WYDARZENIA

LONDYN, 2021
aktualne wydarzenia
Dawcy krwi poszukiwani!
Krwi nie da się wyprodukować w laboratorium, ani zastąpić innym preparatem. Dlatego tak ważne jest, aby w bazie nigdy jej nie zabrakło. W minionych tygodniach główne banki krwi zostały pozbawione około 40% zapasów. Policja ustaliła, że stoi za tym zorganizowana, doskonale wyszkolona grupa przestępcza. Skradziona krew prawdopodobnie trafia na czarny rynek. Niestety do tej pory nie udało stworzyć się rysopisów sprawców. Za wszelkie informacje zostały wyznaczone wysokie nagrody pieniężne. W związku z serią kradzieży, poszukiwani są dawcy! Krew może oddać każda osoba zdrowa między 18 a 65 r. ż, która waży co najmniej 50 kg. 

Wzmożone patrole policyjne
W dzielnicy SOHO doszło do znacznego wzrostu przestępczości. Wciąż grasuje tam seryjny morderca, a skupienie policji na jego odnalezieniu ułatwia drobnym złodziejaszkom rabowanie lokalnych sklepów. Mieszkańcy zorganizowali pod ratuszem protest, który skończył się decyzją o podniesieniu ilości patrolów policyjnych w godzinach nocnych. 

AKTUALNOŚCI

12/12
Czystki po LO.

[KP] Kluczem do sukcesu jest skoncentrowanie umysłu na tym, czego pragniemy, nie na tym, czego się boimy

 Podkład: Lao Che - Wiedźma

 Człowiek płacze i rozpacza tylko wtedy, kiedy ma jeszcze nadzieję. Kiedy nie ma żadnej nadziei, rozpacz przybiera postać straszliwego spokoju 

00Caspian Rymer
Właściwie Hadrian Landi X 18.05.1984 (Saint John, Nowy Brunszwik) X Potomek czarownicy parającej się akuszerstwem i samego Thota X Szaman X Właściciel herbaciarni Secret Garden nieopodal Lei X Potajemnie chirurg ogólny X Dawniej Łowca i członek Czerwonego Bractwa, o czym przypomina mu tatuaż w kształcie pióra na prawym nadgarstku
Emme

Odautorsko

54 komentarze:

  1. [Cześć!
    Trzeba przyznać, że Caspian w życiu nie ma łatwo, ale za to jaką interesującą postacią jest! Życzę mnóstwa weny i czasu na jej spożytkowanie, a przede wszystkim wciągających wątków!]

    Aidan Berkeley

    OdpowiedzUsuń
  2. [Woow, znowu wpadasz z kimś tak złożonym, że ja ledwo nadążam! Matko święta, co Ty masz w tej głowie, ileż pomysłów! *-* w porównaniu z Tobą, ja z zwykłym człowiekiem to chce teraz uciec xD
    Ciekawa jestem jak mierzy się ten pan z swoimi mocami i co się dzieje w momencie, gdy traci nad nimi panowanie... 😆 samo Bractwo, ukrywanie soe, to daje sporo adrenaliny, życia nie ma lekkiego facet ehhh
    Powodzenia z wątkami, oby pan nie dał się schwytać! ;) ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Hmmmm.... a co powiesz właśnie na watek w traceniem kontroli nad mocami w tle i łowcami czyhającymi za rogiem? :D a co mi tam, lubię kłopoty i akcję :D ]

      Abigail 2 xD

      Usuń
  3. [Nie nadążam dzisiaj za nikim i niczym ;/
    potrzebuję prostego podsumowania. Popraw mnie, jesli coś źle rozumiem :
    1. Caspian polował na matkę Abigail jako członkinię sabatu, niby groźnego
    2. Abigail kojarzy go z przeszłości jako tego, przed kim się trzeba bronić i uciekać
    3. Spotykają sie, gdy dawni towarzysze, chcą dorwać Caspiana i ona moze mu pomóc

