex przynajmniej raz w tygodniu, by upewnić się, że niczego jej nie brakuje. W końcu rodzina to rodzina. Trzeba o nią dbać, nawet jeśli ma się ochotę nigdy więcej nie oglądać brzydkich gęb jej członków. O poranku wszystko szło zgodnie z planem. Andy wstała nieco wcześniej, zjadła pożywne śniadanie i przygotowała się do wyjazdu. Kiedy jednak usiadła za kierownicą, szybko okazało się, że raczej nigdzie nie pojedzie. Niemal od razu zorientowała się, że doszło do uszkodzenia wystryskiwaczy paliwa, a to oznaczało, że zanim uda jej się naprawić pojazd, minie sporo czasu. Owszem, mogła pożyczyć auto ojca, ale nie była na nim ubezpieczona, a mandat jakoś średnio jej się uśmiechał. Pozostawało więc zamienić się rolami. Adam pojechał do Lindy, podczas gdy ona zajęła się warsztatem. Tyle tylko, że ojciec nigdy nie dojechał do Essex.
    Mijał już trzeci dzień bez wiadomości od Adama. Nie doszło do żadnego wypadku, a Andy znała mężczyznę na tyle dobrze, iż wiedziała, że nigdzie nie wyjechał. On zniknął, rozpłynął się w powietrzu, a chociaż policja i lokalna społeczność robiła wszystko, by go odnaleźć, ich wysiłki nie były wystarczające. Andromeda miała już za sobą fazę wyparcia. Nie trzymała się już złudnej nadziei na to, że ojciec wróci do niej cały i zdrowy. Wiedziała, że stało się coś naprawdę złego. Sny jej to podpowiadały. Tak, uważała je za zwykłe wytwory umysłu, ale niektóre... były zbyt realistyczne. Wypełnione osobami, których twarzy nigdy wcześniej nie widziała, a które pamiętała z najdrobniejszymi szczegółami. To nie były zwykłe sny. Wiedziała to, choć z całych sił wmawiała sobie, że nie powinna wierzyć w podobne brednie. Dlatego robiła wszystko, by powstrzymać moment zamknięcia oczu. Po pierwsze, nie chciała, by koszmary powróciły. A po drugie, bez ustanku wyczekiwała wiadomości od ojca. Nie chciała spać, gdy tamten potrzebował jej pomocy. Ale była tylko człowiekiem, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Jej organizm domagał się odpoczynku i z pewnością by go otrzymał, gdyby Andy nie zdecydowała wreszcie wyrwać się z domu. Postanowiła pójść do swojego drugiego domu . Do warsztatu. Tam, gdzie obecnosć ojca była najsilniejsza.
    Przeczuwała, że pracownicy Adam nie będą zadowoleni, gdy ją zobaczą. Ostatecznie już wczoraj wygonili ją do domu po godzinie, kiedy niemal zasnęła pod samochodem. Ale minął kolejny dzień, a jej desperacja rosła z minuty na minutę. Miała wrażenie, że coś w środku niej zaraz rozerwie na strzępy całą jej osobę, jeśli nie ruszy się z miejsca, nawet jeśli owo 'ruszenie się' nie przyniesie ją ani o krok bliżej do odnalezienia rodziciela. Tym razem nie miała więc zamiaru poddać się radom stroskanych mechaników, jakich uważała bardziej za wujków niż współpracowników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła zimny prysznic, by jeszcze bardziej się rozbudzić, nałożyła na siebie jakiś luźny dres, a potem zwyczajnie wyszła z domu. A raczej przeszła przez drzwi, ponieważ natrafiła na jakąś dziwnie znajomą kobietę zastawiającą jej drogę. Odruchowo odsunęła się o krok do tyłu, przymykając drzwi.
      - Dzień dobry - przywitała się, wstrzymując zięwnięcie. - P-pani do mnie? - zapytała, niepewnie, w pamięci próbując odszukać twarz osoby, do której nieznzajoma była tak szalenie podobna.

      Córeczka

      Usuń
  6. [ Hej :)
    Dziękuję Ci za powitanie oraz miłe słowa pod kartą :) Twoja Pani również wydaje się ciekawą postacią i przykre, że jakiś gość od tak przemienił ją w wampirzycę. Zawsze sobie wyobrażałam, że dla takiej czarownicy to musiało być straszne przeżycie stracić swoje moce. Ale twoja kobitka całkiem nieźle sobie radzi skoro rozkręciła taki biznes :D
    Co do wątku to pomysł podany przez ciebie jak najbardziej mi odpowiada :) Wielkich szans Riley nie będzie miała w starciu z wampirem, ale nie musimy jej traktować łagodnie xD
    A co do gatunku zwierza, w którego się zmienia to jest to czarna pantera, leopard, lampart ;)
    Jeśli chodzi o wątek z jej matką, to już dogadałm szczegóły z jedną z autorek, więc można powiedzieć, że jej pan już jest znaleziony, ale pewnie Riley chętnie zasięgnie języka u Tabithy, która ma lepsze rozeznanie w wampirzo-czarodziejskim świecie :D
    Bawcie się dobrze! ]

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojciec nie lubił rozmawiać na jej temat. Nie uważał ją za człowieka, na którego warto było sobie strzępić język. Własnie w ten sposób próbował poradzić sobie z jej niespodziewanym odejściem - wymazał ją z pamięci, wyrzucił wszystko, co dawniej wskazywało na jej obecność, zostawiając tylko kilka zdjęć, na których pozowała wraz z maleńką Andy. A zrobił to wyłącznie dlatego, że nie chciał stracić cennych pamiątek z dzieciństwa dziewczyny. Ale jego starania związane z uniknięciem tematu wcale nie powstrzymały młodej panny Williams przed zadawaniem pytań. W końcu większość jej kolegów i koleżanek z klasy miało mamusie. Nawet jeśli nie miały tatusiów, mamusie były zawsze! Dlaczego ona była więc inna? Dlaczego jej nikt nie zabierał na zakupy, nie piekł ciast ani plótł warkoczy? To nie mieściło się w jej kilkuletniej głowie! Dlatego zadawała dużo pytań, a gdy nie otrzymała satysfakcjonujących odpowiedzi, zaczęła szukać na własną rękę. Uzbrojona w pomięte zdjęcie i internet, przeszukiwała media społecznościowe oraz różne witryny, pragnąc odnaleźć choć ślad wskazujący na to, kim była Tabitha Jones. Ale zdawać by się mogło, że kobieta rozpłynęła się w powietrzu. Może perspektywa posiadania rodziny przytłoczyła ją do tego stopnia, że wcale nie chciała zostać odnalezioną? Skoro tak, to Williams nie zamierzała jej to utrudniać, choć ta świadomość była nastolatki niczym nóż wbity w serce. I od tego momentu obiecała sobie, że spróbuje zapomnieć. Zniszczyła zdjęcia, jakie zostały jej po matce. Przeprosiła ojca za wieczne pytania, za to, że była niewdzięczną córką, której bez przerwy brakowało matki, mimo że Adam dosłownie stawał na rzęsach, by przychylić jej nieba. I już nigdy, przenigdy więcej nie wypowiedziała jej imienia.
    Jednak mimo że ostatni raz na fotografię kobiety spoglądała wiele lat temu, im dłużej przyglądała się twarzy nieznajomej, tym trybiki w jej głowie zaczęły działać szybciej i bardziej intensywnie, aż w końcu przypomniała sobie, do kogo tamta była tak niezwykle podobna. Właśnie. Przypominała kobietę ze zdjęcia, bo matką raczej nie mogła jej nazwać. Ale to nie było możliwe. Tabitha miałaby teraz... 56 lat, z tego co pamiętała. A stojąca przed nią osoba wyglądała na góra trzydzieści pięć. Musiała więc być jej krewną. Ale dlaczego pojawiła się przed jej drzwiami?! Do jasnej cholery, dlaczego znała jej adres i imię?!
    Andy zadrżała, dokonując tego przerażającego odkrycia i odruchowo zasłoniła się drzwiami. Nie czuła się bezpiecznie. Nie po zaginięciu ojca. Nie po tym, jak pewna nieznajoma kobieta przypominająca jej matkę czegoś od niej chciała. Ale mimo strachu, nie miała zamiaru jej odtrącać. Może jej pojawienie się miało coś wspólnego z jej tatą? A jeśli tak, nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie wysłuchała wszystkiego, co miała jej do powiedzenia. Zwłaszcza, że tamta wyglądała na równie przerażoną. Pokiwała więc głową na potwierdzenie swojego imieniu, a następnie zmarszczyła brwi, czekając na jej wyjaśnienia. A kiedy usłyszała potwierdzenie swoich obaw, odniosła wrażenie, że grunt zachwiał się pod jej stopami i gdyby nie przytrzymała się drzwi, z pewnością upadłaby na podłogę.
    - Wie pani, gdzie on jest? - zapytała, całkowicie ignorując jej prośbę o przejście do ustronnego miejsca. Musiała dowiedzieć się prawdy, tu i teraz. Nie mogła czekać ani chwili dłużej. - Wie pani? On żyje prawda? Musi żyć! Kim pani jest? Jest pani... jest pani moją rodziną? - zarzuciła ją gradem pytań.

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  8. [Dobry, dobry^^ Podoba to mało powiedziane. Serotonina podzieliła się ze mną waszym pomysłem, jak ustalałyśmy między sobą wątek i to jeszcze mnie dodatkowo zachwyciło w tej postaci. ^^ Ja akurat Tabithę poznałam w Gotham jakoś na początku tego roku. :D O żonie Kinga nawet bym nie pomyślała, choć i jej imię dość często się przewija właśnie przy jego twórczości. :D
    Wiesz, ja sobie wątków nigdy nie odmawiam. Zwłaszcza teraz, jak już wyszłam na prostą ze studiami i mogę pisać tylko wątki i jeżeli tylko masz ochotę to ja bardzo chętnie coś z Tobą i Tabithą napiszę. ^^ Samemu Oscarowi również przyda się przyjazna dusza, przy której nie będzie musiał niczego i nikogo udawać, więc może jakieś powiązanko z początków przemiany Twojej pani? Też trochę podróżował, więc niekoniecznie musieli spotkać się w Londynie. Możemy ich przenieść do znacznie ładniejszej i mniej deszczowej scenerii. :D]

    Oscar Carrington

    OdpowiedzUsuń
  9. Bycie jednocześnie zmiennokształtną oraz córką łowcy było niełatwym wyzwaniem. Jej ojciec znał na wskroś charakterystykę wszelakich istot nadnaturalnych, przez co zachowanie swojej prawdziwej natury nie było oczywiste. Musiała wykazać się sprytem, a kłamstwa na temat jej wypadów za miasto musiały być za każdym razem równie wiarygodne. Jej ojciec był mężczyzną niezwykle domyślnym, zauważał odstępstwa od normy. Poza tym przeogromna troska i chęć ochrony jedynego dziecka przed kolejną tragedią, czyniły go człowiekiem wręcz upierdliwym.
    Riley przez te kilka lat odkąd gen zmiennokształtności aktywował się, nauczyła się płynnie lawirować na granicy kłamstwa i prawdy. Za każdym razem wymyślała niewinne wytłumaczenie swojego wyjścia z domu. Spotkanie ze znajomymi, wypad za miasto, wieczorny jogging... Ta lista rosła niemal za każdym razem, gdy opuszczała mury domu bądź akademii łowców.
    Nie mogła jednak stłamsić swojej zwierzęcej natury, która domagała się wyjścia na światło dzienne. Codziennie odczuwała mrowienie pod skórą, czuła przyczajonego zwierza wewnątrz swoich trzewi. Bywały dni kiedy nie miała czasu na przechadzkę do lasu i swobodną przemianę. Czuła się w tedy chora. Chodziła podirytowana i niezadowolona. Poza tym, gdy nadto przegięła z brakiem przemian, traciła pełną kontrolę nad swoją umiejętnością, a na to nie mogła sobie pozwolić. Nie wiedziała jak środowisko łowców zareagowałoby na takie wieści, jak jej ojciec by na nią spojrzał. Wszak dla nich była wynaturzeniem. Dla Riley nie wszystkie nauki łowców były słuszne. Dla niej nie każda istota nadnaturalna zasługiwała na miano potwora. Nie każdy biegał po mieście i zabijał bogu ducha winnych ludzi. Jednak to nie miało znaczenia i nawet ktoś kto zamieniałby się w sowę, czy mysz był czymś innym, a w świecie ludzi to nie oznaczało niczego dobrego.
    Zapadł kolejny chłodnawy wieczór. Riley ubrała się w wygodne rzeczy i udała się na przebieżkę do lasu. Gdy jej sylwetkę skryły gęste zarośla, rozebrała się i płynnie przemieniła. Wciąż przemiana nie należała do zupełnie łatwych i bezbolesnych, ale to było nic z czym mierzyć musiały się wilkołaki.
    Jej czarne lśniące cielsko poruszało się bezszelestnie po leśnej ściółce. Nozdrza pracowały pochłaniając kolejne słodkie zapachy zwierzyny. Jej ludzka cząstka miała problem z zaspokajaniem zwierzęcych potrzeb, ale po pewnym czasie nauczyła się kierować jedynie zwierzęcym instynktem. Silne łapy odbijały się o podłoża zostawiając gdzie nie gdzie odciski łap. Nie była gatunkiem naturalnie występującym w tej części świata, ale do tej pory nie miała z tego powodu nieprzyjemności.
    Ukryła się za zwalonym konarem drzewa, w oddali wypatrzyła sporych rozmiarów łosia. Był to godny przeciwnik. Jej wibrysy drżały wychwytując najdrobniejszą wibrację wokół niej, uszy strzygły zbierając dźwięki z okolicy, a ogon poruszał się pod wpływem ekscytacji. Prześlizgnęła się kawałek bliżej ofiary i już miała wykonać zabójczy sus do przodu, lecz wiatr się zmienił i nagle poczuła obcą woń.
    W tej postaci jej zmysły były na tyle wyostrzone, że mogła rozróżnić konkretne zapachy. Teraz wyczuła wampira i choć była znacznie silniejsza od przeciętnego człowieka to z istotami takimi jak wampir czy wilkołak nie mogła się równać. Bez walki jednak nie miała zamiaru się poddać. Nie miała też zamiaru zostać czyjąś kolacją.
    Zwróciła się w stronę z której dobiegł ją zapach. Jej ciało naprężyło się, a sierść na karku stanęła dęba. Ryknęła, a pazury wbiły się w ziemię. Jej złote ślepia wodziły po ścianie drzew, aż w końcu dostrzegła ruch. Z jej gardła wydobył się ostrzegawczy pomruk.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiele ludzi marzyło o nieśmiertelności, ale nie Oscar. Oscar nigdy o tym nie myślał, nie podejrzewał, że wśród ludzi mogą chodzić istoty nocy. Takie, które boją się słońca i księżyca, dla których rośliny są szkodliwe. Słyszało się o tym tylko wtedy, gdy było się straszonym czy też, gdy ludzie nie potrafili znaleźć logicznego wytłumaczenia, więc całą winę zwalali na demony, diabła i co tylko przyszło im do głowy. Tylko dość prędko przekonał się, że to nie tylko były bujdy, ale i prawda. Był sceptycznie nastawiony do demonów, aniołów i im pokrewnych, choć patrząc na to, że sam żywił się ludzką krwią, to wszystko było możliwe i być może nie należało lekceważyć również istnienia takich istot.
    Znalezienie bliskich osób było trudne. Przez długi czas był sam, dopóki na jego drodze nie pojawiła się Audrey, która umiała go uspokoić i wytłumaczyć skąd ta żądza krwi się bierze oraz jak nad tym panować. Problem z Audrey był taki, że gdy już wykonała swoją misję, a zwykle ratowała przypadki beznadziejne, którym akurat okazał się Oscar, ruszała w świat przed siebie. Dzieckiem nie był, aby potrzebował ciągłego prowadzenia za rękę. Łatwiej było iść przez nieśmiertelne życie z kimś, ale o wiele trudniej było znaleźć osobę, której w pełni będzie można zaufać. Z pewnością również niejeden nieśmiertelny na własnej skórze przekonał się o tym, że niektórym nie warto jest ufać. Sceptycznie podchodził do nowych znajomości i był ostrożny. Uważał na swoje słowa, czyny i nie wychylał się z żadnymi planami, ani nie zdradzał też swoich miejsc. Te były jego i miały zapewnić mu bezpieczeństwo. Sytuacja wyglądała jednak trochę inaczej, gdy chodziło o Tabithę. Poznał wampirzycę w latach dziewięćdziesiątych i choć może nie spędzali ze sobą każdej jednej chwili wiedzieli o sobie dość. Sam sobie z lekka był winien z samotnością, bo nigdy nikomu tak naprawdę w pełni nie zaufał i zawsze miał jakieś ale, które niby miało chronić go przed najgorszym.
    Starał się mieć na uwadze, kiedy w jego hotelu pojawiały się istoty nieśmiertelne. Nie chciał żadnych niefortunnych wydarzeń, a te czasem niestety miały miejsce. Zwykle udawało mu się sprawę załatwić zanim dowiedział się o niej ktokolwiek, ale nie mógł się rozdwoić ani roztroić. Nie umknęło jego uwadze, gdy w jednym z pokoi zameldowała się znajoma wampirzyca. Jeżeli pamięć go nie myliła widzieli się niecałą dekadę temu, a może w międzyczasie na siebie wpadli. Nie ważne. Ważne było to, że nie mógł pozwolić przyjaciółce nocować w mniejszym pokoju, kiedy w ofercie była cała masa pięknych pokoi. Znalazł się na odpowiednim piętrze. Przeszedł przez korytarz prosto pod drzwi, które go interesowały. Nie lubił podsłuchiwać bliskich mu osób. Teraz chciał się tylko upewnić, że Tabitha jest w środku. Podsłuchując można było dowiedzieć się o rzeczach, o których wiedzieć się nie chciało, choć nie mógł zaprzeczyć, że ulepszony słuch był bardzo pomocny przy polowaniach czy też podczas różnego rodzaju ucieczek, do których jako nieśmiertelny był przyzwyczajony.
    Zastukał w drzwi. Uśmiechnął się również, aby kobieta po otworzeniu drzwi nie zobaczyła pochmurnej twarzy Carringtona.
    — Zapomniałaś już o moim numerze telefonu czy specjalnie nie mówiłaś, że zjawiasz się w Londynie i musiałem przypadkiem dowiedzieć się o twoim przyjeździe przypadkiem? — powiedział z udawanym wyrzutem w głosie. — Mogę wejść?

    Oscar Carrington

    OdpowiedzUsuń
  11. [Mogę śmiało powiedzieć "do trzech razy sztuka", bo panienka Mayfair ma już swoją trzecią odsłonę, za każdym razem nieco inną. Dlatego mam nadzieję, że tym razem to już na stałę, bo czekałam na nią niezwykle długo ^^
    I nie narzekaj na nadmiar pomysłów! Lepiej mieć nadmiar niż brak, nawet jeśli napięty grafik przez to płacze :D Jestem jak najbardziej za wciągnięcie Emilki do życia Tabithy i Andy!]

    Mayfair

    OdpowiedzUsuń
  12. [Już dwa dni zbieram się aby coś tu napisać i trochę czasu mi brakuje, a trochę się zastanawiałam co właściwie wysłać, bo wyjdzie na to, że się tylko podlizuje xDD no ale cóż ja mogę poradzić na to, że KP wstawiasz takie, że łeb pęka? 🤣 kreacja postaci wyśmienita, ale ja wiem od kiedy tylko się spotkałyśmy w blogosferze, że pisać potrafisz, a jak przez ostatnie latka jeszcze zaczęłaś wymiatac w kodach, to Twoje przedstawienie postaci przypomina istny masjtersztyk *-*
    Podoba mi sie, że Tabitha łączy w sobie niejako dwie natury, choć ominęłas hybryde, to dodaje postaci smaczku :) wiem że z czasem bywa różnie, ja sama aktywnością nie grzeszę, ale może kiedyś uda nam się poskrobać coś wspólnie! :*
    Od dłuższego czasu wolę KP w formie urywka z wspomnień, krótkiego opisu charakteru, bez skupienia siw na historii, bo ta zmienia się wraz z rozwijaniem postaci w wątku, coś dodaje, coś zabieram i trochę mam tak, że ciągle i ciągle kształtuje postać :) więc mam zapisanych kilka wersów na KP, które przedstawiają postać mocno ogólnikowo i naginam to do potrzeb fabuły xD idę na lenia ale stara już jestem i mi wolno! A co do rudej charakternej wiedźmy... Myślałam o tym, ale tam to były inne czasy, inni autorzy 😂 a gdyby się pojawiła, pewnie w odmienionej odsłonie, ale... Jeśli wrócisz z aniołem, ja wrócę z wiedźmą! :P i to prawda, sentyment jest <3
    Udanej zabawy :) ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  13. Riley wiedziała z kim ma docznienia. Wampirzyca poruszała się niezwykle szybko i zwinnie. Dostrzegła w jej spojrzeniu dzikość i głód. Wiedziała, że wampiry mają potrzebę nie tylko spożywania krwi, ale także samego polowania. To leżało w ich naturze i niekoniecznie zapach świeżej posoki odblokowywał ten popęd drzemiący w nich.
    Riley przywarła podbrzuszem do podłoża, jej cialo było nieruchome, ale gotowe do odparcia ataku. W tej postaci miała większe szanse przeżyć atak wampira. Jej ciało było silniejsze i uzbrojone w ostre kły oraz pazury. Pantera w obliczu zagrożenia, przyparta do muru stawała się groźnym przeciwnikiem. Nie miała zamiaru ustapić pola.
    Adrenalina napłynęła w jej żyły, oddała się we władze swojego zwierzęcego instynktu. Rzuciła się na wampirzycę warcząc głośno. Jej duże łapy trafiły kobiete w ramię, zostawiając tam głębokie ślady po pazurach. Odskoczyła w tył, ponownie naprężając ciało w gotowości do skoku. Pazurami ryła w ziemi. Ryczała na nią. W środku liczyła, że przeciwnik odpuści, zrezygnuje z upolowania jej. Ostatecznie wciąż była smeirtelna, a wampirzyca nie. Miała tu znaczną przewagę, mogła pozwolić sobie na więcej obrażeń niż Riley. Gdy z niej wypływała krew, wraz z nią uchodziło życie.
    Nie wiedziała ile ciosów przyjęła, ale całe ciało ją bolało. Czuła też szkarłat, który zaschnął na jej ciemnym futrze. Łapy jej drżały, delikatnie dyszała. Odsunęła się pod jedno z drzew sycząc na przeciwniczkę.
    Nawet z takimi umiejętnościami, wiedziała że siła łowcy... człowieka leży w grupie. Teraz przekonała się o tym na własnej skórze. Gdyby działała w zespole, tak jak zwykle, wampirzyca miała by ciężki orzech do zgryzienia.
    Nie chciała tego, ale jej ciało zaczęło działać wbrew jej woli. Czuła jak kości i mięśnie zmieniają swój układ. Po krótkiej chwili pod drzewem zamiast czarnej pantery, siedziała naga ciemnowłosa dziewczyna. Ubranie zostawiła w miejscu, w którym poprzednio się przemieniła.
    Włosy lepiły jej się do spoconego karku i czoła. Drżącą dłoń przytknęła do rzeber gdzie widniało jedno z rozcieńć na jej szczupłym ciele. Podniosła wzrok na wampirzycę. Oczywiście, że się bała, ale w jej spojrzeniu nie dało się tego zauważyć.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  14. Przez ostatnie kilkaset lat swojego istnienia przemienił w wampira wiele osób, jednak nikt nie zapadł mu w pamięci tak, jak Tabitha Jones. To noc była noc jak każda inna, krótka chwila słabości, która na zawsze odmieniła jego życie i zmusiła do zmiany priorytetów. Od zawsze był typem samotnika, do nikogo się nie przywiązywał, nie rozpamiętywał ofiar czy nawet bliskich, żył na własną rękę, dzięki czemu trudniej było go namierzyć czy pokonać. Nić powiązania, jaką został obarczony przez rodzinę panny Jones, stała się jego przekleństwem i choć wielu znakomitych czarowników próbowało zdjąć z niego klątwę, magia była tak potężna, że wciąż musiał uważać, aby Tabitha była bezpieczna, a co za tym idzie, nie zagrażała jego zdrowiu i życiu. Na początku próbował pojawiać się w tych samych miejscach co ona, z czasem odciął nieco pępowinę i kontrolował ją na odległość, zatrudniając rzeszę ludzi, którzy niczym cienie, bardzo dyskretnie i niezauważenie czuwali nad tym, aby Jones była przez cały czas bezpieczna. Jej powrót do Londynu całkowicie zaburzył jego równowagę, zwłaszcza, że sam niespełna rok temu pojawił się w Wielkiej Brytanii, starając się na nowo ułożyć swoje życie w mieście, w którym się urodził i które zawsze w pewnym sensie go do siebie przyciągało. Długo bił się z myślami, co powinien zrobić w takiej sytuacji, koniec końców postanowił spotkać się z nią osobiście, aby raz na zawsze rozwiązać sprawę związaną z klątwą i zacząć w pełni żyć swoim własnym, niezaburzonym jej wybrykami życiem. Od czasu jej przemiany znał praktycznie każdy jej krok, bez trudu odnalazł więc hotel w którym się zatrzymała i jeszcze tego samego dnia zjawił się pod drzwiami pokoju, który wynajęła na swoje nazwisko. Nie do końca wiedział co właściwie poczuł, stając z nią ponownie twarzą w twarz. Ekscytacja, złość, irytacja, podniecenie? Właściwie wszystko po trochu szalało właśnie w jego myślach i sercu, sprawiając, że żyły szybciej niż zwykle zaczęły pulsować w jego skroniach.
    - Proszę, Tabitha Jones we własnej osobie. Ciekaw byłem, co u ciebie – uśmiechnął się w ten charakterystyczny, pełen wdzięku i pewności siebie sposób, stając na jej drodze. Nie wiedział, czy od razu go pozna, stał więc nieruchomo, pozwalając tym samym, aby powoli dotykała jego ciało.
    - Liam Coburg, tak, to ja, ale chyba nie miałem nigdy okazji oficjalnie się przedstawić, znamy się? – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, unosząc przy tym pytająco brew ku górze – Szybko skończyłaś, liczyłem po cichu na to, że chociaż dojdziemy do gry wstępnej…- westchnął z rezygnacją, ale zanim zdążył cokolwiek dodać, Jones wykorzystała chwile jego nieuwagi i runął niczym kłoda na ziemię po tym, jak ta skręciła mu kark.
    - Grasz niedostępną, podoba mi się to – mrugnął do niej, unosząc głowę do góry i zgrabnym ruchem podnosząc się do pozycji stojącej – Znudziło ci się we Włoszech? Za dużo słońca, czy rodzinne kłopoty? Właściwie to Włosi bywają cholernie irytujący, dużo mówią, są za głośni, w dodatku ten cały model patriarchatu, okropieństwo – wzdrygnął się i zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, błyskawicznie znalazł się przy hotelowej mini lodówce, w której chłodził się alkohol przygotowany dla gościa tego pokoju – Na długo przyjechałaś do Londynu? – zagadnął, stawiając przed nią szklankę wypełnioną whisky i wygodnie rozsiadł się na łóżku, upijając przy tym spory łyk złotego płynu.