    Czy tak mniej więcej wygląda zarys na wspólny watek? :D wybacz moje rozkojarzenie i brak lotności, ale mam ostatnio dośc kiepski czas ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  4. [Abigail nie wychowywała się w sabacie, ona o magii wie, ale nie jest jej częścią. Resztę możemy pozostawić jak jest.
    Kto zaczyna? 😆 jeśli ja, poproszę o cierpliwość do piątku, albo weekendu 😖]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. Abigail była tylko człowiekiem i choć jako córka wiedźmy, doskonale zdawała sobie sprawę z istnienia magii, a czasami nawet potrafiła ją dostrzec w rzeczywistym świecie, to sama nie miała żadnej mocy. Była projektantką mody, od studiów i odbytych praktykach w światowych stolicach fashion, skrywała się w małym zakładzie krawieckim i poświęcała czas na swoją inną pasję. Zielarstwo pasjonowało ją od lat, a od kilku dobrych, nawiązała przyjaźń z kilkoma wiedźmami i wspólnie tworzyły wyjątkowe wyroby z darów natury.
    Tego dnia miała wolne u Sylvii - swojej pracodawczyni, zatem wybrała się pod Londyn, do lasów, w których może i niewiele była w stanie znaleźć, jeśli chodzi o rozmaitość roślin, ale mogła uzupełnić przynajmniej część zapasów. Jej matka, która była potęzną wiedźmą i która nie wiązała się konkretnie z żadnym sabatem, nie zabraniała córce zajmować się ziołami. Właściwie wspierała ją w tym, choć miała oko na to, by Abigail nie wnikała zbyt głeboko w nieznany jej świat. Młoda blondynka była tylko człowiekiem i tylko nim miała pozostać.
    Abi kroczyła po mokrych ścieżkach, nie przejmując się kałużami i błotem, bo odpowiednie ubranie jakie na sobie miała, dawało swobodę ruchów, ale i chroniło od deszczu, wiatru i zimna. W plecaku ciążyło jej kilka woreczków i pełnych słoików, ale właściwie kończyła już wyprawę i kierowała się do głównego wyjścia z lasu, gdzie nieopodal zaparkowała auto. Miała w planach jeszcze posegregować zebrane zbiory, by część wystawić do suszenia, część już zaparzyć i o tym rozmyslała, gdy nagle otoczyły ją egipskie ciemności. Przystanęła zaniepokojona, rozglądając się wokół. Niebo nagle poczarniało, a wokół zaległa przerażająca, wręcz dudniąca cisza.
    Po chwili, gdy słońce nie wyglądało, zrozumiała, że może to być coś nienaturalnego, więc prędko ruszyła przed siebie. Szła, prawie truchtała na oślep, więc gdy kolejny raz się potkneła, niemal straciła równowagę i tylko cudem nie upadła, przytrzymując się wątłego drzewka rosnącego blisko. Nagle usłyszała niedaleko kroki i głośny oddech... Zamarła.

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  6. Spotkanie z magicznymi istotami zawsze budziły w niej wiele emocji, lecz ostatnią z nich był strach o ujście z tego cało. Szanowała zarówno wampiry, wilkołaki, wiedźmy, hybrydy, syreny i wszelakiej maści osobników i nie raz miała okazję poznać na prawdę niezwykłe stworzenia. Potrafiła jednak dostrzec i wyczuć kłopoty nadchodzące z daleka a teraz ewidentnie czuła, że nadchodzi coś nieprzyjaznego. Sama co prawda nie była pewna, czy to skierowane jest w jej kierunku, acz ostatnio zdołała dostrzec pewną powtarzającą się coraz częściej sentencję losu - była bliską osobą Any, a ta mająca ponad dwieście lat wiedźma, nie miała tylko przyjaciół wokół siebie i to na Abi ściągało kłopoty. W tym momencie ta myśl uderzyła w młodą blondynkę i poczuła zimny dreszcz przebiegający jej po plecach. Jesli to ktoś nieprzychylny jej matce, mógł odbić sobie na niej własnie wszelkie złości i żale.
    Abigail przyspieszyła i wtem znikąd, zza krzewów pojawił się przed nią kilka metrów jasny pies. Pies... który prawdopodobnie zwykłym pupilem nie był, szczególnie biorąc pod uwagę to, że byli z dala od jakichkolwiek domostw a niebo nagle pociemniało i słońce nie chciało ponownie wzejść. Kobieta przechyliła głowę na bok i wpatrując się w czworonoga, uniosła dłonie, pokazując że nic w nich nie trzyma. Być może miała przed sobą zmiennokształtną istotę... Nie wiedziała, ale nie mogła tego wykluczyć.
    - Nic ci nie zrobię... To ty chowasz słońce? - odezwała się cicho, łagodnym tonem, nie chcąc ani straszyc, ani prowokować zwierzęcia.

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Hej hej!
    Dziękuję ci za kolejne ciekawe propozycje na wątek, ale niestety w najbliższym czasie będę miała mocno okrojony czas ze względu na egzaminy oraz przygotowania do ślubu. Tak więc na tą chwilę muszę odmówić, ale jak najbardziej po lipcu możemy do tego wrócić ^^
    I obiecuję na dniach ogarnąć się z odpisem u Guliki :) ]

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  8. [No wiesz. Ja lubię pisać acz nie zawsze wena służy długiemu pisaniu, nie mniej biorę jak pomysł jest albo nawet jak nie ma hehe.
    Ano potrafi ;>
    Pomysł całkiem spoko. Trzeba by było to rozłożyć w czasie i będzie git a ja sama jeszcze nie wymyśliłam konkretnej daty właśnie z tego powodu aby bylo elastycznie. ]

    Judith

    OdpowiedzUsuń
  9. [I dlatego zawsze wole sie upewnić, by potem nie było masła maślanego i nie wynikły jakieś kwiatki rodzajowe xD
    to może ... w 2000? milenijne czasy hehe - a może w czasie jego inicjacji, aby sprawdzić czy się nadaje do bractwa? Znowu ciężki wybór.
    O dobre .. właśnie myślałam o pożarze]

    Judi.

    OdpowiedzUsuń
  10. [oj ja nie chciałam. Poi prostu byłam ciekawa, a wyszło, że aż cię zaciekawiłam xD Poprawie się.
    Czy ja wiem czy jest sens stopowania? Mam zabierać tyle radości i zabawy? No nie.. ja lubię elastyczne wątki hehe wiec chyba a się nie nadaje na stopowanie ;p Mnie samej się zdarza przeginać, wiec złe nie będzie.
    Mnie tam pasi ;)]

    Judi

    OdpowiedzUsuń
  11. [ oj ja brzydka xD Wcale nie pomogłam ^__^
    Spokojnie.. nie pali sie ;*]

    Judy=i

    OdpowiedzUsuń
  12. Widok zadbanego i czujnego, a nie dzikiego psa, nieco zdziwił Abigail. Była już więcej jak pewna, że ciemność która przysłoniła niebo i głeboko zalegająca wokół cisza, to nie tylko zbieżność warunków atmosferycznych i jakaś dziwna nieprzewidziana sytuacja astralna. Wiedziała, że gdzieś blisko się coś dzieje i jest to za sprawą magii, rozumiała też że dla niej jedynym rozsądnym i słusznym wyjściem z tej sytuacji bez ryzyka, jest ucieczka.
    Nim zdołała wyminąć zwierzaka, niedaleko usłyszała podejrzane dźwięki. Świst, jakis głos, uderzenie jak upadek na ziemię... I chyba nie byłaby sobą, gdyby po prostu nie skierowała kroków w tamtą stronę.
    Stąpała ostrożnie i jej samej wydawało się że cicho. Gdzieś dalej dostrzegła, jak jasny pies przemknął w gęstsze zarośla, później go już nie widziała. Zbliżała się do niewielkiego zawężenia dróżki, który dzisiaj parokrotnie pokonywała i nie sądziła się zastać widoku, który zaprezentował się jej przed oczami. Na ziemi leżał młody mężczyzna, przytrzymywany przez kobietę i nagle dołączył do nich młodzieniec... prawie dziecko...? O czymkolwiek nie rozmawiali i czymkolwiek się zajmowali, kimkolwiek nie byli, gdy dostrzegła łuk, sztylet, wzajemne spojrzenia tamtych, zrozumiała że to jakies nieobliczalne starcie. Może polowanie... A może równa walka, bo jednym szarpnięciem mężczyzna zrzucił z siebie dziewczynę i stanął na równe nogi, gotów się bronić.
    O łowcach Abigail nie wiedziała za wiele. Jej wiedza co do istot magicznych była bardzo krucha, podstawowa i okrojona. Matka nie przeciwstawiała się temu, by blondynka doszukiwała się prawd i zaspokajała swojej ciekawości, ale miała na uwadze, żeby młoda White nie węszyła za głeboko. Niewiedza w wielu przypadkach może ocalić życie. Teraz zaś jej niewiedza w Abi obudziła irytacje, bo nie rozumiała co się dzieje. Wiedziała jednak, a raczej bardziej czuła, że stojący kawałek dalej mężczyzna, potrzebuje pomocy.
    Przy sobie nie nosiła broni, zresztą doskonale wiedziała, że przeciw istotom o nadludzkiej sile i szybkości, niewiele jest w stanie zaszkodzić. Miała jednak parę rzeczy do własnej ochrony. W torbie nosiła suszony tojad, wywar w werbeny, srebrny sztylet i kilka słoików z miksturami ogłuszającymi od zaprzyjaźnionej wiedźmy. Te ostatnie specyfiki nosiła z sobą szczególnie na takie samotne wyprawy i choć do tej pory żadnej nie użyła, dzisiaj wydawało się, że to właśnie przełomowy moment.
    Wygrzebała z torby dwa małe szklane okragłe słoiki z cieniutkiego szkła i wychyliła się z krzaków, rzucając nimi w kobiete i jej małego towarzysza. Nigdy nie widziała jak to działa, sama nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Gdy szkiełka się stłukły a w górę uniosły ich zawartości, rozległ się cichy trzask i długi syk, a wokół rozniósł cuchnący zielonkawy dym. Abi zmrużyła oczy, nabrała powietrza i ruszyła biegiem do mężczyzny, chcąc go chwycić za ramie i pociagnąć do biegu w drugą strone.
    Przeskoczyła prędko krzewy, podbiegła do trojki i wyciągneła rękę do nieznajomego.
    - Prędko, tędy - odezwała się zduszonym głosem, ciągnąc go w kolejne ścieżyny, które dość dobrze znała.