    LIAM

    OdpowiedzUsuń
  15. Odetchnęła głęboko, gdy wampirzyca opamiętała swoją rządzę krwi i mordu. Riley wiedziała, że obcując tak bardzo z tym światem, istnieje szansa że nie pożyje długo. Mimo wszystko ceniła sobie życie nie chciała zostać niczyją kolacją.
    — Jak widać — odparła cierpko. Z grymasem na twarzy wyprostowała się wspierając o szorstki konar drzewa. Nagość jej nie krępowała, w końcu stała na przeciw innej kobiety, poza tym w takiej chwili jak ta mało obchodziło jej czy ktoś ją zobaczy rozebraną. Nie miała bardzo groźnych ran, była bardziej poobijana przez co mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa — Obawiam się, że nie byłabym wstanie odbiec daleko — musiała po prostu chwilę odpocząć. Zresztą nie miała dużego wyboru, nie mogła nigdzie zadzwonić i nikogo poinformować. Telefon został przy ubraniach, a poza tym jakby się wytłumaczyła. Nocny nagi jogging? Nikt by jej nie uwierzył, a nie chciała zwracać na siebie szczególnej uwagi.
    Dostrzegła jak kobieta stara się uporać z własnymi rządzami. Widać było ile trudu i wysiłku w to wkłada. Riley dzięki temu nieco ochłonęła. Cieszyła się w duchu, że nie trafiła na bezwzględnego mordercę, który teraz wykorzystałby jej słabość i dokończył dzieła. Być może to zajście było jednym wielkim nieporozumieniem. Może wampirzyca polowała na zwierzę by zaspokoić pragnienie i trafiła na nią. Nie mogła wiedzieć, że pantera może być człowiekiem.
    — Nie chcę twojej krwi, ani nic z tych rzeczy — zapewniła szybko, miała nadzieję, że ten pomysł nie przeszedł jej przez głowę — bywało gorzej, na prawdę — dodała przymykając na chwilę powieki. Wzięła kilka głębszych oddechów.
    Wiedział, że krew wampira mogłaby ją bardzo szybko postawić na nogi, nie byłoby po tym zdarzeniu najmniejszego śladu. Riley wolała nie ryzykować. Nawet kropla mogła zmienić ją w pobratymca kobiety. Nie była uprzedzona, ale nie chciała jeszcze bardziej komplikować swojej sytuacji. Ukrywanie zmiennokształtności było trudne, z wampiryzmem było by sto razy gorzej. Nie zachowałaby tego faktu w tajemnicy, a nie byłaby w stanie od tak porzucić swojego życia i wyjechać z Londynu. Ojciec miał tylko ją i nie dźwignął by się po stracie kolejnej bliskiej mu osobie. Riley też nie potrafiła sobie wyobrazić jakie to uczucie żyć obok rodziny, która starzeje się i ostatecznie umiera, a samemu zostać nietkniętym przez czas. Musiało to być okropne, wieczne życie, pragnienie i walka z mrokiem kryjącym się we własnym wnętrzu. Poniekąd współczuła nieśmiertelnym, choć pewnie nie każdy żałował takiego losu.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  16. Jej serce biło coraz szybciej, coraz bardziej intesywnie i wydawać by się mogło, że chciało wylecieć z klatki, jaką stanowiło dla niego jej ciało, a następnie okrutnie pozbawić ją ostatniego oddechu. Tak głęboka była jej ulga, kiedy usłyszała to, co pragnęła usłyszeć od wielu dni. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, kąciki ust mimowolnie uniosły się do góry, aż zabolało, a uczucie ciężkości, jakie uniemożliwiało jej swobodne nabieranie powietrza do płuc, zniknęło. Jej ojciec żył. Jej ojciec żył, miał do niej wrócić i oboje mieli kontynuować te swoje nudne, przeciętne żywoty. Niestety, kolejne słowa obcej kobiety skutecznie zwaliły ją z nóg. Owszem, nie wiedziała, czy mogła jej wierzyć. Przecież nieznajoma nawet nie zdążyła wszystkiego wyjaśnić ani odpowiedzieć na to jedno podstawowe pytanie - kim była. W dodatku nie posiadała najmniejszych dowodow na to, że jej ojciec znajdował się w niebezpieczeństwie. Jednak coś sprawiało, że nie mogła tak po prostu zignorować jej ostrzeżeń. Nie po tym, kiedy w ostatnią noc widziała dokladnie to, o czym mówiła kobieta.
    Andy zachwiała się, bo nogi, które do tej pory utrzymywały ją w pionie, niespodziewanie odmówiły jej posłuszeństwa. Usiadła na schodku, nieudolnie probując wziąć oddech, by po raz kolejny zarzucić nieznajomą pytaniami, ale głos uwiązł jej w gardle. Otwierała usta raz po raz, spoglądając na kobietę błagalnym wzrokiem, jakby spodziewała się, że tamta zaraz cofnie to, co powiedziała albo oznajmi, iż jej słowa były zwykłym, nieśmiesznym żartem. Jednak nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie - kobieta zaczęła zarzucać ją dodatkowymi informacjami, jakich Andy nie była gotowa usłyszeć.
    Musiała się uspokoić. Musiała wyrównać oddech, wstać i wydobyć od nieznajomej wszystko, co tamta wiedziała na temat jej ojca. Była mu to winna. W końcu to Adam był na każde jej zawołanie. Nie przegapił żadnego występu, kibicował podczas meczów piłki nożnej, opatrzał zranione kolana i przynosił lunch do szkoły, kiedy zapomniała zgarnąć go z kuchennego stołu. Był obok, kiedy potrzebowała tego najbardziej i teraz, kiedy role się odwróciły, Andy nie zamierzała marnować ani chwili. Odliczyła do dziesięciu, przymykając przy tym powieki, z nadzieją, że ten drobny gest odda jej odrobinę kontroli nad rozszalałym oddechem. Z krótkiego transu wybudził ją dopiero głos współlokatorki. Williams podskoczyła jak oparzona, oglądając się za siebie. Przez moment zawahała się, czy nie poinformować ją o wizycie nieznajomej, lecz zważając na jej ostatnie słowa, odparła:
    - To listonosz tylko, pytał się o adres.
    Zaraz też podniosła się ze schodka, stajac na przeciwko kobiety.
    - Nie ufam pani. Ale zależy mi na tym, żeby znaleźć ojca, więc jeśli ma pani jakiekolwiek informacje, to byłabym głupia, gdybym z nich nie skorzystała. Dlatego możemy pójść do tego hotelu - poinformowała ją, już znacznie spokojniejszym i wyważonym tonem, z wyraźną nutą zdeterminowania, by zaraz ruszyć we wskazanym przez nią kierunku.

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  17. — Nie szkodzi — odpowiedziała — na tym to polega, jedynie wprawione oko i zmysły mogą nas odróżnić od zwykłych zwierząt — obojętnie w co się przemieniali, nie różnili się niczym od zwykłego zwierzęcia. Jedynie zapach delikatnie się różnił i krew wciąż działała tak jak ta ludzka. Gdyby jakiś badacz dorwał się do nich miały niezłą zagadkę do rozwiązania. Zwierzę o ludzkiej krwi i praktycznie ludzkim dna. Z wiekiem i każdą kolejną przemianą byli w stanie coraz lepiej dopracować szczegóły swej zwierzęcej formy. Istniały też pogłoski, że niektórzy mieli dar do zmieniania się w innych ludzi.
    — Rany nie są, aż tak straszne — wolała nie ryzykować, szanse że coś jej się stanie wracając do domu były raczej nie wielkie. Chyba że tym razem wpadłaby na rzeczywiście dzikiego wampira, który bez ceregieli dobrałby się do jej szyi.
    Zdawała sobie sprawę, że jej świeże zranienia i krew, która z nich się sączyła nie były ułatwieniem dla wampirzycy. Miała świadomość, że wampiry są nękane wiecznym głodem, a zapach świeżej krwi jest dla nich największym afrodyzjakiem. Cieszyła się, że trafiła na osobę, która tak dobrze nad sobą panowała.
    — Przybiegłam — odparła uśmiechając się — rzeczy zostawiłam kilka kilometrów stąd, przemiana rozerwała by je na strzępki, a później muszę wrócić do domu — wyjaśniła. Liczyła, że po powrocie uda jej się przemknąć niezauważenie do łazienki. Musiała zmyć z siebie krew i ukryć ślady dzisiejszego niespodziewanego spotkania. Musiała też wymyślić dobrą wymówkę dla ojca, przecież nie mogła powiedzieć mu prawdy. Jako człowiek miała nieduże szanse na wyjście z takiego starcia. Zwłaszcza, że przy sobie nie miała żadnej broni. Raczej nie ubiłaby sprawnego wampira suchą gałęzią.
    — Riley — również się przedstawiła. Nie miała jej za złe, że doszło do czego doszło. To był najzwyklejszy przypadek, a Riley miała po prostu pecha, znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze — dzięki, że mnie nie zjadłaś — dodała z nutą rozbawienia.
    Miała ochotę na gorącą kąpiel i jak najwięcej godzin snu. Zmiennokształtni funkcjonowali jak zwykli ludzie, ale Riley miała wrażenie, że odkąd się przemienia spala znacznie więcej kalorii. Apetyt sporo jej urósł do tego po paru godzinach spędzonych w ciele pantery, była mocno senna.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  18. Podążała za nią i chociaż wydawało jej się, że kobieta miała wobec niej nie najlepsze intencje, wiedziała, że musi wykorzystać każdą szansę z możliwych. Dlatego posłusznie wsiadła do taksówki i pozwoliła jej podać odpowiedni adres. Kiedy znalazły się w hotelu, myślała, że usiądą w jakiejś kawiarence, ale gdy tamta skierowała się na górę, również nie protestowała. Ostatecznie wciąż żywo pamiętała jej wcześniejsze słowa i informację o tym, że znajdowały się w rzekomym niebezpieczeństwie. Fakt, Andy w towarzystwie nieznajomej czuła się znacznie bardziej zagrożona i teraz wyklinała w myślach decyzję o tym, by nie zaprosić jej do środka swojego domu, jednak nie mogła już zawrócić. Nie bez uzyskania informacji, jakimi rzekomo dysponowała kobieta.
    Wchodząc do środka, rozejrzała się dookoła, tak jak wcześniej zrobiła to nieznajoma. Musiała się upewnić, że nie czekało na nią żadne dodatkowe niebezpieczeństwo oraz że zdążyła zapoznać się z możliwymi drogami ucieczki. Dopiero wtedy zdecydowala się usiąść, co zrobiła w równie strategiczny sposób - usadowiła się tuż obok drzwi, na wypadek, gdyby jej najgorsze przypuszczenia zostały potwierdzone. Poprawiając się na miejscu, napięła wszystkie mięśnie i nawet wystawiła lewą nogę do przodu, jakby już szykowała się do ucieczki. Dopiero potem odważyła się spojrzeć na nieznajomą. Ku swojemu zdziwieniu, w jej oczach wciąż dostrzegała to błąkające się przerażenie wymieszane z dozą zdenerwowania, które ostatecznie powstrzamywały ją przed wiarą w to, że tamta pragnęła ją skrzywdzić. Nie miała pojęcia, kim była, ale nie wyglądała na kogoś, kto chciałby sprawić jej ból i choć może nie powinna tracić czujności, to pozwoliła sobie na moment rozluźnić mięśnie i usiąść wygodniej na sofie. A przynajmniej dopóki tamta wreszcie nie odpowiedziała na jej wcześniejsze pytanie.
    - To... to jakieś żarty? - Prychnęła w pierwszej kolejności, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    Cała chęć posłuchania jej wyjaśnień niespodziewanie wyparowała, tak samo jak pragnienie poznania kobiety oraz stosunkowy spokój, jaki udało jej się osiągnąć. Stojąca przed nią osoba może nie była niebezpieczna, ale z pewnością nie stanowiła też wiarygodnego świadka, a zatem nie była w stanie dostarczyć jej potrzebnych informacji. Mimo że początkowo Andy ogarnęła wściekłość w odpowiedzi na jej słowa, ostatecznie naprawdę troszczyła się o życie ojca i nie życzyła sobie, by ktokolwiek urządzał sobie istną szopkę z życia jej rodziny, tak teraz Williams doszła do wniosku, że stojąca przed nią nieznajoma najprawdopodobniej cierpiała na poważne zaburzenia psychiczne i sama potrzebowała pomocy. Zastanawiała ją tylko jedna sprawa - skąd tamta posiadała tak wiele informacji na jej temat? Ostatecznie tylko garstka osób wiedziała, jak nazywała się jej matka. A może kobieta faktycznie była jej krewną? Ostatecznie nie dało się ukryć, że przypominała kobietę ze zdjęcia .
    To było zbyt wiele jak na jeden dzień.
    - Proszę pani, moja... matka ma pięćdziesiąt sześć lat, a pani co najwyżej trzydzieści, prawda? - odparła, siląc się na uśmiech.
    Nie miała pojęcia, jak radzić sobie z osobami cierpiącymi na urojenia, ale starała się mówić spokojnie, łagodnie, tak, by jej nie zdenerwować, chociaż wyglądało na to, iż mimo jej prób nieznajoma była wystarczająco rozjuszona.
    - Dlatego nie może pani być moją matką. Może... może jest pani kuzynką? Tak, zdecydowanie kuzynką. To dlatego mnie pani zna, prawda? Mnie i mojego ojca. Nic... nic się nie stało, proszę mi tylko powiedzieć, jaki jest numer do kogoś, kto się panią zajmuje. Albo lepiej, adres! Możemy tam pójść razem, proszę się nie bać, ja panią zaprowadzę - dodała, spoglądając na nią zachęcająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było jej przykro, że w jednym momencie cała nadzieja na uzyskanie dodatkowych informacji w sprawie spełzła na niczym. Andromeda czuła się odrobinę tak, jakby ktoś odebrał jej wymarzony prezent, ale choć trzęsła się w środku, robiła przy tym wszystko, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo ta sytuacja na nią wpłynęła. Skupiła całą swoją uwagę na kobiecie, jaka podawała się za jej matkę i na tym, by doprowadzić ją w bezpieczne miejsce, do domu czy szpitala, do osób, które były w stanie się nią odpowiednio zająć.

      Andy

      Usuń
  19. [Dzień dobry!
    Nie sądziłam, że aż tylu osobom spodoba się mój chłop. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że Joe został napisany na kolanie (w pracy, między robieniem sprawozdania, a fakturami ^^). Choć, nie ukrywam, sama sobie potem przybiłam piąteczkę!
    Czy masz już kogoś, kto jest stwórcą Tabithy? Może Joe mógłby nim być? Miałabym już nawet plan :)]

    Joe P.

    OdpowiedzUsuń
  20. Pojawił się w jej pokoju hotelowym pod wpływem impulsu i nie do końca wiedział, jak powinien to wszystko rozegrać. Z jednej strony chciał się otwarcie przyznać do tego, że śledzi ją dokładnie od dnia, w którym ją przemienił i wie na jej temat dużo więcej, niż może jej się wydawać, z drugiej jednak obawiał się, że kiedy ta dowie się o klątwie, jaką rzuciła na niego jej rodzina, będzie chciała to wykorzystać i obrócić przeciwko niemu.
    - Rodzina zawsze komplikuje nam życie i plany na przyszłość – wzruszył bezradnie ramionami, nawiązując do tego, że kobieta nie zamierzała wyjeżdżać z Włoch i zmusił ją do tego nagły splot wydarzeń – Twoja co prawda się od ciebie odwróciła, ale kto wie, może jesteś wybrańcem boga, który ma zjednoczyć świat wampirów i czarownic, tworząc niepokonaną rasę hybryd. O tak, to by było coś – klasnął w dłonie i głośno się roześmiał, dopijając resztki whisky ze szklanki. Doskonale wiedział o tym, że w dniu przemienienia odebrał jej wszystko co dla niej najcenniejsze, nie wiedział jednak co to wyrzuty sumienia i nijak się tym nie przejmował. Zależało mu wyłącznie na nim samym, a że jego los był bezpośrednio powiązany z jej walką o przetrwanie, chcąc nie chcąc musiał się tu dzisiaj zjawić i mieć na nią oko.
    - Daj spokój, brzmisz jak jakaś matka, kiedy jej marnotrawny syn wrócił po wielu latach do domu – machnął od niechcenia ręką i poderwał się z miejsca, aby usiąść na parapecie – Londyn zawsze wygląda cudownie z góry, pozornie piękny i bezpieczny, pozbawiony wszelkiego szemranego bagna, które każdego dnia krąży po jego ulicach – westchnął ciężko, czując przyjemny powiew chłodnego wiatru na swoich policzkach – Ostatnio robi się tu coraz bardziej niebezpiecznie, powinnaś wrócić do Włoch i zapomnieć całkowicie o swoim dawnym życiu. Nie ma tu do czego wracać, pora się spakować i dobrze bawić w Wenecji, Florencji, Rzymie, Sycylii, czy gdzie cię tam dusza poniesie – zgrabnym ruchem przeskoczył z okna w miejsce, gdzie stała jej walizka i zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przestawił ją błyskawicznie tak, że zamiast na krześle, znajdowała się pod drzwiami, trzymając w jednej dłoni bilet lotniczy, a w drugiej rączkę od sporych rozmiarów walizki.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  21. [Henlo! Kocham pastele w twojej karcie, tak wiem, to naprawdę bardzo merytoryczny wstęp, ahaha. ;’D Słuchaj, przyznaję, że zaliczyłam wywrotkę przy Tabby, bo założyłam, że to będzie czarownica (na taki pierwszy rzut oka na zdjęcie) i wyobraź sobie, jakie miałam zdziwienie, że byłam tak blisko, a jednak nie! ;’) Co do mojego tkacza snów, to poddanie się w jego ręce zrobiłabyś na własne ryzyko. Nigdy nie wiadomo, co strzeli mu do głowy, a co w czyjejś podświadomości mniej lub bardziej umyślnie komuś zasieje. Do Lowella w tym ujęciu pasuje określenie ryzyk-fizyk. ;D]

    Lowell Fenn

    OdpowiedzUsuń
  22. [Bądźmy szczerzy, trudne relacje są najlepsze, wiele można z nimi wykombinować :D
    Dziękuję za powitanie, mam nadzieję, że Ophelia sobie jakoś poradzi, gdyby na blogu zawitał Thomas. Może będzie trochę zła i przestraszona, ale pewnie szczęśliwa :D]
    Ophelia

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć. Myślę, że różnica wieku nie byłaby aż tak odczuwalna, biorąc pod uwagę fakt, że Tabitha ma na koncie wiele trudnych przeżyć, z których jednak wyszła obronną ręką. Z pewnością jej dojrzałość wzbudziłaby u Viniciusa podziw, gdyż nigdy nie jest łatwo znaleźć w sobie siłę, by zbudować swoje życie zupełnie na nowo, ciągle pamiętając o utracie dawnego, zwłaszcza szczęśliwego. Dziękuję za powitanie i również życzę dobrej zabawy :>]

    Vinicius

    OdpowiedzUsuń
  24. Nieznajoma najwyraźniej nie zamierzała przestać, zupełnie jakby wzięła sobie za cel przekonanie Andy do swojej racji. Tyle tylko, że jej racja mijała się z rzeczywistością, ze wszelkimi prawami rządzącymi przyrodą. Była wytworem chorego umysłu. Andromeda oparła kolana o uda i wsparła brodę na splecionych dłoniach, wbijając wzrok w kobietę. Nie wiedziała, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Miała zabawić się w adwokata diabła i się z nią zgodzić? Ale czy to miało jej w jakikolwiek sposób pomóc? Wątpiła. Nie znała się na chorobach psychicznych, a przecież nie chciała ani pogorszyć jej stanu, ani tym bardziej jej zdenerwować. Jeśli była niepoczytalna, kto wie, do czego mogła się posunąć? Williams może nie była truchełkiem, ale wolała uniknąć niepotrzebnej konfrontacji. Świetnie. Do jasnej cholery, przecież wiedziała, że nie powinna za nią iść! Zniknięcie ojca naprawdę robiło jej wode z mózgu. Wampiry, wilkołaki... zaraz jej powie, że Święty Mikołaj też był prawdziwy? Andy westchnęła ciężko, ważąc w głowie jej swoją kolejną wypowiedź.
    - Okej - mruknęła łagodnie. - Te... mitologiczne stworzenia... one... - Zamilkła na moment, nie mając pojęcia, jak kontynuować.
    Dopiero po wzięciu kilku głębokich oddechów, odezwała się po raz kolejny.
    - Pewnie musiała je pani pomylić z czymś innym. Londyn... jest bezpieczny. No, to znaczy oprócz dość częstych ataków z nożami... ale poza tym, nie ma tutaj żadnych mitycznych stworzeń. Obiecuję. Z ręką na sercu. A jeśli nawet, to nie ma się pani czego bać, mieszkam tu od urodzenia i wiem, na co uważać. No, to niech mi pani tylko powie, gdzie panią odprowadzić, a ja już zadbam o to, by nic się nie stało po drodze - Zakończyła, a jej twarz rozjaśnił szeroki, acz sztucznych uśmiech, których, miała nadzieję, zdąży uspokoić ją na tyle, by zechciała wrocić do siebie.
    Owszem, wiedziała, że jak na tę chwilę, nie wszystkie zjawiska dało się wyjaśnić czy objąć umysłem. Na świecie działy się rzeczy niewytłumaczone, ale nauka nie stała w miejscu. Rozwijała się. To, co jeszcze sto lat temu należało do spraw, które śmiało można nazwać 'magią', obecnie było częścią codzienności. I nawet jej sny, do jakich wolała nie przyznawać się sama przed sobą, z pewnością miały więcej wspólnego z logiką i realizmem niż mogło się początkowo wydawać. Andy sama ganiła się za to, że momentami pragnęła sprawdzić ich wiarygodność, a raz nawet odwiedziła ezoteryczny sklepik w poszukiwaniu informacji. Ale sny były tylko snami, przejawami intuicji, nie proroctwami czy oknem na przyszłość.
    Williams czuła jednak, że jeśli nieznajoma dalej będzie ciągnąć swoją wersję historii, Andy straci resztki cierpliwości. Znała się na samochodach, nie na ludziach. Nie do tego była stworzona. W dodatku sam fakt, że kobieta wiedziała na jej temat więcej niż niejeden znajomy, bardzo ją niepokoił. Jej kuzynka musiała mieć coś w rodzaju obsesji, by zdobyć tak wiele informacji związanych z jej rodziną, a to było już znacznym powodem do obaw. A teraz, gdy temat wkroczył na istne pole minowe związane z jej przeszłością, odniosła wrażenie, że cały powierzchowny spokój, jaki udało jej się początkowo zachować, rozpadł się na milion małych kawałków. Napięła każdy mięsień w ciele do granic możliwości tak,że cała zaczęła dygotać, a jej twarz przybrała nienaturalny, czerwony kolor. Dosyć tego. Nie mogła tak dłużej wysiedzieć. Wstała z kanapy i podeszła do kobiety, wbijając paznokcie w goła ramiona z całych sił.
    - Przestań - powiedziała, nie znosząc sprzeciwu i całkowicie zapominając o tym, że powinna zwracać się do niej per pani.
    Ostatecznie były w podobnym wieku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przestań mówić o mojej matce. Przestań ją udawać. Tak, moja matka zostawiła mnie, gdy miałam dwa lata, ale... nie dlatego, że została przemieniona w cholernego wampira! - warknęła i chociaż nie chciała jej rozjuszyć, nie potrafiła już kontrolować swojego głosu, który stał się głośny i bardziej rozpaczliwy. - Wiesz, czemu matka mnie zostawiła? Bo nie chciała tej odpowiedzialności. Nie chciała rodziny. Zatęskniła za wolnością i zostawiła mojego ojca i mnie. Ludzie tak robią. Są tchórzami. Potworami w ludzkiej skórze. Dlatego błagam. Odczep się ode mnie, mojego ojca i reszty mojej rodziny. Rozumiem, że jesteś chora, ale ja nie mam ani siły, ani czasu, by się toba opiekować. Zostaw nas w spokoju. Przynajmniej tyle. - Zakończyła, stojąc twarzą w twarz z kobietą i nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że na jej policzkach zaschnęło właśnie kilka łez.

      Córeczka

      Usuń
  25. Jej druga połowa była egzotycznym zwierzęciem, tym bardziej znajdując się w londyńskiej puszczy. Zdawała sobie sprawę, że była niezłym okazem. Pantery były niesamowitymi stworzeniami, nawet te ze standardowym umaszczeniem. Sierść była gładka i mieniąca się, a na tle czarnego centkowanego futra jej jasne ślepia wyraźnie odcinały się nadając wszystkiemu jeszcze dzikszego wyrazu. Ciało mimo, iż muskularne i dość masywne, wciąż było pełne gracji.
    Mimo, iż przez swoją zwierzęcą cząstkę miała niemały kłopot i musiała to przed wszystkimi zataić, to kochała to. Poczucie zwierzęcia we własnym wnętrzu, jego siłę i całą wyjątkowość. Nie wiedziała skąd się to u niej wzięło. Jej matka była człowiekiem, ojciec również. Z tego co wiedziała w rodzinie nie było żadnych odstępstw od normy. Zresztą w wielu przypadkach, z którymi się spotkała, zmiennokształtność występowała losowo i nie trzeba było w rodzinnie nikogo z takim darem.
    Mimo bólu który odczuwała, roześmiała się na propozycję wampirzycy. Musiałoby to wyglądać zabawnie, gdyby wskoczyła jej na barana lub ręce.
    — Tak jest dość blisko — mimo, iż nie uśmiechało jej się przyjmować pomocy od nieznajomej wampirzycy, która w każdej chwili, mimo wszystko mogła stracić panowanie nad sobą czując świeżą, ciepłą krew to nie miała wyjścia. Dotarcie do miasta w takim stanie zajęło by jej bardzo dużo czasu, a wycie które poniosło się po okolicy wróżyło dla niej dodatkowe kłopoty. Wilki były w końcu terytorialnymi zwierzętami, a ona jako pantera była dla nich naturalnym przeciwnikiem.
    — W porządku — odparła w końcu, przysuwając się bliżej do wampirzycy. Musiała jej zaufać jeśli chciała jak najszybciej się stąd wydostać. W końcu nie mogła tu tkwić do jutra. Ojciec w końcu by się zorientował, że nie ma jej w domu i że nie odbiera telefonu. Tego by jeszcze brakowało, by zaczął jej szukać. Wiedziała, że był na tym punkcie przewrażliwiony. Gdyby nie dała znaku życia dłużej niż doba, podniósłby alarm w siedzibie łowców. A jej stan nie wskazywał na to by wampirzyca nie chciała wyrządzić jej krzywdy.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  26. [Tyyyle dni minęło, a mi już wypadło z głowy :(

    W każdym razie, jeślibyś na coś wpadła i miała ochotę pomęczyć Joego, zapraszamy!]

    Joe P.

    OdpowiedzUsuń
  27. Zapewne nie była tego świadoma, ale uderzyła ją tam, gdzie bolało najmocniej. Obudziła w Andy coś, co do tej pory spokojnie drzemało, a co uśpiła już wiele lat temu. Bo pustka po utracie, a w zasadzie braku matki nigdy nie została wypełniona. Adam nigdy nie znalazł kobiety, która zastąpiłaby mu Tabithę. Owszem, od czasu do czasu chodził na randki, ale przy żadnej z kobiet nie został na dłużej niż kilka miesięcy. Zawsze znajdywał różnorakie wymówki, by ostatecznie zerwać znajomość, ale Andy wiedziała swoje. Wiedziała, że ojciec bał się obdarzyć zaufaniem niewłaściwą osobę. Nie wiedziała natomiast jednego - że Adam tak naprawdę nigdy nie przestał żyć nadzieją. Starał się zapomnieć i nie wspominać o swojej dawnej żonie, ale szczerze mówiąc, nie mógł już nikogo pokochać tak mocno i tak intensywnie, jak swoją Tabby. Nie zamierzał zadowolić się półśrodkami. Uważał, że prawdziwej miłości nie da się podrobić. W zasadzie było w nim coś z marzyciela, mimo tej momentami grubiańskiej oprawy. Coś, czego nie zdążył przekazać twardo stąpającej po ziemi córce. Może dlatego, ze ona musiała grać rolę rozsądnej za ich oboje. Jednak w obecnej sytuacji nawet ten żelazny zdrowy rozsądek zdawał się ją zawodzić. Teraz, gdy opuściła ją wyćwiczona umiejętność panowania nad własnymi emocjami i zaczęła krzyczeć prosto w twarz obcej osoby. To nie była Andy. To nie był jej świat.
    Nawet po zakończeniu swojej wypowiedzi, dyszała, jakby właśnie przebiegła maraton. Odczuwała wstyd, doskonale zdając sobie sprawę, że nie miała prawa nawrzeszczeć na Bogu ducha winną, chorą psychicznie nieznajomą, który sama zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, co mowiła. Miała już nawet skierować się ku wyjściu, kiedy uderzyła ją odpowiedź kobiety.
    Ona nie była zła ani też przerażona. Raczej... rozczarowana. Zupełnie jakby spodziewała się takiej reakcji i miała zamiar odpuścić. Zupełnie jakby... podchodziła do tej sprawy całkowicie racjonalnie, a nie jak ktoś, kto cierpiał na ostre zaburzenia psychotyczne. Przecież gdyby naprawdę wierzyla w istnienie istot nadprzyrodzonych, nie poddałaby się tak łatwo, prawda? Andy zamilkła, drżąc tylko, gdy dłoń nieznajomej otarła łzy z jej policzków. Jednak nie odsunęła się ani na milimetr, wyłącznie lustrowała wzrokiem jej spojrzenie, w którym czaiło się coś dzikiego, coś zwierzęcego. Coś, co nie pasowało do człowieka.
    A później, gdy kobieta kazała jej wyjść, widziała, jak pod wpływem jej dotyku, klamka do drzwi niespodziewanie się ugięła. Williams wpatrywała się w nią, mrugając przy tym intensywnie, jednak niezależnie od tego, ile razy zamknęła oczy, a potem otworzyła je ponownie, przed nimi malował się wciąż ten sam widok. Człowiek nie był w stanie zrobić czegoś takiego. Ogłupiała, odskoczyła od nieznajomej, dłonią wskazując na ten kawałek metalu, który miał być pierwszym solidnym dowodem na istnienie świata, jakiego tak uparcie się wypierała.
    - Co ty... co ty zrobiłaś... jak... - mamrotała pod nosem, by zaraz dopaść do klamki i nacisnąć ją z całych sił.
    Tak, jak mogła przypuszczać, materiał ani drgnął, wciąż pozostając wygięty za sprawą dłoni Tabithy.
    - Kim... czym... czym ty jesteś? - zapytała, niemalże bezgłośnie, uciekając na drugi koniec pokoju, jakby oczekiwała, ze kobieta zaraz ją zaatakuje za początkowy brak wiary w jej zeznania.