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  13. To był dzień jak codzień. Leniwie sie zaczął. Było wprawdzie pare wezwań, ale nie musiała się nimi zajmować. Bo koledzy dawali sobie radę z wyciagnieciem kota i pocieszaniem jego zatroskanej wlascicielki. Nie była potrzebna i w sumie moglaby isc spokojnie do domu, ale zajęla sie raportami, które zajęły duzo czasu, gdyż troce się tego uzbierało przez kilka dni. Niby mieli codziennie je wypelniać, ale nigdy nie bylo czasu, zatem zajela sie tym a czasie, gdy chlopaki objrzezdzali miasto ratujac staruszki, koty i inne stworzenia z tarapatów.
    Prawie przy nich zasypaiała, gdy w koncu stwierdziła, że był to już czas na kawę. Leniwym krokiem poszłą do pomieszczenia gospodarczego, w którym miescila sie tez zaadotowana kuchnia. Wstawiła czajnik i czekałą az sie zagotuje aby potem wlac wrzatek do kubka.
    Wróciła do papierzysk, ale tym razem niezbyt dlugo sie nim cieszyła, gdyż zabrzmiał alarm i wezwanie do pozaru.
    Troche zastanawiajace byl fakt, ze miedzy chaotycznymi instrukcjami wysylano wiecej jednostek niz zwykle. Jakby jeden woz strazacki nie wystarczył. Hmm.
    Zrobił się ruch - wszyscy zaczeli zbierac sie do kupy, ubierac i wychodzić czy tez zjezdzac po rurze do wozu, aby po kilku chwilach wyjechac z remizy. Opanowało ja znuzenie, gdy tak jechali na sygnale. Po drodze natkneli sie na kolejny woz jadacy w te sama strone co oni - i tak tez bylo. W sumie na miejscu, oprocz nich stalo rozlozonych juz z piec wozow i kazdy asekurowal innych probujac nie doprowadzic do rozrostu plomieni.
    No i wlasnie ... tu zaczynaja sie schody. Ledwo postawila stope poczula slaby zapach magii. Nawet same plomienie byly dziwne, ni to czerwonawe. ni to blekitne i woda nie dawala tu rady. Nie bylo zadnego efektu a co gorsza odnosilo sie wrazenie, ze im wiecej wody tym ogien stawal sie wiekszy.
    - czy wszyscy opuscili budynek? - zapytal ktorys ze strazakow.
    - Wydaje sie, ze tak.
    No wlasnie, podstawowe przypuszczenia, ze nikogo nie ma w budynku a zwykle jeszcze ktos bywal. Nie byla kapitanem. Miala za krotki staz w OSP, jednak nie miala zamiaru sluchac polecen, podczas, gdy zrodlo ognia bylo gdzies w centrum a powietrze az kumulowalo magie.
    - pojde sprawdzic w srodku
    - wez kogos ze soba Judy.
    Pokrecila glowa.
    - dam rade, ale badzcie przygotowani - oznajmila po czym skierowała się do wejscia palacego sie budynku.
    Nie było by bezpieczne oświecac wszystkich wszem i obec czym była. Poczuła opór, jakby blokade magiczna, gdy przechodziła przez próg. Oczy zmieniły barwę na złoty i zwezily sie do szparek a buchajace plomienie, zwykle, niemagiczne lizaly jej skorę przyciagane przez nia sama jakby byla magnes. Korcila ja przemiana. Bardzo, ale nie teraz. Były pilniejsze problemy, jak wylapanie zagrozenia, ktore nadal trwalo aktywne, bo je wyczuwała w kazdym postawionym kroku i natezeniu. Omieniela parter, weszła na pietrze a tam jeszcze wyzej az stanela w drzwiach.
    Powiedziała cos w jezyku, który byl juz dawno martwy, ale działania pozwolily ujawnić wyryte na drzwiach symbole. Rozstrzaskala palace sie drewno, acz dziwnym byl tym wszystkim fakt, że jako jedyne nie zajely sie one w calosci ogniem. Przekroczyla je nadal kierujac sie sladem magii az w koncu dotarla do pokoju, w ktorym stal oltarz, inne sprzety. Zmarszczyła nos z niesmakiem, ale wystarczyło jedne uderzenie aby zniszczyć w drobny mak to co na nim bylo. To co wprawione bylo w ruch dalej trwalo, nawet pomimo "oczyszczenia" zrodla i zostal zwykly ogien.
    Chciała go wchlonac, ale ograniczylo ja jej ludzkie cialo.