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  28. Wampirzyca z łatwością przenosiła je z jednego miejsca w drugie. Riley w jej ramionach czuła się niezwykle krucha i bezbronna. Możliwości innych istot zawsze ją fascynowały i choć sama miała dość niezwykłą umiejętność, to siła i zręczność wampirów, czy też wilkołaków sprawiała, że czuła do nich spory szacunek. Ponad to mogli przeżyć setki lat, widzieć tyle zdarzeń, które kształtują świat. Nie potrafiła się tego bać. Była wręcz zaciekawiona, jak to jest. I choć z pewnością szybkość i siła były przydatne, tak z drugiej strony współczuła większości wampirów. Przemiana w końcu wiązała się ze śmiercią i wiecznym uzależnieniem od krwi, a co za tym idzie od ludzi, którzy nie lubili być gorsi. Poza tym tak długa egzystencja zdawała się jej niezwykle samotna. Wampiry, które miała okazję poznać za zwyczaj tęskniły za dawnym życiem.
    Gdy przemieszczały się z zawrotną prędkością, żołądek zmiennokształtnej podchodził jej do gardła. Nie byłą do tego przystosowana i gdy Tabitha odstawiła ją na ziemię koło ubrań, kręciło jej się w głowie od nadmiaru wrażeń.
    Słysząc dochodzące z oddali wycia, pośpiesznie ubrała się. Zwodzenie zwierząt było niczym przepiękny chór, aczkolwiek wolała nie spotkać się oko w oko z głodną watahą wilków. Choć pewnie wampirzyca nie musiała przejmować się nimi, były dla niej żadnym zagrożeniem.
    — W mieście możemy poruszać się normalnie. Jakoś się doczłapię, zresztą to nie tak daleko stąd, mieszkam na obrzeżach — stwierdziła szczelnie otulając się bordową bluzą. Jej chciało potrzebowało ciepłej kąpieli i sporej dawki snu.
    — Na pewno masz lepsze zajęcia niż niańczenie zmiennokształtnej, więc nie będę cię zatrzymywać i tak zajęłam ci dużo czasu — dodała szybko. Nie chciała by kobieta czuła się za nią w jakiś sposób odpowiedzialna, poza tym nie była jej nic winna. W lesie po prostu doszło do nieporozumienia, Riley była zwierzęciem i wampirzyca miała prawo na nią zapolować. Nawet lepiej, że nie rzucała się na ludzi, tylko wybierała taką formę. Takie osobniki darzyła tym większym szacunkiem, walka z pragnieniem nie mogła być łatwa, zwłaszcza gdy wokół było tylu śmiertelników — i dziękuję za pomoc — uśmiechnęła się lekko do niej.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  29. [Dobry i dziękuję! Przyznam, że miałam dokładnie takie same odczucia, gdy chcąc wpisać wiek wizualny Victora z ciekawości sprawdziłam wiek Damiano. Buntowniczy rockandrollowiec to najwidoczniej postarzająca stylówka :D
    Póki co jeden wątek mam zaczęty, drugi dokładnie omówiony, zostało więc jedno miejsce, ale Vic jakoś wyjątkowo przypadł mi do gustu, więc chyba trochę rozszerzę ten limit ;)
    Po przeczytaniu Twojej karty coś mi trochę świta. Jeżeli nie masz nikogo konkretnego na miejsce stwórcy, to mogę zgłosić Victora, ale wtedy rozumiem, że Tabitha nie będzie miała do niego najmilszego podejścia. Przeszło mi też przez myśl, że może niegdyś nawet się lubili, a Vic poprosił ją o wykonanie słonecznego pierścienia, ale wtedy właśnie zniknęła. Może to on, jako znany jej wampir, mógł ją też co nieco nauczyć? Może O'Neal nie jest najlepszym przykładem moralności, ale drzemie w nim taka sama ilość dobra, co zła. Rzucam takimi luźnymi pomysłami, coś zawsze możemy połączyć, rozwinąć, odrzucić. Chyba że już sama miałaś coś z tyłu głowy? :) ]

    vic

    OdpowiedzUsuń
  30. Szufladki pełne różnorodnych guzików szurały w przód i w tył, ukazując na krótki moment swoją zawartość. Ktoś pospiesznie, ewidentnie zniecierpliwiony przeszukiwał przegródki, w nadziei na odnalezienie wymarzonych przez siebie kilku guzików. Tyle do chwilowego szczęścia potrzebował Victor, ale na razie nie zanosiło się, by poszukiwania zakończyły się pozytywnie.
    Młody mężczyzna nie potrzebował wiele. Raptem dwóch, dość sporych rozmiarów miedzianych, wypukłych guzików, o widocznych żłobieniach na rancie każdego z nich. Względnie nowych, co aby ciepły kolor miedzi był widoczny nawet dla ostatnich rzędów w teatrze, bo w blasku scenicznych reflektorów, wypolerowany metal będzie przepięknie lśnił. Victor potrzebował też łańcuszka o podobnej barwie, ale to już nie w tym sklepie.
    Pasmanteria, do której tak często wpadał O'Neal była wyposażona niemalże we wszystko, a przynajmniej do tej pory Vic tak postrzegał jeden ze swoich ulubionych sklepów. Zapełniony drewnianymi szufladkami aż pod sam sufit był zbiorem najpotrzebniejszych rzeczy, dla osób zajmujących się krawiectwem. Nawet tak dziwnym, jakie zwyczajny był robić kostiumograf. Jednak tym razem miedziane guziki zdawały się przerastać możliwości poczciwego Johna — właściciela pasmanterii.
    Wampir zwinął dwa przykładowe guziki, które w połowie oddawały to, co chciał osiągnąć, gdyby była jakakolwiek możliwość połączenia ich w jedność, byłby nawet zadowolony. A gdyby były dodatkowo miedziane, byłby wniebowzięty, chociaż to słowo akurat średnio pasowałoby do takiego stworzenia, jakim był Victor.
    — Proszę wybaczyć — rzekł pospiesznie, ale uważnie, kiedy mijał ciemnowłosą kobietę, kręcącą się w niewielkiej odległości od lady. Chociaż pomiędzy regałami było wyjątkowo ciasno, udało mu się ją z gracją wyminąć, niemalże nie muskając fragmentu materiału jej własnego ubioru. Normalnie przyjrzałby się chociażby przelotnie, w co jest ubrana, tym razem był jednak wyjątkowo zaabsorbowany brakiem poszukiwanych przez niech guzików.
    — John — zaczął Victor, gdy już udało mu się dotrzeć do starszego mężczyzny, przesiadującym po drugiej stronie drewnianego blatu. Vic wpatrywał mu się dokładnie w oczy, by wspaniały dar perswazji, którym został obdarzony wraz z przemianą, mógł powoli zacząć działać. — Wiem, że potrafisz dla mnie zdziałać cuda, gdy wynajdywałeś wszystkie te cudne guziki. Może mi gdzieś umknęły, ale potrzebuję tego typu wyglądu — mówiąc to, blada dłoń odłożyła na blat plastikowy, małych rozmiarów owalny guziczek. — Lecz metalowego, tej wielkości — obok małej półkuli pojawił się płaski, czerwony i tandetny guzik, rozmiarów dojrzałej mirabelki.
    — Obawiam się Victorze, że tym razem nic takiego nie znajdę — westchnął mężczyzna, kręcąc lekko głową, jednocześnie sięgając po drobny guzik, gdy drugą dłonią wetknął na noc prostokątne okulary. — Metalowy?
    — Tak, konkretnie miedziany.
    John znów pokręcił głową, ale zniknął gdzieś w głębi sklepu w poszukiwaniu nieistniejących guzików. Victor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie odnajdzie tutaj chociażby zbliżonych wyglądem do tych wymarzonych, które to musiał doszyć do peleryny, by aktor sprawnymi ruchami mógł założyć ją na scenie. Jeszcze ten cholerny łańcuszek do tego. O'Neal uderzył w ladę, możliwe, że odrobinę za mocno, wiedząc, że za kilka chwil usłyszy, że w jego ulubionej pasmanterii nie odnajdzie wymarzonej pary guzików.

    [Mam nadzieję, że ten kawałek tekstu wynagradza czekanie na odpowiedź z mojej strony.]

    vic

    OdpowiedzUsuń
  31. Będąc nieśmiertelnym trudno było powiedzieć, że ma się przyjaciół. Jednak nie, gdy chodziło o Tabithę. Oscar wiedział, że może jej ufać i nie musi się martwić o to, że wampirzyca nagle mogłaby być dla niego z jakiegoś powodu zagrożeniem. Chyba, że wyjątkowo mocno zalazłby jej za skórę, ale raczej na to były bardzo niewielkie szanse. O ile nie zerowe. Należał do bezkonfliktowych osób, choć oczywiście zdarzały się różne sytuacje, ale na razie trzymał z daleka od problemów. W przeciwnym razie Tabitha już dawno wiedziałaby, że coś w jego życiu poszło nie tak, jak powinno. Zupełnie nie spodziewał się tego, że zjawi się w Londynie. Oczywiście, nie była mu winna, aby wcześniej zapowiadać wizytę, byłoby miło o tym wiedzieć i podejrzewał, że pewnie prędzej czy później by mu powiedziała lub jakoś by na siebie wpadli. Może i stolica Anglii była ogromnym miastem, a będąc nieśmiertelnym było jeszcze łatwiej na siebie wpaść. W szczególności, że miasto podzielone było w końcu niejako na różne strefy i każdy nieśmiertelny trzymał się swoich rejonów, nie wchodząc w drogę innym. Co prawda zdarzały się pewnie różne sytuacje, kiedy ktoś porywczy decydował się ów granicę przekroczyć z jakiegoś powodu, ale to były raczej pojedyncze przypadki, które zdarzały się dość rzadko.
    Dawno nie miał już przyjemności, aby porozmawiać z kimś, kogo sobie szczerze cenił. Wizyta Tabithy w Londynie była mu bardzo na rękę. Oboje mieli swoje zobowiązania i nie zamierzał się jej narzucać, pomimo nieśmiertelności nie zawsze dało się pewne sprawy odłożyć na bok. Dość często się tym przekonywał, kiedy trzeba było coś załatwić związanego z hotelem czy winnicą. Lubił mieć zajęcie, a te ludzkie problemy, z którymi niemal każdy człowiek mierzył się każdego dnia były mu najzwyczajniej potrzebne. Niejako zbliżały go one do śmiertelnych, którymi się otaczał. I nie miał tu na myśli używania ich jako chodzących woreczków z krwią. Ludzie mieli całą masę rzeczy do zaoferowania, tylko niektórzy tego nie zauważali i postrzegali śmiertelnych jedynie jako zaspokojenie własnych żądz i nic więcej.
    Zaśmiał się, gdy go przytuliła i odwzajemnił uścisk dając się jej zaciągnąć do środka. W zasadzie to nawet nie protestował przed tym.
    — Cieszę się, że cię widzę i złapałem — odpowiedział. Przyjrzał się wampirzycy, dostrzegając, że coś ją dręczy. Nie był jednak tym typem, który zasypywał całą masą pytań i wolał, aby sama mu powiedziała co ją dręczy. O ile chciała i ewentualnie spróbuje pomoc. Jones doskonale wiedziała, że mogła na nim polegać i przyjść ze wszystkim. Nawet jeżeli ów problemy oznaczałyby wkurzenie kilku wiedźm czy watah. Chyba w ich przypadku to były właśnie normalne problemy.
    — Nie masz mnie za co przepraszać — zapewnił — przypadkiem odkryłem, że się tu zatrzymujesz. Inaczej to zapewne ty byłabyś pierwsza z odwiedzinami — dodał. Jego wzrok spoczął na kobiecie, której teraz przyglądał się zmartwiony i zaniepokojony. Nigdy dobrze nie świadczyło, gdy ktoś miał problemy.
    — Może mogę ci jakoś pomóc? Sam niekoniecznie znam się na rodzinie, ale być może perspektywa osoby stojącej z boku pomoże ci inaczej spojrzeć — zapytał.
    Powiedzenie, że nie znał się na rodzinie było niedopowiedzeniem. Nie miał o niej bladego pojęcia. Owszem, mógł uznać, że Tabitha do niej należy, bo tak na dobrą sprawę nikogo poza nią nie miał w tym wiecznym życiu, a jego ludzkie życie najwyraźniej nie było godne zapamiętania.

    Oscar

    [Jak tu ładnie! :D]

    OdpowiedzUsuń
  32. [Cześć! ;) Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Smith jest kompletnie nieświadomy, że istnieje coś takiego jak magia i siły nadprzyrodzone. Zatem będzie dość ciekawie. Co do karty, to owszem byłam z nim na jednym blogu, lecz musiała zrezygnować a niestety ktoś przywłaszczył sobie moją postać ;/ Dziękuję bardzo za przywitanie! ;)]

    OdpowiedzUsuń
  33. Domyślał się, że nie łatwo będzie przekonać ją do powrotu na teren Włoch, był jednak równie uparty co ona i nie zamierzał zbyt szybko się poddawać. Klątwa, jaką rzuciła na niego jej rodzina już wystarczająco uprzykrzyła mu już życie i gotów był nawet nie odstępować jej na krok, byle tylko przedłużyć swoje istnienie na tej planecie.
    - Zawsze byłaś taka uparta, czy to skutek przemiany w wampira? – jęknął, obserwując jak bilet lotniczy rozsiewa się w strzępach po podłodze. Nie da się ukryć, że jej reakcja była do przewidzenia, sam nie lubił, kiedy ktoś mówił mu co ma robić, oferując jej wyjazd nic jednak nie ryzykował, uznał więc, że warto zacząć od tego, nawet jeśli swoją propozycją jedynie jeszcze bardziej ją rozwścieczy.
    - Wróciłaś tutaj ze względu na twoją córkę i jej ojca, tak? Świetnie, pomogę ci rozwiązać tą sprawę, załatwimy to raz dwa, a później spokojnie wrócisz tam, gdzie byłaś bezpieczna i nic nie zagrażało naszemu…- zmarszczył na moment czoło, gryząc się przy tym w język - To znaczy twojemu istnieniu – mruknął, krążąc zamyślony po pomieszczeniu. Wiedział na jej temat niemalże wszystko, od czasu przemiany znał każdy jej ruch i choć nigdy nie przepadał za jej rodziną, zamierzał zaangażować się w tą sprawę by jak najszybciej wrócić do swoich własnych spraw, bez konieczności niańczenia na każdym kroku Jones.
    - Nie zastanawiałaś się nigdy, dlaczego to zrobiłem? – podszedł do niej bliżej, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej – W przeciągu kilku minut zniszczyłem ci życie, odebrałem ci rodzinę i szansę na normalne funkcjonowanie, zamieniłem cię w potwora, który musi zabijać, aby przetrwać, nigdy nie zaczęłaś mnie przez to nienawidzić? – uniósł pytająco brew, zbliżając się do niej tak, że ich twarze dzieliły teraz zaledwie milimetry – Nawet nie wiesz z jaką satysfakcją obserwowałem to, jak bardzo nie radzisz sobie z tym, kim się stałaś. Nie panowałaś nad sobą, a ja śmiałem ci się w twarz. Śledziłem każdy twój krok i z dumą obserwowałem, jak rozrywasz na kawałki kolejnych, niewinnych ludzi, a byłaś w tym naprawdę cholernie dobra. Wszystko, co dzieje się w twoim życiu od momentu przemiany to moja sprawka, steruję tobą jak pionkiem, naprawdę myślisz, że skoro mówię, że masz wracać do Włoch, to tego nie zrobisz? – prychnął, kręcąc przy tym z zażenowania głową. Wiedział, że stąpa po bardzo cienkiej granicy i teraz o wiele trudniej będzie mu zdobyć zaufanie Tabithy, był jednak potworem, który traktował wszystkich z góry i nie potrafił być miły, nawet jeśli na szali wisiało jego własne ‘życie’.

    dupek do kwadratu

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie podobał mu się sposób w jaki go traktuje, przez co robił się coraz bardziej poirytowany. Wampiry należące do jego klanu traktowały go z należytym szacunkiem, ludzie padali mu do stóp, nawet czarownicy woleli z nim współpracować niż zadzierać, a ona nie dość, że nie zamierzała go w ogóle słuchać, dobitnie pokazała mu, jak bardzo znudzona jest rozmową i samym faktem jego obecności w wynajmowanym przez nią pokoju hotelowym.
    - Tak się składa, że ja również chciałbym, abyś była mi kompletnie obojętna – warknął, zaciskając przy tym nerwowo pięści. Miał wrażenie, że zdążył ją doskonale poznać, boleśnie jednak przekonał się o tym, że spotkanie twarzą w twarz bardziej weryfikuje wszelkie fakty, niż donosy ze strony zaprzyjaźnionych, czuwających nad jej bezpieczeństwem wampirów.
    - Nie wiem czego oczekiwałem, wszystko jest lepsze od znudzenia, jakie od ciebie emanuje – westchnął ciężko, podobnie jak ona sięgając po szklankę z whisky – Naprawdę myślałaś, że poradziłaś sobie z tym wszystkim sama? Nie jesteś tak silna, jak ci się wydaje. Stworzyłem cię stosunkowo niedawno temu, byle czarownik czy stuletni wampir jest w stanie bez trudu cię pokonać, a jaka sama za pewne doskonale wiesz, masz wyjątkową zdolność do pakowania się w niepotrzebne kłopoty – opróżnił szybkim łykiem złocisty płyn, obdarzając ją przy tym pełnym wściekłości spojrzeniem. Nie podobało mu się, że jest taka spokojna, że jego obecność nic dla niej nie znaczy, irytowało go takie zachowanie, przez co sam z trudem się kontrolował i powstrzymał przed tym, aby na dobre pokazać jej ‘kto tu rządzi’.
    - Grzecznie wrócisz do Włoch, ale tylko wtedy, kiedy sama o tym zadecydujesz? Oh, ależ dziękuję za takie posłuszeństwo, no nie spodziewałem się – prychnął, składając dłonie do oklasków. Jeśli ta kobieta za wszelką cenę chciała wyprowadzić go z równowagi, mógł jej jedynie pogratulować, świetnie wiedziała co zrobić, aby z zazwyczaj spokojnego i opanowanego człowieka, zamienić go w strzępek skrajnych, kipiących na zewnątrz emocji.
    - Nie chcesz wrócić do Włoch, twoja sprawa. Nie zamierzam bezczynnie patrzeć, jak ktoś wbija ci kołek w serce. Nie rozpakowałaś się jeszcze? Świetnie, od dzisiaj zamieszkasz w mojej posiadłości, tam przynajmniej będziesz przez cały czas bezpieczna, a ja będę miał święty spokój i będę mógł zając się swoim życiem. Nie zamierzam bawić się w niańkę, jestem na to za stary – jęknął, wypijając kolejną szklankę whisky i teatralnie się przeciągnął, aby rozprostować wspomniane ‘stare kości’.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  35. Jej obojętność działała na niego niczym płachta na byka i z minuty na minutę coraz bardziej wyprowadzała go z równowagi. Naprawdę wolałby już, aby się na niego rzuciła i próbowała go zabić, zamiast śmiać mu się w twarz i drażnić każdą, najmniejszą komórkę nerwową w jego organizmie.
    - Obojętna? Dobre sobie – prychnął, kręcąc z rezygnacją głową – Przez ostatnie 25 lat byłem jak twój cień, jak twój pieprzony anioł stróż, który dba o to, żeby włos nie spadł ci z głowy, nie masz prawa mówić, że byłaś mi obojętna. Każdy twój niby przyjaciel to ktoś, kogo ja postawiłem na twojej drodze, a nie przypadkowo napotkana i chętna do pomocy osoba, nie łudź się, że ktokolwiek sam z siebie by cię polubił – dodał równie poirytowanym tonem i opadł bezradnie na fotel, nie wiedząc, jaką strategię powinien obrać w dalszej konwersacji z tą kobietą. Mógł dalej się ukrywać i załatwić tą sprawę przez ludzi ze swojego klanu, naprawdę nie rozumiał co go podkusiło do spotkania twarzą twarz z Tabithą, była jeszcze bardziej irytująca niż przypuszczał.
    - Nie jest to dla ciebie istotne, dobre sobie – przedrzeźnił jej słowa, unosząc w górę ręce i wypuszczając z ust wiązankę siarczystych przekleństw – Będziesz żyła na tym świecie przez co najmniej kilkaset lat czy ci się to podoba czy nie – poderwał się błyskawicznie z miejsca i rzucił się w jej kierunku, dociskając jej ciało do ściany – I wiesz co? Nie chodzi o żadne posłuszeństwo, możesz podziękować za to swojej kochanej mamusi, najwyraźniej jest tak samo beznadziejna w roli matki, jak ty. Chcesz tego, czy nie, jestem częścią twojego pieprzonego życia i nigdzie się nie wybieram – warknął, nie zwalniając uścisku i unosząc ją lekko w górę – Jesteś skazana na życie wieczne, za bardzo kocham ten świat, żeby odejść z niego przez jakąś wariatkę – zgromił ją wściekłym wzrokiem i choć wiedział, że nie powinien z nią walczyć, uległ silnym emocjom, całkowicie tracąc przy tym panowanie nad sobą i swoim umysłem. Od kilkuset lat nikt nie działał na niego w ten sposób i wszystko wskazywało na to, że konsekwencje uroku, jaki rzuciła na niego matka wampirzycy, staną się dla niego jeszcze większym przekleństwem niż przypuszczał.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie chciała wierzyć w to, co właśnie działo się przed jej oczami. Żałowała, że w momencie, w którym Tabitha nacisnęła na klamkę, nie odwróciła wzroku w innym kierunku. Wtedy wyszłaby stamtąd ze świadomością, że świat jest taki, jakim go zostawiła przed wizytą kobiety - prosty. Widząc ruchy nieznajomej, a w zasadzie nie tyle jej ruchy, co jej sylwetkę migającą przed jej oczami, czuła, jak jej ciało oblewa zimny pot. Znajdowała się na przeciwko drzwi, więc mogła wyłącznie pomarzyć o ucieczce. Jeśli tamta chciała ją skrzywdzić, nie istniało nic, co stało jej na przeszkodzie. Mogła ścisnąć jej kark bez większego wysiłku, tak jak wcześniej ugięła tę cholerną klamkę, i pozbawić ją oddechu. Mogła wyrzucić ją przez okno. Mogła zrobić cokolwiek chciała, postępując z jej ciałem jak ze szmacianą kukiełką. Mogła... wyssać ostatnią kroplę krwi z jej żył. Dlatego, gdy Tabitha zbiła lustro, a następnie znalazła się tuż przy jej twarzy z odłamkiem w ręku, Andy zaczęła powoli żegnać się z życiem. Nawet jeśli nieznajoma faktycznie była jej matką , nie zachowywała się jak matka. Krzyczała, jakby to wszystko, co jej się przytrafiło, było winą Williams. Jakby jej początkowy brak wiary był śmiertelnym grzechem i wymagał kary. Andy już nie patrzyła na kolejne dowody, które przed nią prezentowała. I tak widziała już zbyt wiele. Wyłącznie upadła na podłogę, kuląc się w kącie pokoju jak najgorszy tchórz. Nie w taki sposób chciała odejść.
    Gardziła strachem i słabością. Ojciec zawsze ją uczył, że jeśli chciała przetrwać, musiała się nauczyć, jak zachować swoje emocje dla najbliższych, jak grać pewną siebie, by oszukać ludzi, którzy wręcz czyhali na dogodny moment, by wykorzystać jej dobre serce. Jednak teraz to nie ludzie stanowili dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo, a na tę ewentualność Adam nie zdążył ją przygotować.
    - Błagam, nie krzywdź mnie. Już ci wierzę - wymamrotała, ale głos wiązł jej w gardle, przez co Tabitha nie byłaby w stanie jej zrozumieć.
    A przynajmniej tak jej się wydawało, bo Andy w rzeczy samej nie miała pojęcia o zdolnościach wampirów.
    Młoda kobieta napięła wszystkie mięśnie, przymykając oczy w nerwowym oczekiwaniu na cios. Przypuszczała, że czarnowłosa zaraz przetnie jej tętnicę i Williams zasatanawiała się, czy jest coś jeszcze, co mogłaby zrobić, żeby zredukować ból. Jednak po kilku sekundach głos Tabithy zaczął docierać do niej z drugiego końca pokoju, a ostatnie zdanie zostało wypowiedziane znacznie spokojniejszym głosem. Głosem, który już wyzbył się jadu. Andromeda nieśmiało otworzyła oczy, wciąż kuląc się w sobie. Nie była w stanie odpowiedzieć na jej pytanie. Nie tyle, że nie chciała, po prostu nie mogła. Zakaszlała głośno, krztusząc się własnym płaczem, dopiero po chwili będąc w stanie wydobyć z siebie choć słowo.
    - J-jesteś... wampirem - szepnęła do samej siebie. - D-dlaczego pozwoliłaś mi żyć? I... to ty... z-zabiłaś mojego ojca? - zapytała, spoglądając na nią wrogo.
    Żadne inne wytłumaczenie tej sytuacji nie przychodziło jej do głowy. Pojawienie się Tabithy zbiegło się w czasie ze zniknięciem Adama. Wampiry potrzebowały krwi, żeby żyć. Ludzkiej krwi. Adam był człowiekiem. Człowiekiem, który jej ufał. Żywienie się krwią zaufanych osób musiało być łatwiejsze niż polowanie na obcych. Wszystkie elementy układanki składały się we wspólną całość. I tylko jej sny nie pasowały. Ale sny były tylko snami, prawda?
    Andy

    OdpowiedzUsuń
  37. Uśmiechnęła się ciepło na słowa i troskę kobiety. Za zwyczaj istoty jej pokroju niezbyt przejmowały się ludzkim jakże kruchym życiem. Co nie oznaczało, że każdy jest bezwzględnym mordercom. Zdawała sobie sprawę, że bycie istotą nieśmiertelną wiążę się z dużą samotnością i niektórzy kompletnie się w tym gubili, po wiekach spędzonych na tym padole.
    — Dziękuję za troskę, poradzę sobie sama. Miał mnie kto nauczyć jak sobie radzić z... tym — wskazała na siebie, swoje poczochrane włosy, zadrapania na twarzy i odkrytych ramionach. W akademii nie uczono jej tylko bezmyślnego zabijania wszystkiego co się rusza, miała zajęcia z pierwszej pomocy i zabiegów nieco trudniejszych. Ojciec również przykładał uwagę do tego by była w stanie pomóc samej sobie i innym, którzy znajdą się w kiepskiej formie. Zresztą nie raz i nie dwa oberwała czy to na polowaniach, czy też na treningach. Jej ciało niemal wiecznie naznaczone było kolorowymi sińcami.
    Nie chciała jej zdradzać kim jest, kim jest jej ojciec. Za zwyczaj w tedy wszyscy zmieniali swoje nastawienie i odwracali się na pięcie. Na łowcach chciało się zemścić wiele istot, a na jej ojcu zwłaszcza wampirów. Od śmierci żony pogrążył się w tym bałaganie jeszcze bardziej. Ale Riley nie wiedziała jak go z tego wyciągnąć.
    Tym bardziej troska wampirzycy była dla niej miłym i cennym gestem. Odkąd jej matka nie żyje, jej ojciec wprowadził surowe i twarde rządy w domu. Czasem brakowało jej kobiecej ręki i podejścia. Przyjaciółki. Dlatego też nie chciała sprowadzać jej do domu. Gdyby jednak natknęły się na rodziciela Riley, od razu spostrzegłby z kim ma do czynienia. Nie chciała narażać jej.
    — Chętnie — odparła sięgając po telefon by wbić numer Tabithy.
    Pomachała wampirzycy, gdy oddalała się w stronę swojego domu. Na miejscu z ulgą stwierdziła, że jest sama. W łazience zajęła się oczyszczaniem ran, a następnie wzięła ciepły prysznic, który przyjemnie rozluźnił jej ciało. Była wykończona, więc dość szybko po kąpieli, zasnęła.

    Riley
    [Wybacz, że to tak długo trwało ^^ I nie wiem, czy to tylko u mnie, ale nie ładuje mi się zdjęcie w nowej karcie ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dziękuję za ponowne przywitanie. Mam ogromną nadzieję, że uda mi się przedstawić jakieś opowiadanie, naświetalające przeszłość moich bohaterów. Niestety zazwyczaj jest tak, że jak człowiek się "zawątkuje", to potem trudno o czas i wenę, żeby jeszcze coś napisać. Poza tym, widzę zmiany w karcie Tabithy. Wygląda wspaniale, uwielbiam motyw deszczu!]

    Vinicius/Clare

    OdpowiedzUsuń
  39. (Cześć, dziękuję bardzo za ciepłe przywitanie <3 Obawiałam się, że Daniel może wydawać się bardzo przygnębioną postacią, ale to tylko pozory - w końcu lis to lis. Poza tym, gdybym przypadkiem nie przeczytała o takiej rasie jak kitsune, też zdecydowałabym się na wampira, a nawet już chodzą mi po głowie pomysły na nową postać, haha. Mam chyba tą samą słabość i sentyment. Pomysł wampirzycy eks-czarownicy, która została złotniczką i jubilerką bardzo mi się podoba! No i to imię - Tabitha, czarujące :) Również życzę miło spędzonego czasu i nieskończonych pokładów chęci i weny.)

    Daniel

    OdpowiedzUsuń
  40. [dziękuję bardzo za tak entuzjastyczne powitanie!
    zapraszam do podglądania, ja się nie obrażę, Lilian zapewne też się nie obrazi :D
    A jeśli się coś poluzuje to ja z miłą chęcią coś z Tabithą napiszę <3]

    Lilian Watson

    OdpowiedzUsuń
  41. [Bardzo dziękuję za powitanie! <3 Bardzo miło mi słyszeć, że sztuczka się podoba, w takich momentach nawet z tych wielu godzin spędzonych nad kodem można się ucieszyć. :D I Twoja pani jest wspaniała, bardzo dobrze mi się jej kartę czytało, a sama historia mega mnie zafascynowała, jestem ciekawa. Aż jestem ciekawa dalszych dziejów Tabityhy! I o jejku, teraz mi spokoju nie da jak to wyglądało z klątwą u stwórcy Tabithy, hahah. Stawiam, że jak najbardziej mogliby ze sobą współpracować (i wspólnie sobie ponarzekać, jaki to ich żywot nieszczęśliwy, a te czarownice to takie niedobre...), bo kto jest w stanie lepiej zrozumieć wampira objętego klątwą, jak nie drugi wampir objęty klątwą? :D W każdym razie... raz jeszcze dziękuję za takie cieplutkie powitanie, a i ja tobie życzę jak najwięcej czasu na blogowanie, bo tego nigdy za dużo. <3]

    Ilya Woronov

    OdpowiedzUsuń
  42. Łowcy potrafili być niezwykle bezwzględni, wręcz okrutni. Mieli różne dziwaczne rytuały i nie tylko zabijali. Stosowali najrozmaitsze tortury, udoskonalane na przestrzeni wieków, mające na celu nie tylko osłabić daną istotę, ale złamać jej ducha, pozbawić wszelkich nadziei i przy okazji wydobyć kilka cennych informacji. Riley z wieloma rzeczami się nie zgadzała i odmawiała robienia sporo rzeczy, które inni wykonywali. Dostawała za to krzyw spojrzenia i nie raz dzięki słowom ojca zostawała w ich grupie. Niektórzy chcieli się jej pozbyć sądząc, że jest zbyt miękka i pobłażliwa dla istot nadprzyrodzonych. Ona uważała, że niektóre istoty wykonują kawał dobrej roboty dla świata, a nawet ci którzy po prostu wiedli normalne życie byli bardziej podobni do ludzi niż mogło się wydawać. Nie zasługiwali na śmierć lub inne okrutne traktowanie, na prześladowanie.
    Riley posuwała się do zabijania jedynie w ostateczności, gdy miała do czynienia z istotą rządną krwi, nie liczącą się z życiem drugiej osoby. To i tak było dla niej dużo. Nie była łowcą z powołania jak większość jej kolegów, jak jej ojciec. Robiła to dla niego i przebywanie w tym świecie kosztowało ją wiele.
    Jednym z głupszych rytuałów było coś na wzór inicjacji. Młodzi łowcy brali udział w polowaniu na wampira. Po schwytaniu demonstrowano na nich różne rzeczy. Ostatecznie każdy z przyszłych łowców musiał dowieść swojej wartości zabijając takiego osobnika.
    Riley już jakiś czas temu była postawiona przed taką zbrodnią. Odmówiła. Za karę musiała brać udział w każdym takim pokazie.
    Gdy zebrano grupkę młodocianych łowców, zaprowadzono ich do jednego z wielu pomieszczeń znajdujących się w piwnicach akademii. Każdy z nich miał nie więcej jak dwadzieścia, dwadzieścia parę lat. Riley była z tym wszystkim już obyta, odkąd jej matka nie żyła ojciec nie próżnował w jej treningu. Chciał zrobić z niej twardą wojowniczkę na swój wzór. Z całych sił z tym walczyła, by nie dać się temu pochłonąć.
    Ciężkie stalowe drzwi skrzypnęły, a oni weszli do środka. Jej wzrok od razu zatrzymał się na kobiecie skutej łańcuchami, podwieszonej pod sufit. Skrzywiła się, a gdy rozpoznała jej twarz, momentalnie pobladła i zrobiło jej się słabo.
    Tabitha niczym nie zasłużyła sobie na taki los. Skąd ona się tu wzięła?
    Szybko jednak się otrząsnęła nie dając po sobie poznać, że jakkolwiek ją kojarzy. Jeśli chciała jej jakoś pomóc, musiała grać w ich chorą grę i udawać, że to wszystko ją wręcz bawi.
    — Co zrobiła, że tu trafiła? — zapytała ich opiekuna. Starszy mężczyzna jedynie się roześmiał. Przysunął się do wampirzycy, a jego spocona dłoń chwyciła kobietę za podbródek.
    — A czy musiała coś zrobić, Vane? Oni wszyscy zasługują na najgorsze. Chyba, że się nie zgodzisz? — wszystkie spojrzenie momentalnie utkwiły się w postaci Riley. Przełknęła gulę narastającą w gardle i pokręciła głową. — Dobrze. Więc skoro nikt nie ma nic przeciwko przejdźmy do szkolenia — dodał.
    Riley miała ochotę uciec jak najdalej stąd.

    Riley
    [Nie przejmuj się odstępami między odpisami, każdy ma swoje życie i swoje sprawy na głowie ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  43. To miała być jej matka. Owszem, widziała podobieństwo pomiędzy siedzącą przed nią kobietą a tą ze zdjęcia, mało - widziała podobieństwo pomiędzy nią a sobą, jednak w jej drobnej, ludzkiej głowie coś takiego było zwyczajnie wyzbyte sensu. A jednak. Wszystko, czego przed chwilą była świadkiem, nie mogło zostać wytłumaczone w żaden inny sposób. Nieprawdopodobna szybkość, siła, fakt, że nie Tabitha nie krwawiła. Po raz pierwszy zimny stosunek do rzeczywistości Andromedy zawiódł i choć wciąż walczyła z akceptacją tego, co zobaczyła, musiała wreszcie dać za wygraną i pozwolić, by ta nowo zdobyta wiedza zatrzęsła grubymi murami jej świata, burząc je, cegła po cegle. Miała do niej wiele pytań. Pytań i pretensji. Jak ją znalazła? Ilu ludzi skrzywdziła? Czy odeszła, bo bała się, że skrzywdzi również ją i Adama? Dlaczego została przemieniona? I... i kto to zrobił. Czy tęskniła. Czy żałowała. Czy czasem zastanawiała się nad tym, co robiło jej dziecko. Jednak szok nie pozwalał jej na wypowiedzenie choć słowa. Szok oraz to, że nawet nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Minęło dwadzieścia parę lat, odkąd Tabitha widziała ją po raz ostatni. Andy już nie była malutkim dzieckiem, które potrzebowało dorosłego, by móc funkcjonować, a które ufnie rozdawało uściski i całusy. Już nie wyczekiwała pojawienia się mamusi. Dzieliła je więc ogromna przestrzeń czasowa, a zatem niemożliwym było po prostu usiąść i nadrobić stracone chwile. To nie było zwykłe spotkanie, podczas którego mogły opowiedzieć sobie nawzajem o tym, co działo się podczas nieobecności Tabithy. Cokolwiek między nimi było, obecnie stanowiło wyłącznie zlepek genów, jakie odpowiadały, za jej wygląd czy niektóre elementy charakteru. Nic więcej.
    Andromeda, uspokajając się, odważyła się, by wlepić swoje brązowe oczy w... w matkę. Widziała, że wszystko, co przed chwilą miało miejsce, nie przyszło jej łatwo, a pytanie o Adama sprawiło jej wiele bólu. Nie wyglądała jak potwór. Nie teraz, kiedy siedziała przy niej na podłodze, walcząc z napływającymi łzami. Ale tym potworem była i Williams byłaby głupia, gdyby zdecydowała się to zignorować. Nawet jeśli nie zabiła Adama, musiała, po prostu musiała mieć coś wspólnego z jego zniknięciem. A jej kolejne słowa tylko utwierdziły ją w tym przekonaniu. Ktoś go porwał. Chociaż taka wiadomość powinna być dla niej szokiem, ostatecznie niby kto chciałby porywać spokojnego blisko sześćdziesięciolatka, który nikomu nigdy nie wadził? Jednak Andy wcale nie wyglądała na zaskoczoną. Zawiedzioną, owszem, ale nie zaskoczoną. W końcu jej wizje, do których bała się przyznać, jasno wskazywały na taką ewentualność. Wzięła głęboki oddech, a następnie wypuściła powietrze ze świstem.
    - Nie wiesz kto i dlaczego. - Prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - NIby dlaczego ktoś miałby porywać byłego męża wampirzycy, która niespodziewanie znowu pojawiła się w mieście?! Pewnie to ciebie szukają, a jego porwali, bo... bo nie wiem, muszą cię jakoś szantażować.
    Oskarżała ją bez cienia litości, ale w tym momencie nie potrafiła patrzeć na obecność Tabithy w żaden inny sposób niż ze wściekłością. Kobieta bezceremonialnie wkroczyła do jej życia w najgorszym możliwym momencie, niszcząc wszystko, co stanowiło dla niej swego rodzaju sieć bezpieczeństwa. Andromeda nie mogła, a w zasadzie nie chciała zrozumieć jej pobudek. Być może zachowywała się jak głupie, obrażone dziecko, ale cierpiała, a cierpienie skutecznie ograniczało jej pole widzenia, sprawiając, że nie potrafiła spojrzeć na świat z perspektywy matki. Póki co, Tabitha stanowiła dla niej zagrożenie, nic więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andromeda niepewnie spojrzała na wyjęty z kamień, który kobieta pchnęła w jej stronę. Początkowo nie chciała wykonywać jej polecenia, by jeszcze dobitniej pokazać, jak bardzo była na nią zła i jak bardzo zamierzała się buntować, jednak ostatecznie ciekawość wygrała. Niespiesznie, bardzo ostrożnie podniosła przedmiot i ścisnęła go w dłoniach, swoje myśli skupiając na osobie ojca. To, co zobaczyła, przypominało jeden z jej snów, ale było znacznie żywsze i wyraźniejsze. Andy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, ale jej moce w połączeniu z kamieniem pozwalały jej na zobaczenie tego, co niedostępne dla ludzkiego, a nawet wampirzego oka. Jej tęczówki wywróciły się do tyłu, tak, że widoczne były tylko białka. Pokój hotelowy zamienił się w ciemną, obskurną piwnicę, a ona stanęła na przeciwko łóżka, na którym leżał jej ojciec.
      - Tato... - wyszeptała, gdyż realizm wizji skutecznie wygrywał z jej poczuciem racjonalności. - Tato, to Andy... g-gdzie ty jesteś?!
      Adam jej nie słyszał. Trząsł się jakby w gorączce, okryty kawałkiem tkaniny z zaschniętą krwią. Jego czoło pokrywał pot. Zimny pot. Andromeda czuła również zimno i wilgoć, jakie panowały w piwnicy. Wyczuła też zapach... czegoś, czegoś palonego. Jakiegoś... zioła? Albo... może krwi?
      - Tato! - wrzasnęła. - Powiedz mi, gdzie cię szukać?!
      Andy

      Usuń
  44. [Cześć! Co prawda w wstępnym założeniu mój dżinn miał faktycznie być sobie w takiej aktualnej formie mężczyzną, jednak w drodze dłuższych rozważań stanęło na tym, że skoro zakładana przeze mnie tożsamość seksualna (tj. panseksualizm) będzie poniekąd wsparta na tym braku identyfikowania się z wybieraną dla siebie płcią, którą zresztą może sobie upłynnić kiedy tylko zechce, to po znalezieniu Julii Johansen koncepcja tylko subtelnie skręciła. Za życzenia serdecznie dziękuję i również mam nadzieję na rozwinięcie tej bohaterki w rozgrywkach. Co do Tabithy to pozytywnie zaskoczył mnie dobór profesji — jak dotąd chyba nie natknęłam się na postać trudzącą się złotnictwem czy jubilerstwem. Imponuje mi również decyzja o wpleceniu w losy wampira idei moralności i wypracowanego zahamowania w kwestii pożywiania się śmiertelnikami, by nie przekroczyć pewnej granicy, z której powrotu zapewne już nie ma.]

    Ilsa Voce

    OdpowiedzUsuń
  45. Riley starała się temu wszystkiemu przyglądać z największą obojętnością na jaką było jej stać. W środku cała się gotowała i czuła obrzydzenie do całej tej farsy i starszego łowcy, który wyraźnie miał za nic wampirzycę. Zwierzęta w cyrku traktowano lepiej aniżeli istotę magiczną, która wpadła w ich łapska.
    Czuła na sobie wzrok kobiety, ale w tej chwili nie mogła nic zrobić jak biernie uczestniczyć w pokazie. Mimo wszystko cieszyła się, że się tutaj znalazła. Dzięki temu miała pojęcie o zaistniałej sytuacji i istniał cień nadziei, że będzie mogła pomóc wampirzycy. Tylko jak przemycić wampira na wolność, w budynku pełnym łowców? Nigdy wcześniej tego nie robiła, ale tym razem musiała się postarać. Tabitha miała okazję pozbawić ją życia, ale okiełznała własne rządze. Riley była jej to winna.
    — Vane, jesteś najbardziej doświadczona z tej grupy. Wskaż proszę swoim towarzyszom, w którym miejscu najłatwiej dostać się do wampirzego serca — niemal wzdrygnęła się, gdy znów wymówiono jej nazwisko. Przełknęła ślinę i oblizała spierzchnięte wargi, gdy mężczyzna wyciągnął w jej stronę pokaźny nóż.
    Wiedziała co zrobić, dawno temu to przechodziła, a ojciec wpajał jej do głowy każdy słaby punkt wampira i nie tylko. Wiedziała którędy poprowadzić by nie napotkać twardych kości, które dla człowieka były niemal niemożliwe do skruszenia.
    Skinęła głową i otrząsnęła się z otępienia. Sięgnęła po ostrze, na którego rękojeści pewnie zacisnęła palce. Podeszła do Tabithy, w której oczach malowało się błaganie o pomoc. Nikt nie chciał umierać, nawet ktoś taki jak ona. Gdy znalazła się tyłem do wszystkich niemal bezgłośnie wyszeptała, że postara się jej pomóc. Na razie jednak musiała odegrać szopkę zaangażowanego łowcy.
    Obróciła się tak by inni adepci mogli widzieć jej poczynania. Czubek ostrza oparła o mostek kobiety.
    — W tym miejscu macie mostek, nigdy się przez niego nie przebijecie — mruknęła po czym cofnęła rękę. Jednym zwinnym ruchem obróciła nóż i wbiła go pod żebra szatynki, nieco pod skosem, kierując ostrze ku górze prosto do serca — musicie ominąć wszelkie twarde elementy, w tedy nie napotkacie oporu — dodała po czym szybko wyszarpnęła broń z ciała wampirzycy.
    Posłała jej tylko przepraszające spojrzenie. Wiedział, że cierpi zwłaszcza po takiej porcji werbeny jaką jej zaserwowano, ale była poniekąd nieśmiertelna i takie rzeczy mogła wytrzymać.
    Zabawa ta trwała jeszcze przez jakiś czas. Każdy z przyszłych łowców próbował swoich sił na kobiecie. Riley ten czas wydawał się wiecznością. Chciała stąd zniknąć i zabrać ją ze sobą. W końcu jednak lekcja dobiegła końca i mogli się rozejść. Niemal wybiegła na świeże powietrze i zaczerpnęła głęboki oddech. Ciężko było jej przyglądać się cierpieniu nie winnej osoby. Tabitha była dobra, wiedziała to pomimo, iż nie znały się praktycznie wcale. Ale miała przeczucie.
    Na dół wróciła dopiero następnego dnia. Wampirzyca była w takim stanie, że nikt już jej nie pilnował. I tak nie wydostała by się z budynku o własnych siłach. Riley pod kurtką ukryła woreczek z krwią. Wiedziała, że nie jest to taki rarytas jak świeża krew, ale na tą chwilę to musiało wystarczyć.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  46. [Hej! Dziękuję bardzo za miłe słowa. Zapraszamy do ukochania Hugo, należy mu się za te jego perypetie z byciem pół na pół. Wiem, że sytuacja Tabithy to co innego, ale myślę, że w pewnym sensie mogliby się zrozumieć - oboje mają moce, do których trudno im się przyzwyczaić, z tym, że Hugo jest dopiero na początku swojej drogi do odkrywania, co tak naprawdę potrafi. Zobaczymy, jak mi się tu chłopak rozbuja. W każdym razie jeszcze raz dzięki i też życzę samych super wątków ;)]

    Hugo

    OdpowiedzUsuń
  47. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedziała, dlaczego ktokolwiek mógłby skrzywdzić jej ojca. W końcu ani ona, ani Adam nie byli na tyle majętni, by ktoś mógł zażądać od nich okupu. Fakt, ojciec miał swoją firmę, ale nie zarabiał więcej niż przeciętny mieszkaniec Londynu. Wystarczało mu na czynsz i wakacje w Hiszpanii co dwa lata, nic więcej. Nie był też małym chłopcem, a zatem raczej nikt nie porwał go, by zaspokoić swoje chore, spaczone potrzeby. Nie istniało więc żadne inne wytłumaczenie niż powiązanie tego zdarzenia z Tabithą. Jednak Andy nie wypowiedziała swojego oskarżenia, ponieważ faktycznie w nie wierzyła. Wypowiedziała je z czystej wściekłości. Potrzebowała swojego kozła ofiarnego, kogoś, kogo mogłaby obarczyć winą za zniknięcie ojca. W końcu znacznie łatwiej było walczyć z kimś, kogo miała na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli ten ktoś wyłącznie robił wszystko, by nie dopuścić do podobnej sytuacji. Słysząc jednak, że Tabitha wcale nie odebrała jej słów jako atak na swoją osobę, zamilkła na moment, ważąc własną odpowiedź. Może to była zemsta? Może jej matka zrobiła coś, za co miała odpowiedzieć cierpieniem nie tylko jej, ale również swojej rodziny? Może posiadała jakieś szczególne zdolności, a porwanie Adama było swego rodzaju przynętą, która miała ściągnąć ją do rodzinnego miasta? Jednak każda z tych opcji była tylko nic nieznaczącą hipotezą, teorią, jakiej w chwili obecnej nie potrafiły potwierdzić. Prawdę mówiąc, Andromeda mogła spędzić kolejne godziny, próbując znaleźć rozwiązanie, próbując zrozumieć, co kryło się za zamiarami porywaczy, ale koniec końców wyłącznie zmarnowałaby cenne minuty.
    - Nie wiem - odparła ostatecznie ze zrezygnowaniem wypisanym na twarzy. - Nie znam cię. Tylko to możesz odpowiedzieć na to pytanie.
    Wizja, jaka pojawiła się w jej głowie za sprawą magicznego kamienia, sprawiła, że dotychczasowe zmartwienia zostały zepchnięte na drugi plan, a cała uwaga kobiety skoncentrowała się na ojcu. Wizja pochłonęła ją w pełni, zabierając najpierw jej wzrok i słuch, a potem także dotyk, węch i smak. Widziała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami i wiedziała, że to, co właśnie działo się przed jej oczyma, było najszczerszą prawdą. Już nie wytworem jej zmęczonego umysłu czy omamem wywołanym rozpaczą, ale prawdą. Jej ojcu pozostało niewiele czasu.
    Starała się rozejrzeć dookoła, znaleźć coś, co przybliżyłoby ją do celu, coś, co dałoby jakąkolwiek, nawet najdrobniejszą wskazówkę co do tego, gdzie przetrzymywano Adama, ale oprócz obcych zapachów, piwnica była wyłacznie ciemnym i niczym nie wyróżniającym się pomieszczeniem. Andromeda czuła wzbierający ból głowy, im dużej trwała w wizji, lecz nie zamierzała wybudzać się z niej bez uzyskania odpowiednich informacji. Nie wiedziała, ile czasu mijało. Wiedziała natomiast, że ból przybierał na intensywności, tak, że powoli miała jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze, a żołądek podszedł do jej gardła.
    "Jeszcze tylko chwila, wytrzymam", pomyślała, zaciskając zęby z całych sił z nadzieją, że ten gest przyniesie choć odrobinę ulgi.
    Nagle do jej świadomości zaczęły docierać dodatkowe bodźce. Ktoś nadchodził. Słyszała przyciszone głosy, bezskutecznie próbując rozpoznać poszczególne słowa, jednak ból był zbyt potężny, by potrafiła je zrozumieć. Ale głosy się zbliżały. Z czasem były na tyle blisko, iż Andromeda domyśliła się, że należały do dwóch kobiet. Jeden dość wysoki, melodyjny. Drugi - znacznie niższy, zachrypnięty. Jeszcze chwila, krótka sekunda, a pojawią się w piwnicy. Jeszcze chwila, a stanie twarzą w twarz z oprawczyniami jej ojca. Jednak zanim którakolwiek z nich zdążyła nacisnąć na klamkę, ciemna piwnica stopniowo zaczęła zamieniać się w pokój hotelowy.
    - Nie, nie nie! - zawołała rozpaczliwie.
    Sprzed jej oczu szybko zniknęła postać ojca, zniknęły też głosy i zapachy, a Andromeda zdała sobie sprawę, kto spowodował przerwanie wizji.
    - Jak mogłaś?! - wrzasnęła, w tych słowach koncentrując całą energię, jaka jej pozostała. - Byłam tak blisko, tak blisko... - zawyła, a z jej oczu ponownie popłynęły łzy.

    OdpowiedzUsuń
  48. - Jak mogłaś?! - wrzasnęła, w tych słowach koncentrując całą energię, jaka jej pozostała. - Byłam tak blisko, tak blisko... - zawyła, a z jej oczu ponownie popłynęły łzy.
    Chciała nawet wyrwać jej kamień z ręki, ale kiedy tylko podniosła dłoń, całkowicie opadła z sił. Jej ciało drżało niekontrolowanie, a z nosa wypłynęły dwie strużki krwi. Była wycieńczona, nie panując nad swoją mocą, o której istnieniu nawet nie miała pojęcia. Mimo to czuła, że musi mówić, że nie ma prawa marnować ani sekundy.
    - To jakieś kobiety. Słyszałam je, ale nie wiedziałam, co mówiły. Ale... ale ojciec jest w jakiejś piwnicy... nie widziałam nic szczególnego... ale czułam zapach... krew i... i jakieś palone zioła - wyjaśniła, dopiero po chwili unosząc wzrok na matkę.
    Jej oczy wciąż wypełniała wściekłość. Mogła wytrzymać jeszcze chwilę. Jeszcze krótki moment, a odkryłaby prawdę. Nawet jeśli miała skończyć na podłodze pogrążona w ataku drgawek, mogła wytrzymać. Teraz jednak ponownie znalazła się w punkcie wyjścia. I zapewne gdyby właśnie nie straciła kolejnej szansy na uzyskanie cennej wskazówki, słowa Tabithy przyjęłaby z oczekiwanym zrozumieniem, a przynajmniej starałaby się postawić na miejscu kobiety, która musiała dokonać tak wielu poświęceń, by uchronić swoją rodzinę, podczas gdy obecnie wszystkie jej starania okazały się nie wystarczające. Racjonalna część jej umysłu podpowiadała jej, że powinna przebaczyć, zapomnieć i skupić na ich wspólnym celu, lecz obecnie racjonalna część jej umysłu została przyćmiona przez szalejące emocje. Dlatego jedynym, na co zdobyła się Andromeda, było wytrzymanie jej dotyku. Zesztywniała nieco, odrobinę zaskoczona tym gestem, ale mimo to, nie cofnęła się. Milcząc przez chwilę i nie obdarzając kobiety pojedynczym spojrzeniem, uścisnęła jej dłoń.
    - Zostało mu niewiele czasu - szepnęła. - I nic już nigdy nie będzie takie, jak dawniej.

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  49. Zdawała sobie sprawę, ze po tylu torturach, utracie krwi i werbenie krążącej w jej żyłach, wampirzyca będzie wygłodniała i na skraju panowania nad sobą. Mogła z całych sił starać się opanować pragnienie, ale organizm w woli przetrwania mógł przejąć kontrolę. Już nie raz to widziała, gdy wampir tracił zmysły od głodu, gdy usychał. Był to okropny widok i nawet nie potrafiła wyobrazić sobie co taka istota musiała odczuwać.
    — Przepraszam cię Tabitho, tak mi przykro — wyciągnęła spod kurtki woreczek z krwią. Zgodnie z jej prośbą nie zbliżyła się do kobiety, nie chciała niepotrzebnie drażnić jej zmysłów. Rzuciła plastikową torebkę w jej stronę — spróbuję cię stąd jakoś wyciągnąć, ale musisz odzyskać choć trochę sił — dodała.
    To dlaczego jeszcze żyła było tylko podyktowana głupiemu treningowi.
    — Zabiją, ale gdy nie będą już mogli nauczyć się niczego więcej — odpowiedziała na chwilę odwracając wzrok. Gdyby miała wybór nigdy więcej by nie wróciła do tego miejsca, ale ojciec uważał, że to jest to czego jej potrzeba, że w ten sposób będzie bezpieczna i zdolna do samoobrony. Posiadła tutaj sporo wiedzy i nowych zdolności, ale jakim kosztem?
    Po śmierci jej matki, gdy ojciec zatracił się w poszukiwaniach winowajcy, narobił sobie wrogów. Nazwisko Vane jest szeroko rozpoznawalne wśród istot nadnaturalnych. Niektóre z nich po prostu unikały kontaktu z łowcą inni mieli sporo powodów by zemścić się na mężczyźnie. Nie raz i nie dwa zdarzyło się, że to na niego polowano. Innym sposobem na dogłębne zranienie go było zabicie jedynej córki. Popadała przez to w kłopoty, choć do tej pory wychodziła z nich bez większego uszczerbku na zdrowiu. Mimo wszystko często oglądała się za siebie.
    — Nie powinni wrócić do jutrzejszego dnia. Za zwyczaj kolejną nauką jest obserwacja jak działają na was promienie słoneczne. Wiem, że macie sposoby na to, ale łowcy zabiorą ci wszystko co może dawać ci ochronę przed Słońcem — wyjaśniła. Czasem zdarzało się, że łowcy się zagalopowali i wampir spalał się w słońcu. Okropna śmierć. Riley nie chciała dopuścić do takiej możliwości.