    Zatem... zaczela sie przeistaczac...

    Judy

    OdpowiedzUsuń
  14. ABigail zdecydowanie nie należała do wojowniczych kobiet i od starć wszelakiej maści wolała pokojowe dyskusje. Zresztą to językiem władała lepiej, niz jakakolwiek bronią, bo o ile ręce miała zręczne, o tyle nici i igły, czy ołówek w projekcie, nie miały żadnej mocy zagrażającej jakiemukolwiek napastnikowi. Teraz jednak całkowicie świadoma zagrożenia, wiedziała, że albo uda im się uciec, albo dojdzie do starcia, w którym sama ma niewielkie szanse. A jednak wystawiła się na widok, wtargnęła w nie swoją potyczkę i teraz nie było opcji, by się wycofała.
    W momencie jak wyczerpany mężczyzna potknał sie i runał na ziemie, trzymająca go za ramię Abigail, za nagłym ruchem jego ciała równiez upadła, obijając sobie kolana, na których wylądowała. Zacisneła mocno wargi, by nie jęknąć z bólu i zaraz dźwignęła się z cichym stękniciem. Koń jeźdźca wydawał się niezwykle przywiązany do swojego przyjaciela, więc wykorzystała to, z ogromnym wysiłkiem wrzucając nieprzytomnego nieznajomego na grzbiet. Zapewne gdy się obudzi, wszystko będzie go bolało, bo nie była delikatna, trochę go poobijała i nim udało jej się odpowiednio zagonić konia, by przez jego grzbiet przerzucić ważące swoje cielsko faceta, parokrotnie wyslizgnał jej się z wątłych ramion, znów upadając na leźne podłoże.
    Jakimś cudem - ona sama była zdumiona!; udało jej się jakoś ogarnąć biedaka. Kiedy słońce było już ponownie na jasnym niebie, kierowała się do swojego auta, za nic nie mając pojęcia, co zrobić z koniem. Wystarczył jednak jeden telefon do mamy i szybkie, nieco nerwowe opowiedzenie co się wydarzyło i stara Ana pociagneła za nici znajomości, a po pół godzinie od zajścia w lesie, jak tylko Abi dotarła do swojego samochodu, obok jej auta parkowało drugie, z wielką przyczepą dla kopytnego wierzchowca. Abi wiedziała, że będzie to zapłata za przysługi u matki jegomościa, który wysiadł z wielkiego wozu, ale nie chciała pytać kim jest i co za dług ma u jej matki. Ona rozumiała, że o pewne rzeczy się nie pyta.
    Gdy słońce przechylało się ku zachodowi, nieznajomy znalazł się w czystym łózku w jej mieszkaniu, a koń... cóż, koń była owgródku, dziwiąc sąsiadów. Tym akurat mniej się przejmowała, choć bała się, że to bydle zeżre jej wszystkie zioła, które tam pielęgnowała, więc najcenniejsze pozakrywała metalową siatką. Najbardziej zdumiewało ją, że pies, smukły i jasny jak chmury, kiedy pojawił się znikąd ponownie, wskoczył do jej auta i ciagle stróżówał przy właścicielu i teraz też leżał w nogach łózka przy mężczyźnie. Abigail gdy ułożyła nieznajomego, jeszcze raz zadzwoniła do matki - ta obecnie przebywała poza Londynem i miała wrócić za kilka dni i jeszcze raz opowiedziała już szczegółowo o zajściu w lesie. Potem wykapała się, przebrała i przygotowała zimne okłady dla nieznajomego, czując że to co powiedziała matce, obudziło w niej niepokój i teraz... tera nie była pewna, czy pomogła odpowiedniej stronie w starciu.
    Weszła do pokoju i przysiadła obok nieprzytomnego. Trochę się bała, z kim ma do czynienia i tego, że pies się na nią rzuci, więc powoli wycisneła w dłoniach mokry ręcznik, zaraz układając go ostrożnie na czole mężczyzny.