    [ I dziękuję za miłe słowa pod kartą Eleny i powitanie ^^ ]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  50. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie to spotkanie i zaczynał powoli żałować, że tak łatwo dał się ponieść emocjom. Zazwyczaj opanowany i bezwzględny, w obliczu spotkania twarzą twarz z Tabithą w niemalże kilka minut zamienił się z potężnego lwa w słodkiego i bezradnego kociaka. W normalnym wypadku od razu skręciłby jej kark i zgrabnym ruchem wyrwał serce, sytuacja była jednak zgoła odmienna, zwłaszcza że tym razem to on, poprzez chwilę nieuwagi znalazł się na pozycji ofiary.
    - To chyba nie powód, aby popełniać samobójstwo, hm? – uniósł pytająco brew, skupiając przy tym swoje spojrzenie na jej dłoni, która tkwiła w jego ciele i potęgowała odczuwany przez niego coraz większy dyskomfort. Nie zamierzał mówić jej o klątwie, ale w obliczu jej gwałtownej reakcji nie był do końca pewien, czy ta jedynie się z nim droczy, czy faktycznie zamierza pozbawić go życia.
    - Śmiało, wyrwij mi serce i zakończ nasz nędzny żywot. Nie krępuj się, najwyżej spotkamy się od razu w piekle i znów będziemy na siebie skazani. Na wieki wieków amen, nic a nic, nawet śmierć nas nie rozłączy, co za słodka i romantyczna historia – prychnął, robiąc się przy tym coraz bardziej blady. Z trudem zaczynał łapać oddech, nie mógł jednak wykonywać żadnych gwałtowanych ruchów, zwłaszcza że każda próba kontrataku mogła skończyć się dla niego wyrwanym sercem, a co za tym idzie, śmiercią zarówno jego, jak i jego towarzyszki rozmowy.
    - Przychodzę do ciebie w pokoju, ofiaruję swoją bezinteresowną pomoc, a ty traktujesz mnie w ten sposób. Rodzice nie nauczyli cię co znaczy dobre wychowanie? – westchnął ciężko, cierpliwie oczekując na kolejny ruch z jej strony. Miał ochotę wyrwać jej serce i z uśmiechem na ustach ćwiartować jej ciało na kawałki, za bardzo jednak kochał swoje własne życie i musiał pokornie znosić niespodziewany triumf Tabithy, która z pewnością podwójnie zyskała na pewności siebie dzięki zwycięskiemu starciu z dużo starszym od niej wampirem.
    - Niemniej jednak podoba mi się taka gra wstępna i chętnie przejdę już do konkretów – wyszczerzył się szeroko, mimo, że dłoń kobiety na jego sercu sprawiała mu coraz większy ból i nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ktoś aż tak mocno dał mu w kość.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  51. Victor oparł się rękoma o ladę, spuścił głowę, pustym wzrokiem wodząc po lakierowanym drewnie. Po dwukolorowych sękach, nieregularnych liniach oraz przypadkowych zadrapań, które niemo krzyczały z prośbą o renowację. Mężczyzna przemierzał jednak oczami wyobraźni mapę Londynu w poszukiwaniu innych znanych mu pasmanterii, które miały, chociaż minimalną szansę być jego wybawieniem. Problem polegał jednak na tym, że to małe prawdopodobieństwo znalezienia wymarzonych guzików posiadała ta należąca do Johna i skoro nawet on wątpił w znalezienie ich na swoim zapleczu, dla Vica jasny stawał się fakt, że będzie musiał poradzić sobie w zupełnie inny sposób.
    Gdy pogrążony w swoich myślach wampir wertował wszelkie możliwe pomysły, dzięki którym mógłby wyjść z zaistniałej, marnej sytuacji, damski głos wybił go z przemyśleń. Szczupła, kremowa dłoń znalazła się w zasięgu jego wzroku, zaledwie muskając sobą ten tandetny, wątpliwej jakości plastikowy guzik. Przy wypolerowanych paznokciach, nierówny odlew okrągłego sztucznego tworzywa wyglądał jeszcze gorzej, niż O'Nealowi mogło się to wcześniej wydawać.
    Poderwał w końcu głowę, zainteresowany osobą, która z taką łatwością wtrąciła się w jego przemyślenia i gdy utkwił w lśniących oczach swój wzrok, poczuł natychmiastowo, jak bardzo był nieuważny.
    Dla wampirzych zmysłów wyczucie innego osobnika tej samej rasy było właściwie oczywiste. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, a on jednak był do tego stopnia zaabsorbowany tymi cholernymi, niedostępnymi guzikami, że przechodząc jeszcze chwilę temu tuż obok tej samej kobiety, nawet nie zauważył, że jej ciało jest równie umarłe, co jego własne. Nawet nie musiał patrzeć, przecież czuł, że jedyną prawdziwie żywą tu istotą jest powracający z zaplecza John, którego serce wciąż biło zdrowym rytmem.
    Nie odpowiedział od razu. Przyglądał się twarzy nieznajomej sobie kobiety, o której wiedział już całkiem dużo, zwarzywszy na to, że nieświadomy starszy mężczyzna po drugiej stronie lady wydawał się całkowicie zdezorientowany całą tą sytuacją.
    Czarnowłosy prychnął nawet rozbawiony ostatnim jej wypowiedzianym zdaniem, w końcu zainteresowany, odwracając swoją sylwetkę przodem do niej. Oparł się bokiem o drewniany, ciężki mebel, jedną z dłoni chowając do kieszeni szytych przez niego spodni, drogą wciąż opierając o długi blat.
    — Dość umiejętnie — pokiwał głową, gdy na twarzy majaczył mu się dalej ten półuśmiech zabarwiony rozbawieniem. Dopiero po tym zrezygnował z tego badawczego przyglądania się nieznajomej wampirzycy, spoglądając zaraz potem wprost na sprzedawcę — ale sam znasz mnie najlepiej, John. Wątpię, byś miał wśród swoich klientów równie zdeterminowaną osobę, co ja — słowa wypowiedziane przez Victora potwierdziło westchnięcie starszego mężczyzny, a także kiwanie głową, które lekko rozbawiło czarnowłosego. Przecież doskonale wiedział, jaki potrafił być w tych kwestiach drobiazgowy i upierdliwy. Nawet się z tym nie krył. — Najważniejsze, że zawsze wracam, ale i tak dziękuję najmocniej, za poświęcony czas — Vic odbił się od lady i kulturalnie skinął głową na pożegnanie. Następnie spojrzał wprost na ciemnowłosą kobietę, wskazując prawą dłonią kierunek w stronę wyjścia, tym samym puszczając ją przed siebie w wąskie przejścia pasmanterii — Myślę, że czas nie będzie stanowił tu problemu.
    Swoje zamówienia zawsze wykonywał przed wytyczoną datą, a mając świadomość, jak bardzo konkretne guziki sobie wymarzył, kostium wykonany był zaledwie w połowie, bo w międzyczasie przeszukiwał jakże wspaniały Internet, chociaż i on nie posiadał satysfakcjonujących wyników.
    — Jeżeli ma pani chwilę czasu, zapraszam na kawę. Po wyjściu z pasmanterii kawiarnia jest w prawą stronę — rzekł uprzejmie, gdy doskoczył tuż przed nią, otwierając drzwi na zewnątrz. Na jego szczęście chmury nie opuszczały tego dnia pogrążonego w szarości zabieganego Londynu.

    proszę wstrzymać bukę
    vic

    OdpowiedzUsuń
  52. Przyglądała się bacznie kobiecie, starając się dostrzec czy taka ilość krwi pomorze wampirzycy odzyskać choć część sił. Jeśli miała się stąd wydostać, Riley potrzebowała od niej pomocy. Nie miała tyle siły by wynieść ją na własnych barkach, ale teraz gdy Tabitha znów mogła stać o własnych siłach, jej szanse diametralnie urosły.
    — Wiem i rozumiem cię. Chciałabym żeby nie było ofiar po żadnej ze stron, ale z doświadczenia wiem, że tak się nie da — westchnęła z rezygnacją. Wojna między ludźmi, łowcami a istotami nadprzyrodzonymi trwała od wieków i Vane wiedziała, że nic tego nie przerwie. Łowcy mieli ideę, której byli wierni, kodeks i swoje wartości. Istoty magiczne natomiast były tak różne w swych rasach i charakterach, że nie sposób było objąć ich wszystkich zrozumieniem. Łowcy byli potrzebni, bo tak samo jak byli źli ludzie tak samo są źli nadprzyrodzeni — osoba, na której najbardziej mi zależy... mój ojciec, nie ma go — dodała. Chciałaby wszystkim zapewnić ochronę, ale nie mogła. Jednak to o ojca martwiła się najbardziej i jego życia nigdy by nie zaryzykowała. Gdyby sama znalazła się w podobnej sytuacji, miałaby identyczne podejście. Starała by się przeżyć za wszelką cenę, taki już był ludzki instynkt.
    — Ty nie powinnaś się tutaj znaleźć, więc nie będę wściekła za życie kilku zaślepionych głupców — stwierdziła wzruszając ramionami. Łowcy stali na straży ludzkiego życia, ale nikt nie stał na straży życia istot magicznych, a nie każde było trzeba zabić. Nie każdy potwór robi potworne rzeczy.
    — Jestem, od dziecka — wyznała z dozą smutku w głosie — mój ojciec był nim od zawsze, ale gdy żyła moja matka wiedliśmy względnie normalne życie. Po jej stracie, za którą stoi prawdopodobnie ktoś taki jak ty, zatracił się w tym.. Pragnie zrobić ze mnie twardą i niewzruszoną wojowniczkę jakby to mogło mnie ocalić przed złem tego świata — wytłumaczyła spoglądając na szatynkę — łowcy są potrzebni, w niektórych przypadkach, ale nie zdecydowanie nie wyznaję ich wartości — dodała po czym posłała jej nieznaczny uśmiech.
    Odwróciła się na chwilę i wyjrzała za ciężkie drzwi. Korytarz był pusty.
    — Na dole nikt się nie kręci, ale i tak nie możemy wyjść głównym wejściem — stwierdziła cofając się z powrotem do pomieszczenia — mam nadzieję, że nie przeszkadza ci zejście do kanałów — dodała z lekkim grymasem, ale to było najbezpieczniejsze rozwiązanie. Pod akademią było wiele tuneli i kanałów, które nie były uczęszczane. Ta droga wydawała się Riley najodpowiedniejsza.
    — Mojego zniknięcia nikt nie zauważy, raczej nie jestem tu lubiana, w porównaniu do mojego ojca — ona raczej zajmowała tyły szeregów, wciąż dostawała pogardliwe komentarze. Za to jej ojciec, który uparcie ścigał wampiry i innych, był niemal bohaterem z takim wynikiem morderstw na koncie.
    Gdy wspomniała o swojej córce, tym bardziej uparła się by wyciągnąć stąd Tabithę. Wiedziała z jakim bólem trzeba się mierzyć przy stracie bliskiej osoby. I wolała by aby jej matka stała się nieśmiertelna aniżeli odeszła na zawsze.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  53. Gdy wypuszczał kobietę na zewnątrz, zobaczył chwilowe zawahanie się w jakże raźnym kroku. Trwało to zaledwie chwilę, a spowodowało dłuższe milczenie, gdy w końcu wyszli na zewnątrz. Victor przyjrzał się zaciekawiony tą zmianą zachowania, ale nie chcąc budzić żadnych podejrzeń, spojrzał w górę.
    Chmury były gęste i szare, a zgodnie z prognozą pogody powinno zostać tak do końca dnia. Wiatr też nie był zbytnio odczuwalny, więc jego wewnętrzne życzenie o niepojawienie się słońca, aż do końca dnia, mogło zostać spełnione. Z drugiej strony byli przecież w Anglii, a nie ma nic gorszego niż zmienna angielska pogoda. Kiedyś nie przeszkadzałoby mu to zupełnie, ale ktoś mu niezbyt przychylny postanowił ukraść sygnet o wartości nie tylko sentymentalnej, ale magicznej. Chociaż był bliski nakłonienia znajomego czarodzieja do wytworzenia mu nowego pierścienia, to równocześnie O'Neal uparł się, że odzyska ten poprzedni.
    W końcu odezwała się enigmatycznym zdaniem, które nie znaczyło dla niego zbyt wiele, ale dla podróżującej z nim kobiety chyba już trochę więcej. Ta przystanęła dość gwałtownie, co zrobił także i Vic, lekko zdziwiony tym nagłym zatrzymaniem się, ale gdy w jego kierunku powędrowała damska dłoń, a usta towarzyszki wyrzuciły z siebie imię i nazwisko, na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
    — Victor O'Neal, niezmiernie mi miło — przedstawił się i on, ściskając wystawioną rękę w geście przywitania. Gdy był jeszcze młody, nauczono go witania się w zupełnie inny sposób, ale czasy się zmieniały, a on wraz z nimi, chociaż nie zawsze dawał się tak łatwo dostosować, szczególnie do mody w latach dwutysięcznych. Do tej pory godzinami potrafił zastanawiać się nad tym, kto to w ogóle wymyślił.
    — Tyle miłych wiadomości — podsumował usłyszane słowa, a po jego głosie, dało wyczuć się nutę ekscytacji. — Zaoferowałaś pomoc w tak beznadziejnej sytuacji, jak moja. Zgodziłaś się na kawę. Nie wiem tylko w jakim celu te odwiedziny, ale skoro mówisz w liczbie mnogiej, to śmiem twierdzić, że dalej ma to związek z moimi wymarzonymi guzikami.
    Kawiarnia znajdowała się na kolejnej ulicy, dlatego dojście do niej nie zajęło im zbyt wiele czasu, a Victor potrzebował jedynie stolika w kącie pomieszczenia, by dzięki temu w bardzo prosty sposób pokazać nowo poznanej przedstawicielce jego gatunku, czego konkretnie potrzebuje. Jednak był też jej po prostu ciekaw. Rzadko zdarzało mu się takim przypadkiem spotykać wampiry pośród ludzi w biały dzień, a jeszcze rzadziej otrzymywać od innych pomoc.
    — Co robiłaś w pasmanterii, jeżeli mogę spytać? — zadał to pytanie, gdy udało mu się w końcu znaleźć odpowiedni stolik, przy którym od razu przysiadł. — To dość nietypowe miejsce na tak nietypowe spotkanie — prychnął.

    niestrudzony poszukiwacz guzików

    OdpowiedzUsuń
  54. Satysfakcja wymalowana na jej ustach była co najmniej irytująca i cholernie żałował, że nie mógł ot tak pozbawić jej życia, zwłaszcza że był od niej starszy i w bezpośrednim starciu miał nad nią znaczną przewagę. Przemienienie Tabithy w wampira było największym błędem jego życia i gdyby tylko mógł cofnąć czas z pewnością nie dopuściłby się drugi raz tego czynu.
    - Nie wiem czy powinienem przeklinać cię w duchu, czy jednak może wręcz przeciwnie, być z ciebie naprawdę dumny – mruknął, obserwując jak z rozkoszą oblizuje każdy swój palec z jego krwi. Był wściekły i na nią i na siebie, nie dało się jednak ukryć, że owa czynność była nieco podniecająca, nawet jeśli to on był tutaj ofiarą. Nie wiedział jaką osobą była Tabitha przed przemianą, bez wątpienia stworzył jednak bezwzględnego potwora, nic więc dziwnego ze sabat z którego pochodziła nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
    - Niegrzeczna dziewczynka, nie znałem cię od tej strony słonko – pokręcił głową z uśmiechem wymalowanym na ustach, starając się powoli odzyskać oddech. Obraz przed oczami robił się coraz mniej rozmazany, zrobił więc kilka kroków w przód, sięgając po szklankę whisky. Rozsiadł się wygodnie na łóżku, gestem ręki zachęcając, aby zajęła miejsce obok niego.
    - Mówię o twoim i moim życiu bo czy chcemy tego czy nie, jesteśmy połączeni ze sobą na wieki wieków amen – mruknął, kołysząc znajdującym się jeszcze w nieopróżnionej szklance złocistym płynem – Krótka piłka, jeśli zginiesz ty, zginę też ja. Każdy twój ruch, pociąga za sobą też mój, jesteśmy jak dwie połówki jabłka, jedna bez drugiej nie przeżyje, przykro mi – wzruszył bezradnie ramionami, szybkim łykiem opróżniając ze szkła alkohol. Nie zamierzał na dzień dobry mówić jej o klątwie, jaką został obarczony po przemienieniu jej w wampira, dalsza gra w kotka i myszkę i nie miała jednak sensu i niepotrzebnie irytowała nie tylko ją, ale i jego samego.
    - Po tym, jak przemieniłem cię w wampira, twoja rodzina rzuciła na mnie przeklęty urok, który skazuje mnie na śmierć, kiedy tobie spadnie tylko włos z głowy. Nie wiem, czy chcieli cię w ten sposób ochronić, czy się na tobie zemścić, ale jeśli jedno zniknie z powierzchni ziemi, drugie także od razu znajdzie się w czeluściach piekieł. Cudownie, czyż nie? - rzucił, wpatrując się jej przy tym prosto w oczy i dając tym samym do zrozumienia, że nie ucieka wzrokiem, mówi prawdę i nie sprzedaje jej właśnie jakiejś taniej, zmyślonej na potrzeby chwili historyjki.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  55. Nie wiedziała, czym była magia i jakie były jej konsekwencje, dlatego krzyk matki sprawił, że wyraźnie spokorniała. Działała pod wpływem emocji, ale nawet one kończyły się w momencie, gdy pojawiało się prawdziwe, realne zagrożenie. A Andy nie była na tyle głupia, by zignorować ostrzeżenia Tabithy tylko ze względu na odczuwaną wściekłość. Ostatecznie nie mogła kłócić się z faktem, że wampirzyca była zdecydowanie bardziej zorientowana w sprawach tyczących się supernaturalnego świata, a zatem wiedziała, co robi. Williams schowała więc głowę w dłoniach na znak kapitulacji, po czym skupiła uwagę na szybkim oddechu, starając się go wyrównać. Czuła się jak po przebiegnięciu maratonu bez odpowiedniego przygotowania - całkowicie wycieńczona, z drżącymi mięśniami i nieregularnym rytmem serca. Słysząc, jak kobieta wstaje, podniosła wzrok, by obserwować jej kolejne ruchy, ale prędko uznała, że podobny gest kosztował ją zbyt wiele energii, przez co zaraz oparła się o ścianę. Gdy Tabitha wróciła do pokoju, a następnie zaczęła przemywać jej twarz, początkowo pragnęła zaprotestować. Nawet wyciągnęła dłoń, by ją powstrzymać, ale opuściła ją równie szybko, rozumiejąc, że nie miała sił do kolejnej sprzeczki. Co więcej, zimne ręce matki w połączeniu z chłodną wilgocią ręcznika działały na nią kojąco, pozbywając się nadmiaru ciepła z jej skóry, tak samo jak zaschniętej krwi i kropelek potu. Czuła się przy tym jednak niezwykle niezręcznie, jak nieporadne dziecko, które potrzebowało pomocy dorosłego, by wykonać tak banalną czynność. Nie była przyzwyczajona do podobnych gestów. Choć Adam nie należał do szczególnie zimnych ludzi, przytulał ją, kiedy tego potrzebowała i wspierał najlepiej, jak potrafił, mimo wszystko nie mógł zastąpić jej matki. Tej czułej, bardziej opiekuńczej, może nawet spokojniejszej osoby w rodzinie. A teraz, po upływie dwudziestu paru lat, siedziała właśnie tuż przed nią, pozwalając jej chłodzić swoją twarz zimną tkaniną, jak gdyby nigdy nic się nie stało. To nie było w porządku w stosunku do ojca, pomyślała Andy, odnosząc wrażenie, że spoufalanie się z matką stanowiło coś w rodzaju zdrady. Pokręciła głową, gdy tamta akurat zatrzymała się na jej policzku.
    - Już wystarczy - szepnęła, tym samym zmuszając ją do zaprzestania swojej poprzedniej czynności, a w jej głosie nie było wcześniejszego jadu ani złości, jedynie zdecydowanie.
    Nie mogła przyznać się sama przed sobą, że obecność Tabithy w jakimkolwiek stopniu ją interesowała ani że miała nadzieję na to, by poznać ją nieco bliżej. Wampirzyca była jej wrogiem, była potworem, który zapewne nie wahałby się przed skrzywdzeniem własnej rodziny, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Nie miała prawa spędzać z nią czasu dla własnej przyjemności. Planowała raczej skupić się na poszukiwaniach ojca, a następnie pozwolić jej odejść w przeciwną stronę, starając się przy tym zapomnieć, że w ogóle istniała. Zrobiła to już kiedyś, mogła zrobić również teraz. Póki co jednak musiała przyszykować się na dodatkowe rewelacje.
    - Zaklęcie, czarownice, super, co jeszcze? - Westchnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    Jeśli istniała magia i wampiry, jakie inne parszystwa chodziły jeszcze po tym świecie? Andromeda pragnęła zadać kobiecie tyle pytań, ale teraz nie miały na to czasu. Musiały skupić się na uratowaniu ojca, potem przyjdzie chwila na dodatkowe wyjaśnienia. Andromeda wychodziła z założenia, że skoro już dowiedziała się o części tego supernaturalnego półświatka, powinna poznać go z najmniejszymi szczegółami. Czuła się zobowiązana do ochrony swoich przyjaciół oraz rodziny, a wiedza oznaczała siłę. Ostatecznie nie mogła dopuścić do tego, by podobna sytuacja się powtórzyła.
    - Dziękuję - odparła w końcu, odpowiadając na jej obietnicę skontaktowania się ze starymi znajomymi. - Każda pomoc się przyda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednocześnie zerknęła beznamiętnie na postawioną przed nią herbatę, nie upijając z niej ani łyczka. Pozostawała wierna swojemu postanowieniu - obecność matki tolerowała wyłącznie dlatego, że tamta pomagała jej w poszukiwaniach. Nie mogła pokazać, że jej zależy ani że jest skłonna ku temu, by jej przebaczyć. A przyjmowanie jej drobnych gestów z pewnością zakrawało o chęć zbudowania trwalszej relacji.
      Kolejne pytanie Tabithy nieco ją zaskoczyło. Była w parszywym humorze, a zatem odebrała je jako atak na własną osobę, odnosząc wrażenie, że matka próbowała jej przez to powiedzieć, iż była niezwykle głupia, ignorując pewne sytuacje, które jasno wskazywały na istnienie postaci nie z tego świata. Nie pasował jej tylko ton głosu - niezwykle ostrożny, niepewny. Nie brzmiała, jakby próbowała ją oskarżyć. Co więc krążyło jej po głowie?
      - Eee... - wyjąkała. - Chyba nie... nie wiem - odparła w końcu, wzruszając ramionami. - I... może powinnam już stąd pójść. Zasiedziałam się. Powiedz mi tylko... czy jest coś, co mogę zrobić w międzyczasie? Te czarownice, czy powinnam poszukać informacji na ich temat, jakoś je znaleźć? - zapytała, uznając, że wcale nie zamierzała siedzieć w spokoju i czekać, aż Tabitha znajdzie nowe informacje.
      Andy

      Usuń
  56. Poczuł ulgę, kiedy wyjawił jej całą prawdę i nie musiał dalej grać z nią w kotka i myszkę. Przez wiele lat był praktycznie jej cieniem, znał każdy szczegół jej życia, dbał o to, aby nikt jej nie skrzywdził, a mimo to nie miał odwagi, aby stanąć z nią twarz w twarz, sam właściwie nie wiedząc dlaczego. Nigdy do nikogo się nie przywiązywał, był pewny siebie, niezmiernie egoistyczny, a żadna z tych cech nie przemawiała za tym, aby kogokolwiek się bać czy szczególnie unikać.
    - Świetnie, możemy w takim razie wspólnie pogratulować Annie May tego, że zniszczyła nam życie – prychnął, bijąc przy tym bezgłośne brawa. Przez ostatnie lata robił wszystko, aby dowiedzieć się kto stał za klątwą i kto idąc tym tokiem może ją z nich ściągnąć, ale tajemnica ta była strzeżona przez jej sabat bardziej niż informacje na temat armii Stanów Zjednoczonych, czy bomby atomowej. Miał nadzieję, że kobieta żyje i że nie będzie zbytnio protestować, kiedy zwrócą się do niej z prośbą o zerwanie tej chorej więzi, która nad nimi ciążyła.
    - Oczywiście, że tak, niby dlaczego miałbym za tobą chodzić krok w krok? Mówiłem już, ludzie którzy pojawiali się nagle w twoim życiu, zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia, nie zjawiali się tam przypadkowo. Nie mogłem pozwolić na to, aby ktoś cię skrzywdził, za bardzo kocham swoje życie – wzruszył bezradnie ramionami, przyjmując minę niewinnego dziecka. Starał się przez cały czas utrzymywać kontakt wzrokowy z Tabithą, bacznie obserwując przy tym jej reakcję na każde jego słowo. Musiał wiedzieć, czy może jej zaufać i czy aby na pewno jest gotowa zrobić wszystko, aby zniszczyć narzuconą przez jej matkę klątwę. W grę wchodziło w końcu jego dalsze istnienie na ziemi, a w przeciwieństwie do innych, nieśmiertelność była dla niego darem, a nie przekleństwem.
    - Nie byłem pewien, jak wykorzystasz tą wiedzę i wolałem nie ryzykować, poza tym wiedziałem, że jesteś bezpieczna i nie odczuwałem potrzeby, aby spotkać się z tobą osobiście. Zawsze mogłaś wyrwać sobie serce, tylko po to, aby się na mnie zemścić i żebyśmy od razu spotkali się razem w piekle – wzdrygnął się na samą myśl o śmierci i opróżnił od razu zawartość szklanki, którą przed chwilą wypełnił ponownie whisky. Jako wampir potrzebował o wiele więcej alkoholu, aby choć odrobinę się upić, a szczera rozmowa z Tabithą coraz bardziej wyprowadzała go z jego strefy komfortu.
    - Świetnie, chodźmy od razu do tej całej May, niech robi co musi i odda nam nasze własne życie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, a jeśli faktycznie od razu uda nam się ją przekonać, zacznę żałować, że nie spotkałem się z tobą twarzą w twarz o wiele wcześniej – poderwał się z miejsca, gotów jak najszybciej ruszyć w drogę i kajać się przed kobietą, która rzuciła na niego klątwę, nawet jeśli musiałaby klęczeć przed nią na kolanach i całować ją po stopach, tracąc przy tym całkowicie tak istotną dla siebie własną godność.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  57. Andromeda potrzebowała czasu, by przetworzyć uzyskane informacje. Na ogół była rozsądną osobą. Na ogół wiedziała, że emocje często prowadzą do zguby. Wiedziała, jak ugryźć się w język, zanim powiedziała coś, co krzywdziło innych. Wiedziała, że tylko dzięki logice była w stanie rozwiązać najtrudniejsze z problemów. Ale zaginięcie ojca utwierdziło ją w przekonaniu, że niektóre problemy nie mogły zostać rozwiązane za pomocą uważnej analizy. Niektóre trudności po prostu trwały, bez wyjścia, bez końca. Andy nie była przyzwyczajona do podobnej bezradności, do sytuacji, w których jej dotychczasowe zdolności zawodziły. I po raz pierwszy w życiu czuła, że zaczynała się buntować. Od czasu zniknięcia Adama coraz częściej zdarzało jej się spędzać wieczory z szybko opróżniającymi się butelkami wina czy siedząc w barach i zagadując przypadkowych mężczyzn. Zdarzało jej się zostawać w pracy do północy, sypiać na niewygodnej leżance na tyłach warsztatu, pić hektolitry kawy i unikać posiłków. A pojawienie się matki oraz wiadomość o istnieniu nadnaturalnego świata wyłącznie dolewały oliwy do ognia, będąc kolejnymi rzeczami, nad którymi nie posiadała najmniejszej kontroli. Dlatego, choć Tabitha niewątpliwie zasługiwała na możliwość wyjaśnienia swojego stanowiska, Andy nie zamierzała dać jej tej możliwości. Zamierzała krzyczeć i burzyć się jak niesforne dziecko, któremu rodzic odmówił kupna ulubionej zabawki. Wiedziała jednak, że gdy emocje opadną , a początkowy szok minie, znajdzie chwilę na zmierzenie się z prawdą. A prawda, choć bolesna, pozwoli jej odnaleźć ukochanego ojca.
    Jednak planowała, że właśnie na tym zakończy się jej przygoda z magią, która już teraz siała w jej życiu spustoszenie. Owszem, zżerała ją ciekawość, ale nie dlatego, że pragnęła zanurzyć się w tym świecie bez reszty. Wręcz przeciwnie - chciała, by Tabitha opowiedziała jej o niebezpieczeństwach z nim związanych tak, by mogła ich uniknąć. Przeczuwała, że nic już nigdy nie będzie takie jak dawniej, jednak pragnęła przynajmniej zachować pozory normalności. Za wszelką cenę wymazać ten epizod z jej życia i kontynuować, udając, że nic nie uległo zmianie. Dalej pracować w warsztacie, wychodzić z ojcem na piwo i urządzać domowe imprezy czy spokojniejsze noce filmowe z przyjaciółmi. Chciała dalej być tą spokojną, niczym nie wyróżniającą się dziewczyną.
    - Masz rację, na dzisiaj wystarczy - odparła krótko, a gdy tamta oznajmiła, że było jej przykro, wyłącznie wzruszyła ramionami, jakby to wyznanie nie zrobiło na niej większego wrażenia.
    Tak czy inaczej żadna z nich nie mogła już nic zmienić. Było za późno. Andromedę nurtowało tylko jedno pytanie. Jedno, krótkie pytanie, które mogło całkowicie zmienić jej spojrzenie na sprawę. Początkowo bała się go wypowiedzieć i to z kilku powodów. Bała się, że odpowiedź Tabithy sprawi, że zostanie zmuszona jej przebaczyć, do czego nie czuła się gotowa. Jednocześnie bała się, że jej odpowiedź całkowicie pogrzebie jakąkolwiek nadzieję na to, że mogła zaakceptować jej decyzję. Ale Andy nie była tchórzem.
    - Twoja przemiana wampira... była dobrowolna? Chciałaś tego? - zapytała w końcu, spoglądając na nią uważnie, wręcz wwiercając się w nią wzrokiem.
    Musiała znać odpowiedź. Prawdę, która nurtowała ją, odkąd Tabitha wyjawiła jej swoją śmiertelnie skrywaną tajemnicę. Chciała wiedzieć, czy pragnienie nieśmiertelności i mocy było dla niej ważniejsza niż własna rodzina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andromeda nie zrozumiała jej pytania i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej zdezorientowane 'nie wiem' nie było do końca zgodne z rzeczywistością. Sny. Jej dziwne, nienaturalne... magiczne sny. Interpretowała je jako początek poważnej choroby psychicznej czy reakcję umysłu na intensywny stres, ale co, jeśli... były czymś znacznie więcej? Co jeśli ona też była skażona tym straszliwym parszystwem? Była wynaturzeniem, jak jej matka? Ta myśl momentalnie ścisnęła jej żołądek, sprawiając, że zachciało jej się wymiotować. Musiała wziąć kilka głębokich oddechów, by pozbyć się tego nieznośnego uczucia. Nie chciała jednak mówić o tym matce. Nie, póki jej nie ufała. Z trudem podniosła się najpierw na klęczki, a potem, opierając się przy tym o ścianę, wstała na obie nogi.
      - Dam radę - stwierdziła odważnie. - Pójdę na busa. I postaram się znaleźć, co mogę, chociaż nie mamy pewności, czy nie przeniosły go w jakiejś inne miejsce. - Westchnęła z wyraźnym grymasem na twarzy.
      Propozycja matki wcale jej się nie spodobała. Andy nie chciała siedzieć w miejscu i szukać piwnic. Ona pragnęła działać, jeździć z jednego kąta w drugi, dopóki nie wpadnie na jakiś ślad czy dodatkową informację. Nie obchodził jej fakt, że wchodzenie w drogę wiedźmom było śmiertelne niebezpieczne. Wiedziała, że gdyby to ona znalazła się na miejscu ojca, Adam postąpiłby tak samo. Dlatego też zamierzała zignorować polecenia Tabithy i poszukać mężczyzny na własną rękę, teraz wzbogacona w dodatkowe informacje. Ale ona wcale nie musiała o tym wiedzieć. Uśmiechnęła się sztucznie, powoli zmierzając w stronę drzwi. Jej wzrok automatycznie padł na wygiętą klamkę, która przypominała jej, że to, co właśnie miało miejsce, nie było snem ani też wytworem szaleńczego umysłu.
      - Do zobaczenia - powiedziała tylko, zanim nie zniknęła w korytarzu.

      Córeczka

      Usuń
  58. Zamyśliła się, na chwilę cofając się w przeszłość, gdy pierwszy raz zmieniła się w zwierzę. Pamiętała jak przerażona była, jak bardzo nie rozumiała co się z nią dzieje. Było jej cholernie ciężko samej to wszystko pojąc, zapanować nad własnym ciałem i nie wydać się przed ojcem. Pamiętała jak bardzo chciała mu wszystko wyjawić, porozmawiać i poradzić się. Wiedziała jednak, że to nie jest możliwe, za bardzo bała się odrzucenia i rozczarowania w jego oczach. Choć zdawała sobie sprawę, że to nie jest jej wina i nie miała na to wszystko wpływu.
    — Miałam czternaście lat jak moja matka zginęła, dwa lata później zaczęły pojawiać się pierwsze przemiany — odpowiedziała. Pierwsze razy były okropnym przeżyciem, jej ciało nie zwykło do takiego bólu. Teraz przemiana była nieprzyjemna, ale znośna, a jej organizm działał naturalnie i trwało to bardzo szybko. Te kilka lat temu męczyła się bardzo długo.
    Pierwsza przemiana ponad to było wyprzedzona przez kilka dni objawów typowych dla grypy. Miała gorączkę i była osłabiona, co nie pomogło samego procesu. Miała też szczęście, że tamtego dnia była sama w domu. Ojciec pewnie byłby równie zaskoczony co ona, widząc czarnego zwierza w salonie.
    Roześmiała się cicho na jej stwierdzenia. Wcale jej to nie dziwiło, to miejsce było można porównać do piekła, piekła na ziemi. Miejsce to w żaden sposób nie mogło być przyjemne, tak samo osoby tu przebywające. Riley wiedział, że jeśli ktokolwiek się o tym dowie, a była duża szansa na to, będzie w słabym położeniu. Wydalą ją z akademii i tym razem wstawiennictwo ojca jej nie pomoże. Nie wspominając już, że będą chcieli wydusić z niej prawdę o Tabhicie. Dla zdrajców nie mieli łaski.
    Wychyliła się ponownie za ciężkie drzwi. Na korytarzu wciąż było pustko. Skinęła na wampirzycę, by ta szła za nią. Skręciła od razu w prawo, następnie szybkim krokiem skierowała się do schodów prowadzących w dół. Na końcu ślepego korytarza w podłodze znajdowało się ciężka klapa.
    — Jeśli ktoś stanie nam na drodze, to proszę nie wbijaj w niego zęby. Wszyscy tu są na werbenie — ostrzegła. Głód wampirzycy wciąż mógł dawać się we znaki, ale łowcy nie byli zbyt dobrym wyborem na obiad.
    Riley chwyciła za uchwyt w klapie, zaparła się i pociągnęła by otworzyć. Ich oczom po chwili ukazało się wąskie zejście w dół i lekko pordzewiała drabinka.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  59. Miał wrażenie, że Tabitha jest równie poirytowana jego osobą, co on koniecznością przebywania w jej towarzystwie. Na pierwszy rzut oka widać było, że są zupełnie różni, co dodatkowo mogło dawać satysfakcję temu, kto połączył ich na wieczność. W powietrzu wciąż czuć było napiętą atmosferę, nie mówiąc o tym, że niewiele brakowało, a przepłaciłby dzisiejsze spotkanie życiem. Zawsze to on był tym, który dominuje podczas rozmowy i nie czuł się komfortowo w sytuacji, w której inny, w dodatku młodszy stażem wampir miał nad nim przewagę.
    - Naprawdę? Nie zamierzasz wyrwać sobie serca, tylko po to, aby moje też przestało bić? Oh, wielkie dzięki łaskawco – zironizował, choć nie dało się ukryć, że po słowach i zrozumieniu ze strony kobiety, poczuł lekką ulgę. Nigdy nie myślał o śmierci, żył co prawda na krawędzi i uwielbiał ciągłą adrenalinę, wszystko co niebezpieczne czynił jednak ze świadomością, że i tak nic mu nie grozi i miał nadzieję, że uda mu się przetrwać na ziemi kolejne kilkaset lat. Znał Tabithę jedynie z opowieści ludzi ze swojego klanu i choć do tej pory był przekonany, że wie na jej temat niemalże wszystko, w bezpośrednim starciu z nią twarzą w twarz, powoli odkrywał jak bardzo się mylił.
    - Nie żyje? Cudownie – jęknął, wracając się spod drzwi i szybkim gestem sięgnął po kolejną szklankę z whisky – Co, jeśli tylko ona znała to zaklęcie? Będziemy żyć, jak gdyby nigdy nic? Nie zamierzam odchodzić z tego świata, tylko dlatego, że ty zginiesz – pokręcił przecząco głową, maszerując przyspieszonym krokiem dookoła pomieszczenia. Ten wieczór obfitował w same niespodziewane, niestety negatywne wieści i wydarzenia, co jedynie jeszcze bardziej go zezłościło i poirytowało. Udało mu się w końcu dowiedzieć, kto stoi za rzuconą na nich klątwą, a mimo to pozostawał z tą wiedzą kompletnie bezradny, nie posiadając żadnej mocy wskrzeszania zmarłych czy podróży w zza światy.
    - Pójdziemy tam razem, nie możesz się narażać na niebezpieczeństwo – zarządził, przerywając jej niemalże w połowie zdania – Nie wiem, jakie obecnie łączą was relację, ale nie pozwolę na to, aby cokolwiek ci się stało. Nigdy nie można ufać sabatowi czarownic, nigdy – pogroził jej przy tym palcem, niczym małemu dziecku i zajął w końcu miejsce obok niej, racząc się resztkami whisky. Wiedział, że jego obecność może jedynie jeszcze bardziej rozwścieczyć jej krewnych, nie zamierzał jednak puścić jej tam samej, tym bardziej, że kompletnie jej nie ufał i nie miał pewności, że nie wykorzysta zdobytej wiedzy przeciwko niemu.
    - Po co do tego wracać? – uniósł pytająco brew, podrywając się przy tym z miejsca, aby wyciągnąć z barku kolejną butelkę whisky. Wydarzenia z tamtego wieczora pamiętał tak, jakby miały miejsce wczoraj, nie zamierzał jednak mówić jej całej prawdy na temat tego, co dokładnie się wtedy stało i jaki był w tym wszystkim jego udział.
    - Nie chcę cię rozczarować, ale to wszystko było drogą przypadku, przykro mi. Pojawiłaś się po prostu w złym czasie i w niewłaściwym miejscu – wzruszył bezradnie ramionami, starając się tym samym pokazać jej swój lekceważący stosunek do tego, co się stało – Chciałem jedynie powiększyć swój klan, a ty jesteś całkiem ładna i pasowałabyś do pozostałych mieszkańców mojej rezydencji. Nie wiedziałem nawet, że jesteś czarownicą – dodał po chwili namysłu, wymyślając tanią historyjkę na poczekaniu. Nie lubił okazywać uczuć, a publiczne przyznanie przed nią, że tak naprawdę uratował jej życie i gdyby nie on, nie byłoby jej na tym świecie, nie wchodziło na tym etapie znajomości w grę.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  60. [Cześć, Muminku, Ciebie również miło widzieć! ♥ I to w takim wydaniu! Szalenie podoba mi się kreacja Tabithy, choć przykro mi z powodu tego, co ją spotkało, to jednak dziewczyna wzbudza mój ogromny podziw i szacunek – wydaje się, że świetnie poradziła sobie z tą trudną sytuacją i odnalazła się w nowej roli. Chociaż znając Ciebie, pewnie nawet połowy w karcie nie zdradziłaś i niejednego asa trzymasz w rękawie. :) Bardzo mnie intryguje, co to za pilne sprawy sprawiły, że Tabby zdecydowała się porzucić cudownie słoneczne, ciepłe Włochy na rzecz ponurego, deszczowego Londynu. Mam cichą nadzieję, że na głównej pojawi się kiedyś jakiś post fabularny spod Twojego pióra i uchylisz trochę rąbka tajemnicy.
    Przepraszam, że z takim potwornym opóźnieniem, ale nie mniej szczerze dziękuję Ci za tak miłe powitanie. ♥ Do wątku nie będę usilnie namawiać, bo domyślam się, że jesteś rozchwytywana i grafik masz mocno napięty, ale w razie chęci, zawsze serdecznie zapraszam. :) Widzę, że tuż po przemianie Tabitha kręciła się po Szkocji, a choć Ronnie była wtedy berbeciem, myślę że wampir, który nie do końca opanował jeszcze sztukę samokontroli, mógł nieźle zajść za skórę tamtejszym wilkołakom.]

    Ronnie Miller

    OdpowiedzUsuń
  61. [Hej, hej!
    Tabitha (pierwszy raz mam styczność z tym imieniem) na pierwszy rzut oka wydawała mi się niezwykle pewną siebie kobietą, ale po przeczytaniu jej historii… Cóż, nie dziwię się, że wybrałaś akurat Alistaira. Mają ze sobą wiele wspólnego, choć są przecież odmiennych ras, weszli też w posiadanie zdecydowanie innych doświadczeń oraz problemów w związku ze zmianami ras. Oboje jednak w równym stopniu utracili coś, co kochali w sposób nieodwracalny, dziwnie ostateczny, bo to przecież nie był wcale koniec świata. A może właśnie powinien, bo wtedy byłoby im obojgu łatwiej? Ciężko stwierdzić. Zdecydowanie mogliby się zrozumieć na wielu płaszczyznach, jakby tylko dać im szansę! Masz może jakiś pomysł co do ich pierwszego spotkania? Jestem bardzo ciekawa ich wspólnych losów i twoich propozycji ♥

    Niestety, ale nie oglądałam Umbrella Academy, więc ciężko mi się jakkolwiek wypowiedzieć na ten temat. Mam nadzieję, że ta Komisja jest całkiem pozytywnym skojarzeniem!]

    Lady Voorde | Sir Maxwell

    OdpowiedzUsuń
  62. [Hej:) Owszem, mówi samo za siebie, nie chwal więcej, bo się już i tak zawstydziłam;)
    Tabitha bardzo przypadła mi do gustu. Ma bogatą historię i w kilku słowach nadałaś jej charakterowi niezwykłej głębi, którą zdecydowanie chcę odkryć.
    Nie powiem, chętnie dowiem się, jaki masz pomysł, daty najwyżej mogę trochę nagiąć;)]

    Jayce Hadley

    OdpowiedzUsuń
  63. [Myślę, że byłoby mi bardzo smutno, gdybym była czarownicą i ktoś zmieniłby mnie w wampira - fakt faktem, swoje informacje czerpię z pamiętników wampirów, ale jednak - ssać musi to ogromnie. Dziękuję ci za wszystkie miłe słowa i, o dziwo, faktycznie minęło już parę lat, co zadziwia również i mnie. Wątku nie zaproponuję, bo niestety przez ten czas nic się nie zmieniło i nadal jestem upośledzona w tych damsko-męskich, a nie chcę ci niepotrzebnie zabierać czasu. Dodam tylko, że Tabitha wydaje się naprawdę świetnie skonstruowaną postacią - miłego blogowania!]

    Maxwell Reed

    OdpowiedzUsuń
  64. [Witam serdecznie! Skojarzenie z poświata intrygujące i być może jedno z lepszych, bo założeniem postaci było, aby tworzyła wokół siebie aurę. Jeśli wygląd karty budzi takie skojarzenia na podstawie treści to znaczy, że choć trochę cel spełniony, a to cieszy. Jak będzie czas to post fabularny być może się pojawi, kiedyś lubiłam je pisać. Dziś wróciłam na blogi na spróbę, na razie tylko z postacią, żeby sprawdzić czy to w ogóle wypali. :)
    Z zaskoczeniem czytałam Twoją kartę, raczej niewiele jest postaci dojrzałych (niezblazowanych), przemyślanie wykreowanych, gdzie ludzkie słabości są realną częścią postaci wynikającą z historii i charakteru, a nie cechą, która ma uatrakcyjniać postać. To się ceni.
    Widzę tu potencjał do wątku, bo złotnik znający sekrety magii na pewno będzie na wagę złota (khe, khe) dla kogoś takiego jak Florence. Zlecanie nietypowych zamówień pod przedmioty do działalności magicznej u ludzkich specjalistów na pewno budzi zainteresowanie lub co najmniej zdziwienie.
    Jeśli masz na coś ochotę pisz śmiało, coś wykreujemy. ]

    Florence Rousseau

    OdpowiedzUsuń
  65. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na jej odpowiedź. Wiedziała, że słowa matki mogły teraz zmienić wszystko. Mogły utwierdzić ją w przekonaniu, że Tabitha tak naprawdę nigdy jej nie kochała, że założenie rodziny było dla niej tylko chwilową zachcianką, którą porzuciła, gdy tylko nadarzyła jej się okazja na ciekawsze spędzenie życia, a wróciła dopiero, gdy wyrzuty sumienia stały się nie do zniesienia. Jej słowa mogły jednocześnie dać jej nadzieję na to, że być może, w bardzo odległej przyszłości, pomiędzy nią a rodzicielką wykształci się pewna nić porozumienia, że zyska matkę, jakiej momentami tak bardzo potrzebowała. A gdy tamta wreszcie wyjawiła swoją tajemnicę, na ustach Andromedy pojawił się cień uśmiechu oraz wyraźna ulga. Starała się jednak ukryć swoje emocje, na wypadek, gdyby Tabitha uznała, że ot tak zamierzała rzucić jej się w ramiona i zapomnieć o tym, że jak do tej pory nawet nie próbowała nawiązać z nią kontaktu, zostawiając ją samą sobie. Była na nią wściekła, owszem, ale teraz przynajmniej wiedziała, że nie miała podstaw ku temu, by jej nienawidzić.
    Kolejne dni obfitowały w kolejne niecodzienne wydarzenia, które skutecznie uniemożliwiły jej skupienie się na poszukiwaniach. Głównym z nich było zostanie obiadem pewnego wampira, który nie miał oporów przed tym, by zdradzić jej prawdę na temat jej tożsamości. Ta informacja wywołała w Andy zrozumiałą histerię i gdy tylko tamten pozwolił jej wrócić do domu, Williams, zamiast udać się do swojego pokoju, wybrała się do hotelu, gdzie zatrzymała się Tabitha. Mimo że ich pierwsze spotkanie wzbudziło w Andromedzie pokłady nadziei na przebaczenie matce, fakt, że tamta zataiła przed nią tak kluczowy fakt, skutecznie odebrał dziewczynie motywację do pojednania. Nie zamierzała jej tego odpuścić. Żądała wyjaśnień. Tu i teraz.
    Andy bez problemu odnalazła pokój, w którym jeszcze niedawno spotkała się z matką i bezceremonialnie zaczęła walić w drzwi. Kiedy otworzyła jej niewyspana kobieta w szlafroku (rzecz jasna, nie będąca tą kłamliwą jędzą) i zagroziła, że wezwie ochronę, wściekłość Williams wyłącznie wzrosła. Brunetka odnosiła wrażenie, że jeśli zaraz nie dopadnie rodzicielki, nie będzie miała skrupułów przed zrobieniem delikatnego wgniecenia w drzwiach windy - ostatecznie to w swoich pięściach koncentrowała wszystkie negatywne emocje. Zaciskała je z całych sił, tak mocno, że jej paznokcie zostawiły na powierzchni dłoni krwawe ślady. Na szczęście recepcjonistka, widząc jej zniecierpliwienie, szybko ugięła się, podając jej numer pokoju, w którym przebywała wampirzyca.
    Tym razem trafiła. A widok zaskoczonej twarzy Tabithy jeszcze bardziej ją rozzłościł. Bez pytania o zgodę weszła do środka i, gdy tylko tamta zamknęła za nią drzwi, zaczęła wrzeszczeć, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś inny poza matką mógł ją usłyszeć.
    - Długo to zamierzałaś przede mną ukrywać?! - zaczęła, a jej twarz już teraz przybrała buraczany kolor. - Myślałaś, że jestem taka głupia i się nigdy nie dowiem, tak?! No brawo, świetnie... i co ja niby mam z tym teraz zrobić?! Jestem wiedźmą! Cholerną wiedźmą! I ty też byłaś, prawda?! Wiedziałaś o tym od samego początku i mi nie powiedziałaś! Okłamywałaś nas wszystkich! Jak mogłaś?!
    Krzyczała tak jeszcze przez dłuższy czas, chodząc w kółko pokoju i żywo gestykulując. Chciała wyrzucić z siebie wszystko, co leżało jej na sercu i pokazać matce, jak bardzo była na nią wściekła. Już po raz kolejny w tym tygodniu. Cóż, ich relacja zapowiadała się niezwykle świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak jej wściekłość maskowała inną, znacznie potężniejszą emocję. Mianowicie, Andy była przerażona. Nie chciała tego wszystkiego. Mimo że nie przypuszczała, by jej życie kiedykolwiek wróciło do normy po tym, czego dowiedziała się od matki, wiadomość o jej rzekomym darze, który widziała bardziej jako przekleństwo, sprawił, że na dobre straciła nadzieję na choć namiastkę normalności. Magia była dla niej jak zaraza, zło, które gnieździło się głęboko w niej i tylko czekało, żeby wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie, infekując wszystko, co do tej pory znała i kochała. Magia miała ją zniszczyć od środka.

      Córeczka

      Usuń
  66. [Pomysł z tą anegdotką mógłby nawet przejść, tym bardziej, że ja lubię stawiać postacie w takich sytuacjach. Myślę, że na pewno Tavin by ją dzięki temu na długo zapamiętał, a potem opowiedział o tym niesamowitym przypadku Alistairowi!
    Zostanie stałą klientką, jak to zdążyłaś zabawnie ująć, będzie jak najbardziej na miejscu. Z pewnością miałby przez nią nieco roboty, przemyśleń i tego rozerwania wewnętrznego między tym, co powinien i tym, czego zdecydowanie nie powinien się podejmować. W końcu przecież to nie jej wina, iż otrzymała taką postać oraz naturę.
    Zdecydowanie czuję twój zamysł, możesz odetchnąć ponownie głębiej. Wszystko miało ręce i nogi. Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, to chciałabym oddać rozpoczęcie, bo nie mam pojęcia w jakich okolicznościach Tabitha dostałaby takiego głodu, żeby zaatakować. Alistair zazwyczaj pojawia się jakieś kilka sekund po czyjejś śmierci, co wcale nie jest jego błędem, bardziej ma już taki wypracowany nawyk w tej pracy. Przedwczesne pojawienie się żniwiarza na miejscu zdarzenia może przyciągnąć zbędną uwagę demonów, a w wyniku tego kolejne jakże niepotrzebne nieszczęścia. Chciałabym też bardzo mocno zawrzeć już teraz jakąś malutką scenę walki z tymi bytami, co by Tabitha mogła zobaczyć ciut akcji, ale nie z tamtego powodu. Bywa, że te potwory pojawiają się od tak po prostu z czystego kaprysu, kiedy indziej mają jakiś interes, a jeszcze rzadziej naprawdę nie lubią tego konkretnego zmarłego. Może celem Tabithy byłby właśnie ktoś taki przez przypadek?]

    Lady Voorde | Sir Maxwell

    OdpowiedzUsuń
  67. [Tak, oczywiście możesz wykorzystać ten kamień również tutaj. Dodam od siebie, że też lubię wykorzystywać przedmioty/efekty jakichś wydarzeń z innych wątków do tego jednego, aby zachować jakichś sensowny ciąg przyczynowo skutkowy oraz ciągłą linię czasową. O takich zabiegach jednak będę uprzedzać lub opisywać je w samym odpisie.

    No i życzę weny podczas pisania, co by nie opuściła aż do samego końca. Ja idę dalej czekać ^^]

    Lady Voorde | Sir Maxwell

    OdpowiedzUsuń
  68. Nie przypuszczała, że Tabitha zareaguje w ten sposób, choć może powinna się tego spodziewać, zważywszy na posturę kobiety. Brunetka bowiem zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto szykował się do potulnego schylenia głowy i przyznania do winy. Wręcz przeciwnie - skrzyżowała ręce na piersi, gotowa, by skoczyć swojej córce do gardła. Widać Andromeda wykorzystała swój limit na kłótnie z matką, a tamta nie chciała dłużej tolerować jej krzyku, który tylko przybierał na intensywności z każdym kolejnym słowem. Jednak mimo to, gdy wampirzyca odpowiedziała równie głośnym tonem, dodatkowo obwiniając młodszą z kobiet za tę gwałtowną reakcję, Andromeda patrzyła na nią z otwartymi ustami, nie do końca dowierzając, że matka naprawdę postrzegała wszystko w ten sposób. Była zupełnie wybita z rytmu i przez moment w jej głowie pojawiła się myśl, że być może powinna się wycofać. Ostatecznie Tabitha, niezależnie od tego, jak bardzo próbowała się kontrolować, nadal była ograniczona przez swoje instynkty. A tamte, w obliczu nadmiernych emocji, mogły wygrać z jej zdrowym rozsądkiem. Dlatego dłuższe prowokowanie wampira było co najmniej niemądre, o czym Andy niedawno przekonała się na własnej skórze. A jednak, każde kolejne zdanie Jones działało na nią jak płachta na byka, wyłącznie potęgując jej złość i sprawiając, że dziewczyna zaniechała swój wcześniejszy plan o wyjściu z pokoju. Stała tuż przed jej twarzą, obserwując uważnie każdą emocję, jaka napięła czy rozluźniła mięśnie jej twarzy. Nie cofnęła się ani o krok.
    - Kiedy był na to dobry moment? - powtórzyła, prychając przy tym. - No nie wiem, może... od początku?! Gdybyś nie ukrywała wszystkiego przed ojcem, nie musiałabym przez dwadzieścia siedem lat żyć w przekonaniu, że jestem normalna, by potem dowiedzieć się, że całe moje życie było kłamstwem! Może gdybym wiedziała... gdybym wiedziała... ojcu nic by się nie stało, może mogłabym to wszystko jakoś powstrzymać...
    Mówiąc to ostatnie zdanie, jej głos wyraźnie się załamał i Andy musiała na moment zamilknąć, by nie wybuchnąć płaczem. Nie chciała pokazywać jej swojej słabości, tak jak zrobiła to ostatnio, a już na pewno nie chciała zgrywać ofiary. Nie po to tam przyszła. Nie krzyczała na Tabithę, ponieważ oczekiwała od niej współczucia. Krzyczała, ponieważ była wściekła i przerażona, i ponieważ miała już serdecznie dość tajemnic. Jednak wampirzyca najwidoczniej zinterpretowała jej napad agresji w nieco inny sposób - jako atak na jej osobę. Jako oznakę, że Andromeda odczuwała wobec niej wyłącznie nienawiść. Jeszcze o tylu rzeczach nie miała pojęcia...
    - Już przestań, dobrze? - przerwała jej, wyciągając dłoń do przodu w obronnym geście, gdy tamta ewidentnie zaczęła robić z siebie ofiarę. - Naprawdę jesteś wściekła, że tutaj wpadłam bez zaproszenia?! A niby co miałam zrobić?! Grzecznie czekać? A jakbyś ty miała okazję spotkać swojego stwórcę, to też byś czekała? - Prychnęła po raz kolejny, wreszcie się od niej odsuwając i, jakby ze zrezygnowaniem, opadając na fotel i ukrywając twarz w dłoniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiała ochłonąć, złapać oddech. W tej jednej kwestii Tabitha miała rację - jeśli chciały odnaleźć ojca, powinny ze sobą współpracować. A wściekłość, jaka kierowała teraz Andy, skutecznie utrudniała jej tolerowanie osoby matki. Zwłaszcza, że tamta wciąż kontynuowała swój monolog, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo wiadomość o byciu czarownicą wstrząsnęła jej córką. Widać obie były niezdolne do okazania sobie empatii i odrobiny zrozumienia, chociaż ich sytuacje oraz towarzyszące im emocje były łudząco podobne. Jones przed laty została pozbawiona swojej dotychczasowej codzienności. Z dnia na dzień musiała pogodzić się faktem, że stała się bestią, która, żeby przeżyć, musiała żywić się ludzką krwią. Z dnia na dzień musiała zostawić wszystko, co do tej pory znała i kochała. A Andy? Może dla wielu posiadanie magicznych zdolności było nijak podobne do wampiryzmu, ale dla kogoś, kto dopiero co wkraczał w ten supernaturalny połświatek, umiejętność podnoszenia przedmiotów mocą umysłu czy rzucania zaklęć jawiła się jako najgorszy koszmar. Nie chciała być tym kimś. Nie chciała swoich snów. Obawiała się, że były nie tyle prorocze, co w jakiś niezrozumiały sposób wpływały na rzeczywistość. Że ją zniekształcały, doprowadzając do wielu nieszczęść. Nie chciała godzić się z tym, kim była. Czym była. Tak jak niegdyś jej rodzicielka, widziała w siebie wynaturzenie. Widziała w siebie potwora.
      - Nie wiem, co bym zrobiła - odparła wreszcie, unosząc wzrok na kobietę. - Ale wiem, czego bym nie zrobiła. Nie ukrywałabym tego wszystkiego. Nie udawałabym, że wiem, co jest najlepsze dla mojej rodziny, bez rozmawiania z nią. Ale to już nieważne. - Westchnęła ciężko, uznając, że dyskusja na temat przeszłości do niczego nie prowadziła. - Powinnyśmy skupić się na tym, co jest teraz - dodała, odważnie prostując się w fotelu i krzyżując ręce na piersiach. - Bez żadnych sekretów. Bo to jedno jesteś mi winna.
      Chciała dowiedzieć się wszystkiego, nawet jeśli miały tutaj siedzieć do samej nocy. Uważała, że na to zasługuje. Choć domyślała się, że ów proces będzie wyjątkowo bolesny, niczym zrywanie przyklejonego do krwawiącej rany opatrunku, była gotowa. Nie zamierzała dłużej żyć iluzją, ze złudną nadzieją, że jeszcze uda jej się wrócić do dawnego życia. Jej dawne życie nie istniało, a jej marzenia i plany na przyszłość obecnie stały się całkowicie bezpodstawne. Miała w sobie drzemiące zło, które tylko czekało na dogodną okazję, by móc wybuchnąć, a ona musiała zrobić wszystko, by nauczyć się je kontrolować. Lecz jedno spojrzenie na matkę sprawiło, by zrozumieć, że tamta nie była gotowa na rozmowę.
      - Jesteś głodna? - zapytała niepewnie, nie wiedząc za bardzo, jak powinna się zachować. - Ehkm... jeśli chcesz, to... możesz się ze mnie napić. Pod warunkiem, że mi wszystko wyjaśnisz, oczywiście - oznajmiła.
      Nie miała pojęcia, czy jej propozycja była odpowiednia. Wychodziła jednak z założenia, że skoro znajdowała się niżej w łańcuchu pokarmowym, a trzeźwość umysłu Tabithy była jej teraz niezwykle potrzebna, nie miała nic przeciwko użyczeniu jej swojej krwi. Nie widziała w niej potwora i chyba nic innego nie mówiło tego głośniej niż jej wcześniejsze słowa.

      Usuń
  69. [Nie musisz się spieszyć z odpisywaniem i spokojnie możesz mnie zostawiać na koniec, jak nie masz czasu. Nie bywam marudna pod tym względem, więc nie musisz się martwić obciążeniem listy odpisów. ;)
    Florence mogłaby wyłożyć niezbędną sumę na takową pracownię pod warunkiem wykonywania przez Tabithę dla niej zleceń. Mogłoby to być przedmiotem negocjacji pomiędzy kobietami lub formą zależności w relacji. To z pewnością nie mała kwota, która dla Florence jest formą inwestycji, wobec której oczekuje też konkretnych efektów. ]

    Florence R.