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  15. [Cześć!
    Caspian jest bardzo dokładnie dopracowaną postacią, szacun! Współczuję mu tej niesprawiedliwości, która go spotkała.

    Ja jestem jak najbardziej za jeśli chodzi o prześladowanie ze strony Silasa. Muszę przyznać, że nieco rozbuduje mi to samą postać, jako że na boku będzie przyjmował zlecenia typowo na zabójstwa z premedytacją, może okazać się całkiem ciekawym odstępstwem. Myślę, że mimo wszystko musiałybyśmy to jakoś rozbudować, żeby wątek nam nie skończył się na jednym starciu. Masz jakiś pomysł w jaki sposób mogłybyśmy wpłynąć na to, żeby przysporzyć im więcej problemów? ;>]

    Silas Silver

    OdpowiedzUsuń
  16. [Szczerze mówiąc możemy wykorzystać większość z Twoich propozycji, jednakże zarówno wątek Thota jak i byłej ukochanej Caspiana łączy interakcję Silasa z osobami trzecimi, więc tutaj będzie trzeba nimi również pokierować. Mi to nie przeszkadza, jednak nie wiem jak Ty się na to zapatrujesz. Generalnie ciekawy może być nasz wątek pod takim kątem, że na każdym kroku pojawiają się jakieś problemy, Silas może się naprawdę irytować takim przebiegiem wydarzeń.
    Odnośnie pomysłu o byłej ukochanej tutaj mam pewien pomysł, a mianowicie Silas mógłby wejść z nią w układ, a mianowicie: ona zabije Caspiana, a Silver zbierze wszystkie laury, stąd zaczęliby działać wspólnie. Jednakże będzie świadom tego, że to właśnie on musi być tą osobą, która odbierze mu życie, ponieważ jego "pracodawcy" i tak dowiedzą się, że nieco nagiął zasady. W związku z tym Silas uda się do Caspiana z propozycją aby sfingować jego śmierć z rąk kobiety, aby w spokoju mógł znów go ścigać, bo tej jednej rzeczy nie można uniknąć znając wagę mocy Czerwonego Bractwa (o których Silas wie, dobrze zna z racji swojego długiego życia, jednak nie pochwala ich ogólnego funkcjonowania). Nie wiem jaką relację obecnie ma Caspian ze swoją byłą, jednakże jeśli irytowałoby go jej zbyt emocjonalne zachowanie (skoro chce go zabić za złamanie serca tak właśnie zakładam :D) i wolałby się od niej odciąć to mógłby rozważyć propozycję Silasa (dodatkowo dar perswazji mógłby to znacznie ułatwić). W tym momencie spotkaliby się w nieco innych warunkach niż wcześniej. Skoro obydwoje zdają sobie sprawę, że pomiędzy nimi nie ma innej opcji aniżeli walka o życie i śmierć woleliby działać na własnych warunkach, bez kobiety pałętającej się pod nogami każdego z nich.]