    OdpowiedzUsuń
  70. Rozejrzała się jeszcze po korytarzu by upewnić się, że nikt ich nie obserwuje po czym zeszła w ślad za wampirzycą. Tunele od lat nie były uczęszczane, dlatego panowała w nich kompletna ciemność. Do tego brodziły po kostki w brudnej wodzie, a wokół unosił się smród stęchlizny. Kanały służyły do oczywistych celów, choć kiedyś łowcy dzięki nim mogli znaleźć się w wybranej części miasta znacznie szybciej niż normalnie. Teraz każdy wybierał normalne środki transportu.
    — Nic mi o tym nie wiadomo, matka ani ojciec na pewno nie mają takich zdolności. Ale z tego co mi wiadomo ta zdolność może się pojawić u każdego, niezależnie od dziedziczonych genów — odparła wyciągając zza paska latarkę. Cóż, może i Tabitha świetnie czuła się i widziała w ciemnościach, tak Riley pod tą postacią mogła potknąć się o własne nogi. Jako zwierzę również preferowała mrok. Zwierzęce zmysły były niesamowite, tym bardziej podziwiała zdolności innych istot, które potrafiły znacznie więcej niż jej się śniło.
    — Ale nigdy nie sprawdzałam, czy w jakimś pokoleniu wstecz zdarzyło się coś podobnego. Zresztą mój ojciec wywodzi się z łowieckiej rodziny, nie sadzę więc by podobne informacje były gdzieś oficjalnie zapisane — dodała. Jej dziadek jak i jego ojciec i tak dalej byli zawziętymi łowcami, na pewno nie tolerowali by takiego zjawiska i wybryku natury jak zmiennokształtność.
    Wyminęła wampirzyce i ruszyła w prawą stronę. Wyjście z kanałów znajdowało się dosyć spory kawałek za budynkiem akademii. Liczyła, że znajdą się na tyle daleko by nie przyciągnąć zbędnej uwagi. Tabitha na pewno wciąż była osłabiona, po takiej dawce werbeny jeden woreczek krwi nie mógł w pełni postawić jej na nogi. Miała też nadzieję, że nim inni spostrzegą, że nie ma ich więźnia, minie trochę czasu. Było późno, więc czujność łowców była nieco mniejsza.
    — A ty od dawna jesteś wampirem? — zagadnęła przerywając chwilową ciszę. Jej samokontrola była niezwykle mocna, a Riley zdawała sobie sprawę, że młodsze wampiry mają z tym kłopot. Współczuła im tego przejściowego okresu, gdzie krew i pragnienie miało nad nimi władzę.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  71. [Cześć, dziękuję za powitanie. ♥ Nie wiem czy nie przesadziłam z tym imieniem i nazwiskiem, ale tak bardzo mi pasowało do kreacji postaci, że nie mogłam sobie odpuścić.
    Może to tylko pozory, albo moje subiektywne wrażenie, niemniej wydaje mi się, że Tabitha jak na wampirzycę jest bardzo spokojna?, ułożona? Podziwiam taką kreację. :D]

    Katrina Petrova

    OdpowiedzUsuń
  72. Oczy Andromedy były teraz niczym dwa ogniki, które tylko rozżarzały się mocniej za sprawą każdego kolejnego słowa wypowiedzianego przez matkę. Oddychała ciężko, nerwowo, a z jej ust co chwilę wypływała harmonia prychnięć i westchnięć wyrażających jej wściekłość. Wampirzyca sama chciała, żeby zaczęła ten temat - żeby powiedziała jej, co mogła zrobić inaczej. A teraz, gdy przedstawiła jej jasne i klarowne rozwiązanie, tamta bez najmniejszych skrupułów zwyczajnie ją wyśmiała. Wyśmiała też fakt, iż Andromeda uważała, że, gdyby nie jej niewiedza, mogłaby powstrzymać czarownice przed porwaniem ojca. A ta wypowiedź sprawiła, że Tabitha przekroczyła pewną niewidzialną granicę, po której przejściu nie było już odwrotu. I tylko cudem młodsza z kobiet zatrzymała się przed rzuceniem się w jej kierunku z pięściami. Zacisnęła je tylko z całych sił i, zamiast wymierzyć cios w stronę matki, uderzyła ścianę nieopodal, zostawiając dość sporych rozmiarów wgniecenie.
    - Jak możesz tak mówić... - szepnęła cicho, a gdy próbowała ponownie krzyknąć, głos uwiązł w jej gardle.
    Zdławiona własnym płaczem, którego potrzeba narastała w niej w zatrważającym tempie, stała twarzą do ściany, nie chcąc, by Tabitha widziała jej słabość. Ona też nie miała prawa mówić, że jej córka pozostawała całkowicie bezsilna wobec przeznaczenia. Nie miała prawa mówić, że jej wiedza czy też jej brak nie posiadał żadnego znaczenia, że nie była w stanie powstrzymać tego, co stało się z Adamem. Bo Andy potrzebowała wiary w jakiś porządek. Nie mogła polegać na zwykłym 'tak miało być' czy innych opowiastkach o boskim planie. Była istotą logiczną. Pragnęła widzieć początek i koniec, związek przyczynowo-skutkowy. Potrzebowała kogoś, kogo mogłaby obarczyć winą - najpierw matkę, a potem samą siebie. Potrzebowała czegoś, co wytłumaczyłoby jej uczucia, jej wściekłość i smutek. Bo przecież nie mogła wściekać się na bezsens.
    Matka zdawała się tylko pogarszać sprawę. Nic nie rozumiała. Andromeda wcale nie winiła jej za całe zło tego świata, tylko za jedną, konkretną rzecz - za kłamstwo, do którego sama Jones najwyraźniej nie potrafiła się przyznać i wciąż utrzymywała, że nie istniało żadne inne rozwiązanie. A fakt, że na tym kłamstwie było oparte całe jej życie... cóż, to stanowiło zupełnie inną, znacznie głębszą sprawę, jakiej w tym momencie Williams nie zamierzała poruszać. Widząc jednak, że mimo jej błagań, Tabitha wcale nie ustępowała, a teraz jawnie zaczęła się z niej naśmiewać, wściekłość, jaką trzymała w sobie całą siłą woli, eksplodowała. Andy wyrzuciła swoje ręce do góry, jakby błagała niebiosa o święty spokój, krzycząc jednocześnie:
    - To było pytanie retoryczne, do kurwy nędzy! I nie mam dłużej zamiaru dyskutować z tobą na ten temat, skoro i tak niczego nie pojmujesz. Szkoda strzępić sobie język - rzuciła tylko, jak rozkapryszone dziecko, zanim nie uznała, że ta kłótnia faktycznie do niczego nie prowadziła.
    Wręcz przeciwnie - wyłącznie odwróciła uwagę obu kobiet od spraw, na których powinny się teraz skupić. Co więcej, Andromeda odnosiła wrażenie, że nie miała w sobie wystarczających zasobów energii, by dalej krzyczeć. Opadając na fotel, wyłącznie przyjrzała się temu, jak jej matka dosłownie jednym susem pochłonęła całą szklankę whiskey. Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, ostatecznie uznając, że wampiry najwyraźniej miały niezwykle wysoką tolerancję na alkohol. Sama tymczasem próbowała uspokoić się po ich kłótni, wyrównując swój zdziczały oddech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Celem Andromedy wcale nie było skrzywdzenie matki. Poszukiwała prawdy, a gdy ją znalazła, odkryła w sobie niewyczerpane pokłady wściekłości, którym musiała dać upust. Swoimi słowami pragnęła pokazać więc Tabithcie, co czuła, a jednocześnie zażądać wyjaśnień. To, że zraniła ją do kości było więc niechcianą konsekwencją. Ale ludzie nie zawsze byli w stanie kontrolować to, jak ich działania wpływały na innych. Czy raniły, czy powodowały niewielki dyskomfort lub wręcz przeciwnie - wywoływały radość. Tak jak przed laty Tabitha nie miała prawa przewidzieć, jak jej decyzja wpłynie na przyszłość jej rodziny, tak samo również dzisiaj Andromeda nie wiedziała, że jej słowa uderzą matkę w to najbardziej bolesne miejsce. Owszem, zdawała sobie sprawę, że będzie jej przykro, ale nie do tego stopnia. Być może podobny tok myślenia wynikał z faktu, że Andy nie potrafiła traktować Tabithy jak matki. Dla niej wampirzyca wciąż pozostawała nieistotną nieznajomą, kimś, kto równie dobrze mógłby w jej życiu nie istnieć. Zatem trudno było jej postawić się na miejscu kobiety i zrozumieć, że, mimo upływu lat, Tabitha wciąż widziała w niej swoje dziecko. To, które mogło zarówno ukochać, jak i skrzywdzić najmocniej.
      Wampirzyca miała rację. Nikt nie potrafił przewidzieć przyszłości. Nawet magiczne sny Andromedy.
      Zatem nawet Andromeda nie mogła przewidzieć, jak Tabitha zareaguje na jej z pozoru niewinną propozycję. Swojego pytania nie wypowiedziała bynajmniej, żeby zadać jej ostatni cios. Raczej pragnęła wyciągnąć w jej kierunku metaforyczną dłoń na znak zgody. Dlatego też, widząc reakcję kobiety, miała ochotę wycofać swoje wcześniejsze słowa albo przynajmniej ująć je w nieco przyjemniejszy sposób.
      - To znaczy... zignoruj ten warunek, po prostu się ze mnie napij, nie chcę, żebyś tutaj umarła z głodu... - odparła, kiedy Tabitha przerwała jej przepełnionym gniewem głosem, mówiąc, że miała już nigdy więcej nie składać jej podobnych propozycji.
      Williams nie miała pojęcia, co zrobiła nie tak. Dla niej dzielenie się swoją krwią nie stanowiło powodu do wstydu ani tematu tabu. Oddawała ją co roku w krwiobusie, dlaczego więc miała nie oddać jej innym istotom, które potrzebowały jej do życia? Ona żywiła się zwierzęcym mięsem, a że wampiry znajdowały się nieco wyżej w łańcuchu pokarmowym, żywiły się na ludziach. Taki był naturalny bieg rzeczy. Dlaczego więc matka zareagowała na jej słowa co najmniej tak, jakby Andy popełniła właśnie pewien śmiertelny grzech? Nie rozumiała. A jej brak zrozumienia wymieszany z zachowaniem Tabithy sprawił, że zaczęła się bać.
      - Ja... przepraszam - wymamrotała, już bez wcześniejszej złości czy gniewu, by zaraz odsunąć się do przeciwległego kąta pokoju.
      Tabitha wyglądała, jakby lada chwila miała wybuchnąć, a siła owego wybuchu miała zmieść z powierzchni wszystko, co stało na nogach. Andromeda nie chciała być obok, gdy podobna wizja wreszcie ulegnie realizacji, ale mimo strachu, z jakiegoś niepojętego powodu nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Jakby wciąż trzymała się pierwiastka nadziei, który kazał jej wierzyć, że w pobliżu matki była bezpieczna.
      Nie pomyliła się. Jedynym, co wybuchło, była niewinna szklanka oraz najprawdopodobniej cały światopogląd Tabithy, który Andromeda zniszczyła za sprawą tej jednej prośby. Ta świadomość ukłuła Williams w sam środek serca, raz jeszcze potwierdzając, że czasem czyjeś niewinne czyny potrafiły mieć nieoczekiwane konsekwencje.
      Andromeda nie była okrutna. Nie na taką ją wychowano. Nie za taką się uważała. Ale widząc reakcję wampirzycy, zdała sobie sprawę, że zrobiła coś prawdziwie okrutnego. I choć nie uważała Tabithy za matkę, to nie życzyła jej źle. Nie chciała sprawiać, że wszystko, co stanowiło centrum jej życia, przestało mieć znaczenie przez jej nieprzemyślaną wypowiedź.

      Usuń
    2. - Przepraszam... nie... nie chciałam... - wyszeptała, bardzo nieśmiało, powoli, podchodząc bliżej, a następnie klękając na podłodze, by zebrać porozrzucane po pokoju ułamki szkła.
      Nie mogła spojrzeć jej w twarz, obawiając się, że nie zobaczy w niej już złości czy wściekłości, a czyste cierpienie.
      - Już... proszę... zapomnij o tym. Nie miałam tego na myśli... nie... nie wiedziałam, ile to dla ciebie znaczy...
      Andy

      Usuń
  73. [Przybywam z chaotycznym Żniwiarzem! ♥ Od siebie chcę tylko dodać, że ja sama bardzo lubię się rozpisywać, więc kompletnie mi nie przeszkadza jak ktoś inny też to robi. Cieszę się, iż nie będę tutaj jako jedyna robić spamu pod kartami!]
    Na horyzoncie pojawiało się charakterystyczne ściemnienie nieboskłonu po zniknięciu wcześniej niczym nie zmąconego światła księżyca. Nie był pewien, czy faktycznie nie dodawała tego jego wyobraźnia, ale od wczesnego dzieciństwa wydawało mu się, że w ten sposób cały świat przygotowuje się do następnego dnia. Opatulenie wszystkiego i wszystkich głębszym, intensywniejszym całunem mroku było wszakże tylko wstępem takowych działań. Potem budziły się istoty, które dokądś musiały zmierzać. Polować. Ukrywać się, skoro ciemność już nie stanowiła dla nich dodatkowej ochrony. Dopiero wtedy spomiędzy spopielonych szarościami, czerwieniami i pomarańczami chmur wyłaniały się złote promienie tak, jakby brakowało im odwagi, choć czyniły to od samego początku. Coś w tym go fascynowało, nęcąc do siebie, nakłaniając do przemyśleń czy rozpisywania się o zjawisku świtu w wierszach. Ludzie natomiast ignorowali takie momenty na rzecz poukładanych priorytetów. Z epoki na epokę rasa ludzka coraz bardziej tylko pogrążała się w tym swoim małym, miejskim światku, jaki był tak naprawdę niczym w porównaniu z tym dzikim, pozbawionym asfaltu oraz tych ich zasad.
    Alistair rzucił kolejne ze krytycznych spojrzeń jakie miał w zanadrzu, gdy musiał niechętnie zaparkować samochód pod klubem. Latarnie rzucały niewielkie koła świetlne na ulicę. Wiedział, że gdy tylko otworzy drzwi, to otoczy go obrzydliwy zapach zmieszanego potu, alkoholu, narkotyków i tytoniu. Przechodnie w skąpych strojach zdecydowanie go do tego nie zachęcali, choć nie widzieli chevroleta camaro. Jeszcze mógł przez dłuższą chwilę udawać, iż wcale nie miał najmniejszego zamiaru tutaj wysiadać po kolejną duszę. November Rain dalej przypominało mu o przeszłości, więc nie powinien tego słuchać tym bardziej podczas pracy, ale nie potrafił. Dlatego radio dalej grało, dlatego westchnął ciężko i dlatego też sięgnął po telefon. Po kilku krótkich sygnałach usłyszał głos nieco tylko zirytowanego przyjaciela:
    - Mówiłem ci o tym jak działają rozgrywki online. Nie da się ich zatrzymać.
    - Walle, pamiętam, ale na litość boską jestem po tej złej stronie Londynu.
    Dzieciak odchrząknął, przypominając sobie o ich umowie. O generalnych zasadach panujących w ich społeczności. Istniało wysokie ryzyko niebezpieczeństwa z wielu możliwych powodów.
    - Mam przekazać Violi i Tavinowi?
    - Tylko Violi. Nie czuje obecności czegoś potężniejszego od klasy drugiej – zanim cokolwiek Maxwell zdążył wydusić dalej, to Walle natychmiast oponował, ale uspokoił go zwyczajowym tekstem: - Miałem już pierwsze pięć szkoleń z zabawy cieniami.
    - Fakt, że Tavin cię polubił i postanowił ulepszyć nie gwarantuje mi, że wyjdziesz z tego cało. Stary, to nie jest gra z dodatkową opcją rozpoczynania od ostatniego auto-zapisu. Jeśli teraz coś pójdzie nie tak…
    Żniwiarz celowo zwiększył głośność radia na kolejnej piosence jeszcze zanim się rozłączył, po czym schował telefon do wewnętrznej kieszeni długiego, czarnego płaszcza. Knockin' On Heaven's Door powiedziało za niego: Mama put my guns in the ground. I can't shoot them anymore. Tak, był zmęczony. Owszem, nie za bardzo go obchodziło, czy w ogóle wyjdzie z tego cało. Możliwość zniknięcia z czasoprzestrzeni tak, jakby się nigdy nie istniało – stanowiła dla niego formę nagrody pocieszenia. Czasami nie trafia się na wielkim kole fortuny, a jemu nie udało się trafić absolutnie nigdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy dalsze próby miałyby w takiej sytuacji jakiś głębszy sens? Szczerze w to wątpił. Aczkolwiek tego typu przemyślenia pozostawiał samemu sobie, co by nie obciążać ani byłego mentora ani o dziwo dalej obecnych w jego życiu po życiu przyjaciół.
      Wyjęcie kluczyka ze stacyjki było ostatecznym potwierdzeniem, że faktycznie zamierzał dokończyć dzisiejszą (może już bardziej wczorajszą o takiej godzinie?) listę z Czarnego Kalendarza. Nie podobało mu się to, ale czy cokolwiek ostatnio mu się faktycznie podobało oprócz tych podstawowych rzeczy?
      Jego wysokie, sznurowane buty o wojskowym kroju, na grubej podeszwie nie były nawet w połowie adekwatne do tych lekko eleganckich, należących do pracownika stróżującego przy wejściu. Wyminął go obojętnie, nie zaszczycając nawet krótkim spojrzeniem. Przenikał niczym ostatnia zjawa przez tłum, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu obecności tak jak inni przedstawiciele nadnaturalnych. Nie istniał, ale dalej tam był. Dopiero w tej nieszczęsnej łazience, pozbawionej już na szczęście innych gapiów, zauważył wysoką postać demona stojącego nad nadal zszokowaną wampirzycą i jej niedawną, martwą już ofiarą. Dusza mężczyzny ciężko dyszała, jakby dalej czuł na sobie kły kobiety.
      - Pomocy! – Wrzasnął Andrew pół głosem. – Pomocy, ona jest… Wampirem!
      - Urocze. – Skomentował to przedstawiciel demonicznej rasy. – Dopiero teraz zauważyłeś?
      Alistair dalej był w lepszej pozycji, bo nie ujawnił się ani nie odwrócił niczyjej uwagi od tego zamieszania. Nie chciało mu się wierzyć, że to mogłoby być aż tak proste. Ten dupek mógł mieć przecież obstawę dookoła klubu, ale takowej nigdzie nie było. Zupełnie tak, jakby zakładał, że po tę duszę przyjdzie słabszy Żniwiarz, a z takim to by sobie bez problemu poradził. Maxwellowi nie podobała się taka zuchwałość ani pewność siebie. Mogło to wskazywać na kolejne, nadal nieodkryte problemy, w które kompletnie nie chciał się pakować.
      - Dosyć. – Mruknął Żniwiarz, choć bardziej przypominało to zdegustowane sapnięcie.
      W bladej dłoni natychmiast pojawił się rewolwer stworzony z cieni, wybitnie przypominający Colt Python 357, z jakiego jeden celny strzał doprowadził do rozsypania się na popiół całej sylwetki napastnika. Dał się niezmiernie łatwo zajść od tyłu i pozbawić życia. Wszystko w Żniwiarzu biło na czerwony alarm, podnosząc coś na kształt dawnej adrenaliny. Niepokój przepływał przez całe jego, powiedzmy, ciało na podobieństwo tego, jaki był za życia. Wtedy czuł bardzo niemiłe napięcia oraz skurcze mięśni. Obecnie przypominało to ten ból, ale silniejszy, bez sensownego źródła, jakim mógłby być w istocie taki m u s k u ł.
      - Młody człowieku! – Alistair zwrócił się oficjalnym tonem do zmarłego. – Nie żyjesz, a ja jestem tym, który odprowadzi cię do Ostatecznego Miejsca. Z powodu braku anioła stróża twoje bezpieczeństwo jest całkowicie zależne ode mnie, więc nie utrudniaj mi mojej pracy.
      - Oczywiście! Tylko jak zamierzasz to zrobić? Gdzie jest to Ostateczne Miejsce i jak ono wygląda?
      - Nie wiem, bo nigdy nie było mi dane go obejrzeć z bliska. – Wyznał Żniwiarz prawdopodobnie kolejny niepoliczalny raz. – Zacznijmy od tego, abyś położył mi swoją dłoń na mojej.
      Andrew Westinson, podobnie jak setki tysięcy jego poprzedników pomyślał, że Żniwiarz chce pomóc mu wstać, podczas gdy w rzeczywistości wchłonął jego duszę do swojego niby-ciała. Uspokoił go spokojnym snem gdzieś wewnątrz siebie, na tyle daleko, żeby zmarły nie był w stanie sięgnąć jego myśli lub wspomnień. Alistairowi przez takie działanie zaczęło się wydawać, iż stanowił naczynie o nieskończonej pojemności.
      Otchłań, która nałożyła pierścień dla bycia dotykalną po odzyskaniu widzialności dla każdej pary oczu.

      Usuń
    2. - Wybacz, że to tak długo trwało. Ostatnio mam, cóż, wiele ciężkich dni w pracy pod rząd... – Rzekłszy to, sprawdził godzinę na telefonie i faktycznie tak jak się spodziewał; całość zajęła mu ponad sześćdziesiąt sekund.
      Prawdopodobnie była to najbardziej przerażająca minuta dla tej pani, jeśli faktycznie żałowała swojego czynu. Mogła też być obojętna tak jak on. Czuł specyficzne pokrewieństwo z jej rasą, bo w końcu rzadko który z nich faktycznie chciał się stać tym, kim był. Stanowiła prawdopodobnie równie nieszczęśliwą opowieść, jak on sam i jeśli tak było, to naprawdę rozumiał więcej, niż kiedykolwiek chciałby przyznać nawet w samotności przed samym sobą.
      -…a mówię to, bo doskonale wiem, że nie możemy wyjść stąd tak jak weszliśmy. Ani ty ani ja. Tam – tutaj wskazał na drzwi od łazienki – Jest zastawiona bardzo precyzyjnie pułapka przez tego mężczyznę, którego jeszcze chwilę temu tutaj widziałaś przede mną. Był on demonem drugiej klasy, jaki bardzo dobrze potrafi tworzyć iluzję. Z drugiej strony – machnął dłonią na okno nad umywalkami – W tamtym miejscu też może coś być. Teraz nawet straciłem pewność czy faktycznie go zabiłem, bo mógł postawić zaklęcie ze swoim sobowtórem.
      Dopiero w tym momencie Alistair pojął, że w oba kierunki wymachiwał bronią palną, więc postanowił ją „zlikwidować”. Colt rozpadł się na smugi wijących się cieni. Przejechał lewą dłonią po twarzy i przeprosił za nierozwagę cichym, ponurym mruknięciem.
      - Maniery! Moje drugie oficjalne imię to Faustus i tylko takim mogę się posługiwać podczas konwersacji z żywymi. Jestem Żniwiarzem, który odebrał właśnie duszę tego mężczyzny… - Nieokreślony bliżej gest miał jest podpowiedzieć, o kogo mu chodziło.
      W takich momentach czuł się dwa razy bardziej niezręcznie, bo przecież znał bardzo dobrze podstawowe dane dotyczące tej zabójczyni, ale z drugiej strony opowiadanie na głos, że Rada Wyższych wie o wszystkim o wiele wcześniej byłoby w pewnym sensie zdradzaniem tajemnicy zawodowej. Miał więc nadzieję, że ta krótka, niezręczna cisza naprowadzi ją do tego, aby kontynuowała ich niecodzienną rozmowę w odpowiednim kierunku.
      I by wybaczyła mu brak umiejętności komunikacyjnych, w końcu nigdy nie miał szansy być z nich najlepszy.

      Sir Maxwell

      Usuń
  74. Jeżeli istniał na świecie wampir, który od początku swojej przemiany umiał panować nad szaleńczym pragnieniem krwi, Oscar chciałby go poznać. Nie wierzył, że łatwo było oprzeć się pokusie słodko pachnącej krwi, która głośno płynęła przez żyły kusząc w upiorny sposób do zaspokojenia podstawowych potrzeb nieśmiertelnych. Po latach praktyk potrafił nad sobą panować, nie rzucał się ze zwierzęcym odruchem na ludzi, potrafił zachować obojętny wyraz twarzy, gdy czuł w pobliżu krew. Ale z początku dla nikogo to nie mogło być łatwe. Ile ludzkich żyć się straciło przez to, że nie potrafili zapanować nad swoimi potrzebami? Oscar wiele by dał, aby móc cofnąć czas i w pewien sposób uchronić ludzi, których skrzywdził przed samym sobą. Nie pamiętał swojego ludzkiego życia, więc nie wiedział nawet, czy posiadał wiedzę o mrocznym świecie, w którym przyszło mu teraz żyć, a może jedynie zastanawiał się nad taką możliwością. Pamiętał za to doskonale miesiące, które spędził na polowaniach, na ofiarach, których nazwiska przewijały się przez setkę notesów. Bez problemu potrafił odtworzyć widok siebie samego pokrytego krwią od stóp do głów, głodnego i pragnącego coraz więcej. To była część jego życia, której nie chciał pamiętać i dałby wiele, aby o tym zapomnieć, a jednocześnie ta pamięć sprawiała, że powstrzymywał się przed tym, aby znów nie popaść w nałóg.
    Oscar i Tabitha pomagali sobie nawzajem. On pomógł jej, gdy tego potrzebowała, a ona mogła mu się odwdzięczyć, gdy znów stawiał kroki w stronę krwawych wycieczek po okolicznych miastach. Nie był pewien, gdzie dziś mógłby być, gdyby nie trafili na siebie i nie miałby się do kogo zwrócić. Mimo, że nie widzieli się parę lat, Oscar wiedział, że nic się nie zmieniło. Nie miał na myśli tego, że oboje wciąż wyglądali tak samo. W ich przypadku ciężko było o to, aby coś się zmieniło. Chyba, że używaliby farby lub nosili peruki. Czas również mijał im inaczej niż ludziom, a przynamniej on odnosił takie wrażenie, że czas dla nieśmiertelnych płynie znacznie szybciej. Dlatego te kilka lat rozłąki było w ich przypadku niczym.
    — Cieszę się, naprawdę. W takim razie, może mogę cię zaprosić na kolację wieczorem u siebie? — zapytał. Tam na spokojnie będą mogli porozmawiać, gdzie żadne ciekawskie uszy nie będą podsłuchiwać ich rozmowy, a właściwie ta kolacja to też byłaby umowna. Oscar nie był już pewien, czy Tabitha podobnie, jak on od czasu do czasu sięga po ludzkie jedzenie czy ogranicza się tylko do krwi. — Nadrobimy te kilka lat, mam nadzieję i będziemy mogli na spokojnie porozmawiać — dodał mając na myśli już te delikatne sprawy, których tu lepiej było nie poruszać.
    Mężczyzna zmarszczył czoło, gdy usłyszał o porwaniu męża. Takich rzeczy raczej nie słyszało się na co dzień, a jednocześnie będąc nieśmiertelnym nic już go nie dziwiło.
    — Pomogę ci, jak tylko będę mógł — zapewnił. Oscar może i na rodzinnych sprawach się nie znał, ale mógł pociągnąć za parę sznurków, które być może ułatwiłyby kobiecie szukanie męża. Również imię jej córki zabrzmiało jakże niezwykle znajomo. Nie był jednak pewien, czy należało wspominać, że jej córka raz na jakiś czas zagląda pod maskę jego samochodu i naprawia to, co naprawy wymaga, a z czym Oscar sobie zwyczajnie nie radzi. Oscar przyglądał się kobiecie dając jej przestrzeń i nie narzucając się. — Myślisz, że jest łatwy sposób na to, aby powiedzieć komuś, że jest się wampirem? Chciałaś ją zobaczyć i nie ma w tym nic dziwnego. Jesteś jej matką. Twoje postępowanie można łatwo i logicznie wytłumaczyć — zapewnił podchodząc bliżej kobiety. Nie dziwiło go jej zachowanie. Byłby zaskoczony, gdyby wcale nie zdecydowała się spotkać z córką. Przesunął wzrokiem po sylwetce kobiety dostrzegając to delikatne drganie i również wbijający się w ciało pazur, którego wcześniej nie widział. Dopiero teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będąc blisko położył dłoń na jej dłoni i ściągnął z jej ramienia.
      — Jeszcze się skrzywdzisz — powiedział miękko i z nieznacznym uśmiechem, którego widzieć nie mogła. Chyba, że przez marne odbicie w szybie. — Nie obwiniaj się za coś, na co nie masz wpływu.

      [Hej, wybacz mi tę zwłokę w odpisywaniu. Najpierw mi coś wena na Oscara prysnęła, a potem mi wyszedł ten wyjazd i wraz z nim mój czas się ograniczył. Naprawdę przepraszam!]

      Oscar

      Usuń
  75. Uśmiechnęła się szerzej, fakt to by było całkiem zabawne.
    — Owszem, acz i tak łowcy mają cały zastęp przywar nad którymi powinni popracować — dodała z dozą zniesmaczenia dla własnych kolegów po fachu. Ona robiła to bo musiała i poniekąd wierzyła, że pomaga niektórym. Starała się chronić ludzi przed żądnymi krwi bestiami, tymi które bez namysłu i opamiętania zabijały. A drugą stronę starała się uprzedzać przed atakiem jeśli tylko na to nie zasłużyli.
    Nie uznawała zabijania dla sportu, nie widziała w tym niczego zabawnego czy dumnego. Raczej było to dla niej niesmaczne i tego właśnie nienawidziła w byciu łowcą. Często zabijali po prostu by pozbyć się kogoś z tego świata, a inni nawet dobrze nie potrafili uargumentować dlaczego to robią. Riley głośno i wyraźnie sprzeczała się z nimi i ich dziwacznymi prawami. Była z tym osamotniona i zdawała sobie sprawę, że jest wyrzutkiem. Co koliło dumę ojca, ale nie mogła nic na to poradzić. Było w niej wiele sprzeczności, które wciąż boleśnie się ze sobą zderzało. Nie sądziła, że kiedykolwiek się ich pozbędzie.
    — W takim razie podziwiam cię za niesamowite opanowanie. Czasem mieliśmy tu do czynienia z wampirami sporo starszymi, które poddały się swojemu pragnieniu i nie potrafiły wygrać z rządzą krwi — odparła z szczerym podziwem. Mogła sobie tylko wyobrażać jakie towarzyszą uczucia byciu wampirem. Gdy zmieniała się w zwierzę i pozwalała instynktom stłamsić ludzkie odruchy, ochota na polowanie i chęć zjedzenia posiłku były tak silne, że jej ciało mogło działać bez namysłu, automatycznie. Rzadko kiedy na to pozwalała, ale wciąż były to silne doznania. A co dopiero pragnienie krwi.
    Zdawała sobie sprawę, że wiele wampirów i innych istot ma na sumieniu czyjeś życie, być może niejedno, ale i tak wiele z nich zasługiwało na drugie szanse i nie należało ich potępiać.
    Zatrzymała się natychmiast, gdy Tabitha uczyniła to samo. Zaczęła uważniej wsłuchiwać się w otoczenie. Jej słuch był znacznie słabszy niż wampirzycy, ale i do jej uszu doleciał chlupot wody. Jeśli one usłyszały tą grupkę to oni za pewne usłyszeli je.
    Pokiwała powoli głową, a jej usta bezgłośnie ułożyły się w przeczącym zdaniu. Mogły iść tylko na przód bądź cofnąć się do akademii co oczywiście nie wchodziło w grę. Riley jeszcze mocniej wytężyła słuch starając się zorientować z kim mają do czynienia. Wielkim zdziwieniem było, że ktokolwiek się tutaj zapuścił. Tunele od lat były pozostawione same sobie.
    Głosy wydały jej się bardzo znajome, na pewno należały do któryś młodych chłopców z akademii. Riley zdawała sobie sprawę, że nie mają jak uniknąć spotkania. Zerknęła na swoją towarzyszkę i tylko skinęła głową. Ich jedyną szansą było zaskoczenie, a Tabitha sama mogła zdziałać więcej niż Riley. Modliła się tylko w myślach by kobiety nie poniosło i by przyszli łowcy przeżyli to spotkanie. Jeśli istnieje na to szansa. W końcu to ktoś im wmówił, że takie a nie inne podejście jest właściwe, a istoty nadnaturalne to niebezpieczny dla ludzi wróg, którego trzeba przegnać.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  76. Hejo hej!
    Widzisz u mnie zawsze też napięty grafik, ale nie mogłam przejść obojętnie Londynu… Kurde takie wspomnienia, co do HT. Sentyment jest i choćbym miała odpisywać rzadko to musiałam! :D
    Oj tak, zdecydowanie dorastanie w rodzie Warnocków nie było dla Miriam łatwe. A co do tego czy było jej ciężko po stracie rodziców? Cóż… To skomplikowane ;>
    Dziękuję Ci kochana! I Tobie życzę, aby cudowna Tabitha miała się tu dobrze :D Btw… Nie mogę się na nią napatrzeć. Ma w sobie coś hipnotyzującego.


    Miriam Warnock

    OdpowiedzUsuń
  77. [Ok. Bardzo długo zabierałam się za odpisanie, ale to właśnie przez ten nieszczęsny, ale slawienny brak czasu. XD Przynajmniej przez to też nabrałam zdrowego dystansu do Twojej karty, która przeczytałam z dwa dni temu. Muszę przyznać, że Tabitha ma interesujące życie. Mam wrażenie, że wielotysiacletni Zaraza to przy niej nudziarz xD. Niemniej ponoć przeciwieństwa się przyciągają. Może miałabyś ochotę wykrzesać z tego Ceala trochę życia? Teraz, jak Tabitha trochę bardziej pogodziła się ze swoją natura, nauczyła z nią żyć. Może zarazi Zarazę (xD) tym samym sposobem na pogodzenie się ze sobą i swoją rolą?]

    Ceallach aka Zaraza

    OdpowiedzUsuń
  78. Nie dało się ukryć, że niezbyt przypadki sobie do gustu i klątwa, jaką zostali obarczeni z minuty na minutę stawała się coraz większym przekleństwem. Nigdy nie był od nikogo zależny, a brak możliwości jakiegokolwiek ataku wymierzonego w stronę coraz bardziej irytującej Tabithy, jedynie potęgował jego złość i kompletną bezradność.
    - Nie wierzę, że aż tak bardzo jest ci obojętny twój dalszy los. Mów co chcesz, a ja i tak jestem przekonany, że to tylko gra i kochasz swoje aktualnie życie równie mocno, jak ja - rzucił, po cichu licząc, że kobieta faktycznie nie zamierza rzucić się na niego z jakimś drewnianym kołkiem. Przy okazji doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że on sam nie może jej oddać bez uszczerbku na własnym zdrowiu i kto wie, być może dalszej egzystencji na tym świecie, znajdował się więc w wyjątkowo beznadziejnym, z góry skazanym na porażkę położeniu.
    - Świetnie, przynajmniej w jednej kwestii jesteśmy zgodni - klasnął radośnie, kiedy wspomniała o tym, że nie byłaby w stanie wytrwać w jego towarzystwie choćby przez jeden dzień. Przebywanie w jej towarzystwie było większą katorgą niż kilkaset lat tułaczki, nie zdziwiłby się więc, gdyby koniec końców sam wbił sobie kołek w serce, byleby tylko nie musieć dłużej jej oglądać. Nie lubił, kiedy ktoś z nim pogrywał, a ta kobieta wyraźnie się nim bawiła, od początku mając go w garści niczym małego chłopca. To on był tym, który dominował i nie zamierzał zbyt długo pozostać na uległej pozycji, nawet jeśli musiałby zapłacić za to najwyższą cenę.
    - W takim razie połącz się magiczną linią z wszystkimi przodkami, niech ich kości, a nawet ścięgna do ciebie przemówią, a wtedy jakiś czarownik dostanie gotową receptę, jak zdjąć z nas tą upierdliwą dla obydwu stron klątwę. Hurra, sprawa i zagadka rozwiązana, jesteśmy uratowani - zironizował, nie widząc na moment obecny żadnego wyjścia z sytuacji, w której się znaleźli. Wewnętrzne sprawy sabatów czarownic nigdy go nie interesowały, nie wiedział jak funkcjonują i na czym polegają ich połączenia z pokolenia na pokolenie, wolał więc to wszystko zironizować, niż dogłębniej analizować i koniec końców i tak za pewne utknąć w martwym punkcie.
    - Od zaprzyjaźnionej czarownicy, która uwaga, też nie żyje. Wszyscy umarli, może my też powinniśmy, tak na moment, żeby ich spotkać, pogadać i wrócić - roześmiał się teatralnie, był to jednak śmiech bardziej przypominający ten rozpaczliwy, nie zaś wesoły, związany z żartobliwą sytuacją - Naprawdę myślisz, że zamierzam pytać cię o zdanie? - uniósł pytająco brew, upijając przy okazji łyk alkoholu - Nie pójdziesz tam sama, za dużo ryzykujemy. Nie obchodzi mnie, czy cię zamordują albo spalą żywcem na dzień dobry, ale jakbyś zapomniała, co dzieje się tobie, dotyka także moją osobę - pomachał jej ręką przed oczami, jakby na znak, że wciąż tu jest i czy chce tego czy nie, łączy ich klątwa, która splotła ze sobą ich losy i możliwość bytu na świecie - Nie będę się odzywał, po prostu będę cię ochraniał, a ty wszystko załatwisz - dodał, mając na uwadze, że jego obecność mogłaby przynieść tam więcej szkody niż pożytku. Najchętniej zrzuciłby wszystko na Tabithę, zwłaszcza, że sama tego chciała, ale ryzyko było zbyt duże i nie mógł pozwolić na to, aby spadł jej choćby jeden włos z głowy.
    - Zawrzyjmy chwilowy rozejm, nie mam nic przeciwko, ale nie puszczę cię samej na spotkanie z sabatem, nie ma takiej możliwości - rzucił stanowczo, wyciągając przy okazji w jej kierunku rękę na zgodę - Siedzimy w tym razem i chcesz tego, czy nie, ja osobiście bardzo nie chcę, ale musimy działać razem - westchnął ciężko i mimo tego, że wyprosiła go już ze swojego mieszkania, wrócił na miejsce, wygodnie rozkładając się na kanapie - I tak, mam komórkę, technologia to najlepsze, co mogło spotkać ludzkość - sięgnął do kieszeni po swojego iPhone, cierpliwie oczekując, aż podyktuje mu swój numer telefonu i przy okazji sącząc powoli resztki whisky ze szklanki.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  79. Skinęła krótko głową, na prośbę wampirzycy. Nie miała problemów z obdarzeniem kogokolwiek zaufaniem. Tak na prawdę wiedziała, że problemem była jej zbyt łatwa ufność. Choć była dobrze wyszkolona, potrafiła dopatrzeć się podstępu, to jednak w każdej osobie i sytuacji doszukiwała się pozytywów, czegoś wartego by walczyć. Po prostu wierzyła w dobro. Choć spotkało ją wiele złego i choć wiedziała jaki ten świat jest naprawdę, nie mogła porzucić wiary. Wciąż mocno tliło się w niej przekonanie, że na tym świecie może panować pokój.
    Wystarczy, że wszyscy odrobinę się zmienią, a świat stanie się lepszym, prostszym miejscem.
    Wzdrygnęła się lekko, gdy znalazła się w stalowych ramionach wampirzycy. Każdy popukał by się w czoło widząc co też wyprawia. Na własne życzenie stawiała się w pozycji przegranej. Gdyby Tabitha nie była Tabithą, Riley nie miała by żadnych szans. W tym uścisku była niczym szmaciana lalka dla istoty tak silnej jak wampir. Riley jednak ponad wszystko chciała wyciągnąć wampirzycę z tej sytuacji i była wstanie podjąć się wszelkich środków.
    Miała zamiar jej zaufać, bo nie miała powodów by postąpić inaczej.
    Owinęła palce wokół nadgarstka kobiety, udając że jest przerażona i próbuje wyrwać się ze szponów bestii. Spojrzała na młodych łowców niemal błagalnie, a gdy ich dłonie odruchowo zsunęły się do pistoletów ukrytych w kaburach, pokręciła głową.
    — Puśćcie ją — wychrypiała obserwując ich ruchy uważnie. Mężczyźni unieśli dłonie w poddańczym geście, a kamień spadł jej z serca. Czyżby mogło udać się im przechytrzyć łowców?
    Gdy powoli wymijały łowczych, jeden z nich w mgnieniu oka sięgnął po broń. Riley wiedziała, że każdy z nich jest dobrze wyćwiczony, także w celnym oddawaniu strzałów. Po korytarzach poniosło się echo wystrzału. Wszystko działo się szybko, Riley poruszyła się w objęciach wampirzycy, tym samym kula nie trafiła Tabithy, a przeszyła jej ciało tuż nad lewym obojczykiem.
    Z ust szatynki wyrwał się stłumiony krzyk, który odbił się od wilgotnych ścian. Zmienna zacisnęła mocniej palce na ciele swej towarzyszki. Ból był okropny, jeszcze nigdy nikt jej nie postrzelił. Krew zaczęła sączyć się z rany, czuła gorąco spływającej krwi.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  80. [Pięknie dziękuję za tak serdeczne powitanie mojej Sharlyne ♡ A watka, ja też nie odpuszczę, wiec jeśli masz pomysł to jeszcze chętniej zapraszam! ;)]

    Sharlyne

    OdpowiedzUsuń
  81. Tak, wątek się szykuje, tylko miałam przerwę na Zarazie i ciężko mi go teraz podźwignąć do wątków. Super, że kojarzysz serie Kossakowskiej. Mod faktycznie był tam ciekawa kreacja, chociaż nie wiem czy dorównam mu ciętym żartem. Kossakowska jednak miała po swojej stronie też inne postaci, którymi kierowała. XDD Z pewnością ten Mod będzie miał niewiele wspólnego z tamtym, ale mam nadzieję, że też będzie się go dało polubić. <3

    OdpowiedzUsuń
  82. Andromeda już dawno przestała zaprzątać sobie głowy tym, kim była jej rodzicielka. Tylko od czasu do czasu nachodziły ją myśli, które kazały jej się zastanawiać, gdzie się teraz znajdowała, co robiła i czy pamiętała, jednak Williams dusiła je w zarodku. Wiedziała, że nie miała matki. Tak, owszem, pewna kobieta nosiła ją w łonie przez dziewięć miesięcy, a przez kolejne dwa lata zmieniała jej pieluchy oraz karmiła, ale to jeszcze nie uprawniało jej do tego tytułu. Prawdziwa matka była obok. Zawsze. Bez względu na wiek czy czas. Początkowo na wyciągnięcie ręki, a potem na drugim końcu słuchawki telefonu. Leczyła podarte kolana i złamane serca, uczyła wiary w siebie i innych, pocieszała, ale też mówiła 'nie'. Prawdziwa matka nie znikała, gdy życie zaczynało biec pod górkę. A zatem kobieta, która ją zrodziła, z pewnością nie zasługiwała na to, by nazywać ją matką. To Adam pełnił tę funkcję. Zaplatał jej warkoczyki, pomógł wybierać sukienki, do których nienawiść szybko jej się udzieliła, a nawet słuchał opowieści o przystojnych chłopakach z klasy czy plotek o nieciekawych koleżankach. Chęć poszukiwania matki byłaby więc zdradą wobec Adama, co dorastająca Andy szybko pojęła, wbrew rosnącej w niej ciekawości. W trosce o ojca więc przestała wyobrażać sobie ich spotkanie. Przestała myśleć o tym, że jej rodzicielka mogłaby kiedyś wrócić, żałując za swoje winy. A wraz ze zniszczonym zdjęciem stała się tylko nieistotną postacią, zlepką genów, których część jej przekazała, osobą bez twarzy i głosu.
    A teraz ten głos zdawał się być roztrzęsiony, jakby miał zaraz przerodzić się w płacz albo przerażający ryk. Powtarzała jedno słowo. Nie . Andy nie wiedziała, czego dotyczyło, a sama Tabitha zachowywała się tak, jakby rzucała je w eter. Jakby przeniosła się do zupełnie innego, samotnego miejsca, w którym po dawnej wściekłości nie było już śladu. Musiało otaczać ją teraz coś na wzór lęku, ponieważ cofała się przed czymś i kuliła w sobie, dopóki nie wpadła na kanapę.
    Andy przyglądała się tej scenie z przerażeniem, lecz nie miała najmniejszego zamiaru uciekać. Odkładając pozbierane kawałki szkła na blat stołu, wgapiała się w stopniowo oddalającą się od niej sylwetkę matki. Choć widok jej niecodziennego zachowania napełniał ją strachem, nie był to strach o jej prywatne zdrowie czy życie, lecz strach o dobrobyt Tabithy. Może była to naiwna odwaga, lecz akurat w tamtym momencie Andromeda wcale nie czuła się zagrożona. Nie po tym, jak wampirzyca wcześniej odmówiła pożywienia się na jej krwi.
    Nie miała pojęcia, co się z nią działo i jednocześnie nie chciała pogorszyć jej stanu nadmierną ingerencją. Stała więc w miejscu, czekając, aż kobieta usiądzie na sofie, a następnie podeszła nieśmiało, znajdując miejsce obok, lecz na tyle daleko, by jej ciało nie dotykało ani skrawka skóry Tabithy. Nie miała zamiaru jej płoszyć, a choć była wściekła i jeszcze chwilę temu wykrzyczała wprost w jej twarz wszystko, co leżało jej na duszy, to nie chciała jej krzywdy. Zresztą, nie chciała niczyjej krzywdy. Może i sama nie należała do bardzo łagodnych osób, ostatecznie była wychowana w środowisku typowo męskim, potrafiła więc kląć jak szewc, mówić to, co myśli bez ogródek oraz nie wykazywała się szczególną kulturą, ale nie była też zwolenniczką przemocy. Potrafiła być empatyczna i przebaczać tym, którzy ją skrzywdzili. W przypadku matki owa krzywda była zdecydowanie trudniejsza do odpuszczenia, ostatecznie sięgała wiele lat wstecz i dotyczyła podstaw jej osoby, ale mimo jej ogromu Andy nie chciała oglądać Tabithy w tym stanie. I nie zamierzała stać obojętnie, kiedy tamta wyraźnie została skąpana we własnych lękach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo niepewnie, nieśmiało, położyła dłoń na jej ramieniu, ściskając je delikatnie. Była przygotowana na to, że wampirzyca ją odepchnie, ale jeśli mogła, pragnęła dodać jej nieco otuchy.
      - Już... już jest dobrze - wyszeptała. - Nic się nie dzieje, jesteś bezpieczna. Nie musisz mnie za nic przepraszać...
      Oczywiście, Andy uważała, że istniało wiele rzeczy, za które Tabitha powinna ją przeprosić, ale w tamtym momencie nie chciała już dłużej wbijać tych niewidzialnych sztyletów w jej serce. Na to przyjdzie pora kolejnym razem. Teraz Williams trwała w swojej poprzedniej postawie, czekając, aż kobieta się uspokoi, a gdy zauważyła, że wampirzyca powoli odzyskiwała panowanie nad sobą, znów wstała z kanapy i usiadła na fotelu naprzeciwko. Miała nadzieję, że przynajmniej teraz uda jej się zadać spędzające jej sen z powiek pytania i już szykowała się, by zacząć, gdy Tabitha przeprosiła po raz kolejny. Tym razem jednak Andy była pewna, że owe przeprosiny wcale nie dotyczyły jej dziwnego zachowania, lecz wszystkich krzywd, jakich doznała za jej sprawą.
      Nie takiej reakcji się spodziewała. Wgapiała się w nią z otwartymi w zdziwieniu ustami. Po wszystkim, co usłyszała z jej strony jeszcze przed chwilą, to jedno słowo brzmiało szalenie niewiarygodnie, ale przecież Tabitha wypowiedziała je bardzo wyraźnie. Przepraszam. Do tej pory Andy nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała je usłyszeć. A teraz, gdy ten moment wreszcie nastąpił, odniosła wrażenie, że wszystkie mury, jakie wokół siebie zbudowała, niespodziewanie runęły. Cała złość, jaką zakopała gdzieś glęboko, wypłynęła na powierzchnię, a następnie ustąpiła, czyniąc jej serce odrobinę lżejszym. Jakby do tej pory cały czas walczyła o oddech, tonąc w oceanie pytań bez odpowiedzi, a teraz wreszcie nabrała powietrza w płuca. Pełną piersią. Zakryła usta dłonią i z całych sił próbowała zawalczyć z łzami, które pojawił się w jej oczach. Nie potrafiła. Pozwoliła im swobodnie spłynąć po policzkach. Tak, jej wyznanie nie mogło niczego zmienić czy naprawić, nie mogło skreślić tych lat, kiedy nie było jej obok. Ale przyniosło ulgę tej nienawiści, którą nosiła w sercu, z której z czasem przestała zdawać sobie sprawy, a która pożerała ją od środka. Niespodziewanie zapragnęła przytulić się do Tabithy, ale kiedy wyciągnęła ramiona w jej stronę, powstrzymałą się. To było jeszcze zbyt wcześnie. Potrzebowała czasu, bo wbrew wszystkiemu wampirzyca nadal pozostawała dla niej obcą osobą. Odchrząknęła więc niezręcznie, starając się ukryć zakłopotanie i ponownie oparła plecy o fotel.
      - Co chcę wiedzieć? - powtórzyła jej pytanie, jakby próbując zważyć jego ciężkość. - Nawet nie wiem, od czego zacząć. - Pokręciła głową, wzdychając i krzyżując ramiona na piersiach. - Ja... mam czasem sny. Są bardzo realistyczne... i czasem.... czasem się spełniają. Czy to ma coś wspólnego z byciem... czarownicą? I czy mogłabym się tego jakoś... no nie wiem, pozbyć? I taka czarownica... co w ogóle może robić?

      Andy

      Usuń
  83. [ Cześć! Przede wszystkim dziękuję pięknie za powitanie. ;) Tabitha również jest postacią po przejściach, choć - co zrozumiałe - pogodzenie się z obecną naturą zajęło jej o wiele więcej czasu i wysiłku. Wynika to zapewne z faktu, że zanim stała się wampirem, praktykowała życie zwykłej czarownicy, co więcej, przemiana w zupełnie inne stworzenie zaszła nagle, a Shay... Cóż, Shayleen od momentu poczęcia była już czymś więcej. W chwili zapieczętowania miała zaledwie dwanaście lat i dopiero wkraczała w świat wiedźmiej magii, a choć nie wiedziała o swoim prawdziwym pochodzeniu, jej ciało i umysł były w stanie przyjąć przemianę w demona i odcięcie od jednego źródła mocy bez żadnych dotkliwych konsekwencji. Nie licząc, oczywiście, wściekłego księcia piekła, próbującego wyrwać się na wolność. Harper miała też o tyle łatwiej, że ze swoim "problemem" mogła się jeszcze jakoś dogadać, a Tabitha musiała z nim walczyć, przez co zasługuje na szczere uznanie. Dlatego mam nadzieję, że i Tobie nie zabraknie ciekawych weny i ciekawych wątków. ;) ]

    S.

    OdpowiedzUsuń
  84. [Dzień dobry! Bardzo dziękuję za cieplutkie powitanie na blogu i z góry przepraszam, że przychodzę z odpowiedzią tak późno. Myślę, że Tabitha jest jedną z wampirzyc, które Castor jak najbardziej uznałby za interesujące, szczególnie biorąc pod uwagę jej profesję. Jestem jak najbardziej chętna na wspólny wątek i otwarta na burzę mózgów. Jeżeli tylko masz ochotę to możemy pogłówkować nad ich historią. <3]

    Cas

    OdpowiedzUsuń
  85. Wszystko działo się niezwykle szybko. Ciało wampirzyc raz za razem rozpływało się w powietrzu, pojawiało to tu to tam. Łowcy, choć zahartowani i przygotowywani do najtrudniejszych sytuacji, działali niezbyt skutecznie. Choć Tabitha była osłabiona niewolą i brakiem dobrego, sytego posiłku, wciąż była zagrożeniem którego nie powinni lekceważyć. Wciąż była wampirem, istotą stworzoną by przetrwać i koniec końców zabić człowieka.
    Nie dziwił jej fakt, że łowca ośmielił się skorzystać z broni i podjąć ryzyko postrzelenia współtowarzyszki. Szkolono ich na twardych ludzi, gotowych ponieść ryzyko, poświęcić się dla sprawy. Skoro istniała szansa by zranić wampirzycę, nic dziwnego że mężczyzna spróbował. Riley nigdy nie była wstanie igrać z czyimś życiem, ale wiedziała jakie mają przekonania inni. Koniec końców, w tej walce, ich życia się nie liczyły.
    W którymś momencie przestała nadążać za tym co się działo wokół niej. Opierała się o wilgotną ścianę, po której w końcu nieco się osunęła. Przytknęła dłoń do rany, która okropnie bolała. Po chwili między jej palcami pojawiły się stróżki krwi. Łowca musiał trafić w większe naczynie, które intensywnie krwawiło. Czuła, że nabój wciąż tkwił w jej ciele. Przy każdym jej ruchu, kula boleśnie się poruszała. Nieco kręciło jej się w głowie, ale była wciąż przytomna, powinna jednak szybko to opatrzyć jeśli nie chciała się wykrwawić. Nie miała zamiaru dziś wyzionąć ducha, nie w takich okolicznościach.
    Gdy usłyszała kolejne wystrzały, nieco otrzeźwiała. Przeniosła wzrok z leżącego mężczyzny na wampirzycę, która ponownie znalazła się u jej boku.
    Pokiwała głową.
    — W prawo — przełknęła ślinę, gdy zaschło jej w gardle — za chwilę będzie wyjście — dodała. Przycisnęła dłoń do rany, krzywiąc się przy tym. Musiały się pośpieszyć. Zacisnęła zęby i ruszyła we właściwym kierunku. Adrenalina, która krążyła w jej żyłach sprawiała, że rana aż tak bardzo jej nie doskwierała. Poza tym była przyzwyczajona do bólu, każdy trening w akademii kończył się wieloma stłuczeniami i sińcami, a pierwsze przemiany mocno zahartowały jej ciało, gdy każdy mięsień rwał się, a kości łamały.
    Najpierw poczuła lekki podmuch świeżego powietrza na policzkach, później dostrzegła nieco zardzewiałą drabinkę prowadzącą do wyjścia.
    — Studzienka nie powinna być zamknięta na żaden klucz, czy kłódkę — nawet jeśli nie sądziła by dla wampirzycy był to większy problem. — Wyjdziemy w lesie, kawałek za miastem. — oznajmiła. Wsparła się dłonią o ścianę. Choć ból mogła znosić godzinami, tak szybko upływającą krew niekoniecznie. Wiedziała też, że dla głodnego wampira to również nie jest komfortowa sytuacja.

    Riley
    [Rozumiem, u mnie z czasem też jest w kratkę, a ostatnio czas ucieka mi prze palce ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  86. Czy zwykły śmiertelnik zastanawiał się do czego byłby zdolny w ramach zemsty za utratę ukochanej osoby, gdyby dano mu niemal nieograniczoną moc? Możliwe, ale czy na pewno byłby w stanie udźwignąć odpowiedzialność i ciężar furii wypełniającej po koniuszki palców? Wątpliwe. Czy panna Averne kiedykolwiek nad tym rozmyślała? Możliwe, jednak nie na tyle, by po przemianie w nieśmiertelną odmawiała sobie przysmaków 0Rh minus, czy plus. Nie wiedzieć czemu ten dokładny typ smakował jej najbardziej. Nie miała czasu na rozpaczanie po utracie rodziny, bo przecież zyskała nową, która pokazała jej inne oblicze świata. Sprawiła, że narodziła się na nowo i niemal całkiem wyparła z pamięci swoje monotonne, szare ludzkie życie.
    Początkowo była niepewna niczym niemowlę, które zaczyna raczkować. Była posłuszna jak wierny czworonóg i wykonywała bez zająknięcia polecenia tego, który ją przemienił. Z czasem, jednak zyskała znacznie więcej z natury kota niż wiernego psa. Potrafiła podrapać, pokazać ząbki i chadzać własnymi ścieżkami. Zwiedzała, wodziła śmiertelników za nos, bawiła się jak nikt inny i czasem wracała do  wampirzej rodziny, by za chwilę znów zniknąć na dobrych kilkanaście lat. Nie przywiązywała wagi do tego, by utrzymywać z nimi regularny kontakt, ponieważ wiedziała, że ich drogi jakoś ponownie się skrzyżują.  Dobrze jej było samej. Wypełniała sobie wieczory cudownymi bankietami zakrapianymi czerwonym ponczem.Wygodniej, bo nie musiała się nikomu z niczego tłumaczyć ani obawiać samotnych powrotów po zmroku - w końcu to ona była najgroźniejszym co mogła napotkać w ciemnym zaułku. Czuła się wolna jak nigdy dotąd i była pewna, że nie potrzebuje tej wolności z nikim dzielić na dłużej. Do czasu. Do czasu Archibalda. Do czasu tego zalotnego uśmieszku wypełnionego niewypowiedzianą na głos tajemnicą i obietnicą. Do czasu wspólnego domku na obrzeżach jednego z większych miasteczek. Do czasu wspólnych podróży, poranków i zachodów słońca. Do czasu wspólnych polowań i licznych zakładów, które ubarwiały im snująca się powoli do przodu wieczność. Wtedy zrozumiała, że w nieśmiertelności można odnaleźć partnera i że to znacznie urozmaica kolejne dni, tygodnie i lata. Nie dane jej jednak było nacieszyć się tym skarbem zbyt długo. Został wyrwany jej z rąk tak nagle i bezwstydnie, że momentami myślała, iż był to tylko przelotny sen. Chciała umrzeć, jednak nieśmiertelność miała w sobie tą jedną wadę, że nie tak łatwo było doprowadzić do upragnionego końca. Próbowała, błagała, ponieważ była na skraju, lecz teraz po wielu, wielu latach rozumiała, że to najwyraźniej była cena, która musiała zapłacić za długowieczność. Nie zapłakała przecież po biologicznych rodzicach, nie zainteresowała się tym co stało się z jej starszym bratem, jakby Preciosa nie istniał w jej świecie. To Archibal poruszył jej martwe serce, a następnie wraz ze swym odejściem wyrwał z klatki piersiowej już na zawsze. Gdy po raz kolejny zyskała szansę na życie nie zamierzała jej zmarnować, tak jak nie zmarnowała ani kropli krwi z tych biednych turystów Wtedy była tak głodna, że nie miała znaczenia grupa, a jedynie ilość, świeżość i możliwość wbicia nieco zastałych kłów w delikatną, śmiertelną skórę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błąkała się po świecie, by Londyn obrać jako stałe miejsce zamieszkania, by to tu zainwestować zbierane oszczędności i jak się okazało nie mogła trafić lepiej. Ilość nadpryzrodoznych istot przemierzających ulice zarówno dniem, jak i nocą na pewno przeszłaby zwykłego śmiertelnika. Ci biedny ludzie nie mieli pojęcia do kogo uśmiechają się co rano podając kawę na wynos ani proponując wolne miejsce w autobusie. Sharylne nie miała problemów z panowaniem nad głodem - wystarczyło tylko raz się kompletnie osuszyć. Zyskała taką samokontrolę o którą pewnie musiałaby jeszcze kilkaset lat walczyć, jednak to nie oznaczało, że odmawiała sobie ulubionych przysmaków. Chadzała na imprezy, bankiety, a nawet we własnej firmie miała kilku ulubionych pracowników na których działała minimalna ilość perswazji, by móc skorzystać z ich ciał w sposób, w jaki nie śniło im się w najgorszych koszmarach. Dzisiejszego wieczoru nie miała kompletnie żadnych planów, więc postanowiła poszukać odrobiny rozrywki w jednym z klubów. Pogoda była typowo angielska, wiec na ulicach pojawiały się pojedyncze zbłąkane jednostki. Ona natomiast chciała poczuć życie wokół się, zapolować, zabawić się i wrócić do mieszkania w pełni upojoną szkarłatnym płynem. Gdy tylko przekroczyła próg odstawiła parasol i płaszcz do niewielkiej szatni, a jednoczesnie zmarszczyła nieco nos z niezadowoleniem. Powietrze było bardzo wilgotne wymieszane taką gama zapachów, która o włos, a sprawiłaby, że straciłaby apetyt. Nie musiała jednak długo się skupiać, by pulsująca krew przejęła dowodzenie nad czymkolwiek innym. Smukłymi palcami przeczesała lekko pofalowane włosy i z kokieteryjnym uśmiechem ruszyła na poszukiwanie pierwszej ofiary. Dotarła do idealnego wręcz celu, gdy poczuła coś równie intrygującego. Nie była w tym klubie jedyna nieśmiertelną, ponieważ nic nie mogło przyćmić zapachu uchodzącego życia. Niespiesznie ruszyła w stronę łazienek, a gdy weszła do środka wiedziała w jednej z kabin znajdowało się już jedynie martwe ciało i... o dziwo ktoś znajomy. Panna Averne zmarszczyła brwi, ponieważ przez setki lat na jej drodze stawały różne istoty, jedne zapamiętywała bardziej inne były na tyle niewyraźne, że nie zaprzątała sobie nimi głowy.
      — Jakie to niehigieniczne żywić się w toalecie — rzuciła z lekkim przekąsem. Zamknęła za sobą drzwi, tak by nikt nieproszony nie wpadł tu i ich nie zaskoczył. Kimkolwiek miał okazać się wampir w jednej z kabin nie chciała, by to małe morderstwo wypłoszyło resztę deserów ze środka.
      — Nikogo więcej nie ma w środku. Możesz spokojnie wyjść — dodała stając przed jednym z lustrem i jak gdyby nigdy nic poprawiła fryzurę.

      Sharlyne

      Usuń