    Silas

    OdpowiedzUsuń
  17. Abigail co nieco o magii wiedziała, poznała istoty najrózniejszych gatunków, sama interesowała się i parała zielarstwem, choć akurat tą najzwyklejszą - najbardziej cżłowieczą, odmianą. Wychowywała ją stara i potężna wiedźma, która do swoich czarów nie potrzebowała już sabatu od parudziesięciu lat,, ale to wciąż było za mało, by blondynka rozpoznała znaki, jakie nosił na swej skórze nieznajomy. Mógł mieć wytatuowane na ciele znamiona, symbole, runy, zaklęcia, a to że ludzka kobieta, która nieco po omacku wkraczała i chadzała po świecie mistycznym, je rozpozna, były na prawdę niewielkie. Ona sama zreasztą bardziej skupiła się na delikatnej opiece nad mężzyzną, niż oglądaniu jego ciała i zrozumieniu oznaczeń. No i też musiała upartego konia zawlec do ogródka, nakarmić psa, na szybko zająć się swoimi zbiorami z lasu, które nie mogły w plecaku i słoikach leżeć za długo, by nie owiędnąć za bardzo.
    Wstała prędko z łózka, nieco wystraszona gdy ten sie obudził i próbował poderwać. Nie wiedziała do końca, co mu podali i czym go podtruli, ale widząc że nie ma za wiele siły, pochyliła na dnim, kładąc dłoń na ramieniu nieznajomego.
    - Leż spokojnie - poleciła łagodnie. - Jestem Abigail, jesteś u mnie w domu - wyjaśniła powoli. - Przywiozłam cię samochodem. Twoje zwierzeta też tu są, koń skubie trawę na ogródku. Czy mam kogoś powiadomić...? - znów usiadła na brzegu materaca, wpatrując się w nieznajomego spokojnie z oczekiwaniem.
    Nie chciała od razu podjąć się jakichkolwiek działań, bo nie wiedziała, co zaszło w lesie. A spotkała się nie raz z łowcami, zresztą jej matka miała układy z kilkoma, dzięki którym była bezpieczna i ona i Abi , a dzisiaj, teraz, młoda Robbins nie wiedziała, czy jesli do kogos zadzwoni, to nie sprowadzi kolejnych kłopotów na kogos, kto ledwo uciekł z życiem i to tylko dzieki niej. A przy tym nie czuła się bohaterka, bo tam znalazla się przez przypadek.

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  18. [Myślę, że wszystko ułożyłam już sobie w głowie, w takim razie postaram się podsumować i będziemy mogły przejść do zabawy:

    Silas jako powracający do fachu łowcy wampir, dodatkowo syn założyciela głównego klanu (chciałabym, żeby przedstawiciele Czerwonego Bractwa dobrze o tym wiedzieli, jak również o wampiryzmie oraz wyłączonych emocjach - co było kluczowe w wyborze Silasa jako zabójcy Caspiana) zaczyna tropić Rymer'a (tutaj potrzebowałabym od Ciebie jakichś szczególnych informacji, które Bractwo mogłoby przekazać Silasowi w celu sprawnego znalezienia chłopaka, kwestia wyobraźni, coś możemy pokombinować, od czegoś w końcu musiał zacząć). Kiedy jest już całkiem blisko i obserwuje go z niebezpiecznej odległości znikąd pojawia się Adelajda, która zauważywszy, że coś się święci postanawia wkroczyć. Początkowo będzie starała się pozbyć Silasa, jednak fakt iż jest on wyszkolonym wampirem trochę jej te plany zaburza i zaczyna wymyślać inne formy uprzykrzenia dokończenia zadania Silvera. Musi dojść pomiędzy nimi do konfrontacji, zapewne w trójkę, ponieważ Caspian musi wiedzieć co się święci, a Adelajda tym samym zręcznie spali przykrywkę Silasa.
    Myślę, że od tego możemy zacząć, później już popłyniemy, ewentualnie możemy odzywać się do siebie na mailu w celu ustalenia kolejnych kroków, szczegółów etc.
    Daj znać co sądzisz ;) ]

    Silas Silver

    OdpowiedzUsuń
  19. [W takim razie wszystko mamy! Zechciałabyś zacząć, czy ja mam to zrobić?]

    Silas Silver

    OdpowiedzUsuń
  20. Gdy mężczyzna przemówił, Abigail poczuła jak serce ściska jej smutek. Zrobiło jej się przykro z powodu zdania, że nikogo może nie obchodzić życie rannego, prócz złoczyńców, którzy go napadli. I choć mógł robić z siebie ofiarę, mógł wyolbrzymiać poczucie samotności, jakie odczuwał, mógł też mówić prawdę. Abigail jako osoba, która nie wie skąd pochodzi i kto jest jej rodzoną rodzina, ani jak przebiega linia krwi jej krewnych, rozumiała uczucie odrzucenia, porzucenia, samotności i poczuła sie teraz jeszcze bardziej w obowiązku pomóc mężczyźnie.
    - Ja... nie, nie wiem, kim są - odparła z niepokojem na pytanie o tych, którzy napadli w lesie biedaka i prędko spojrzała w kierunku okna, zupełnie jakby tam spodziewała się zobaczyć te dwie twarze - mężczyzne i kobiete, którzy gotowi byli skończyć żywot jej gościa. - Czy... czy potrzebuję teraz przed nimi ochrony? -spytała od razu, doskonale świadoma, że istnieją pewne czary ochronne, które działają przynajmniej na miejsce, a choć ten dom zarzucony był czarami róznej maści, to kolejne zaklęcie pewnie nie zaszkodzi...
    Wiedza Abi o istotach nadnaturalnych była na prawde ograniczona i ona sama nie do końca wiedziała, gdzie i czy w ogóle, leżą jakieś granice. Wolała się zabezpieczać i być po prostu ostrożna. Dzisiaj nie była wcale, ale tego nie żałowała, bo w końcu uratowała komuś życie.
    Nie chciała pytać, czy zasłużył na tę egzekucje, czy potyczka była zasłużona. Ta na prawdę to nie była jej sprawa i nie była też aż na tyle tego ciekawa.
    - Jak się czujesz? - spytała po chwili, bot o interesowało ją najbardziej. - Chciałbyś coś zjeść? - dopytała, choć akurat takie podejście do opieki było zapewne typowo ludzkie. No ale mimo iż wkraczała w świat magii, była tylko człowiekiem.

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  21. Zamysł wizyty w Londynie był zupełnie inny. Cały początkowy plan o rozwinięciu swojej firmy, która obecnie stanowiła esencję życia Silasa Silvera zszedł na drugie, jak nie na trzecie tory. Pozwolił firmie prowadzić się samej, nawet nie informując swoich pracowników o tym, że ma zupełnie inne zajęcia, które pochłaniają cały jego czas, co więcej są dla niego znacznie bardziej ciekawe, można byłoby powiedzieć również, że emocjonujące gdyby nie fakt, że Silas nie odczuwał żadnych ludzkich emocji. Od kiedy postanowił się ich pozbyć życie w postaci wampira, które było dla niego niczym więzienie stało się proste i wręcz przyjemne. Nie przywiązywał już wagi do swojej ciemnej przeszłości owianej stęchłym zapachem śmierci i rozlewającą się krwią jako konsekwencji wypuszczenia na wolność swoich wewnętrznych potworów. Stał się bardziej stonowany, a huśtawki zbieżnych emocji przestały mu dokuczać rujnując chociaż pozory normalności. Dzięki temu został jednym z najniebezpieczniejszych potworów, którego można było scharakteryzować nie jako bezwzględnego mordercę zabijającego żywe istnienia, a istotę wykorzystującą cały swój potencjał i umiejętności do manipulacji i zabawy.
    Tajemnica i ciekawość zawsze były zapalnikiem niewłaściwych decyzji, pochopnego podejmowania jakichś kroków w bliżej nieokreślonym kierunku. W taki właśnie sposób Silas Silver – jako syn założyciela gildii łowców, ukrywający swoje prawdziwe oblicze wampiryzmu znalazł się w siedzibie przy ulicy Covent Garden by odkryć pewne karty, których konsekwencje były znacznie wykraczające poza siłę wewnętrzną i samozaparcie Pana Silvera, jednak my nie o tym. Od dłuższego czasu przypominał sobie drzemiące w nim umiejętności tropienia, wykorzystywania wszelkiej możliwej broni w celu unicestwienia istot nadprzyrodzonych, w szczególności wilkołaków. Nadal w jego głowie przewijało się wspomnienie, w którym jego matka została zamordowana przez przedstawiciela tej odrażającej rasy zapoczątkowującej powstanie klanu łowców, który zgromadzoną wiedzę przekazywał z pokolenia na pokolenie i przyjmował każdego, kto wyrażał zaledwie zadatki na tępiciela istot nadprzyrodzonych. Nie przywodziło już ono silnych negatywnych emocji, jednakże wciąż w jakiś niekontrolowany sposób wpływało na zacisk mięśni. W tym krótkim czasie dyrektor zauważył w nim ogromny potencjał a on sam wytropił dziesiątki śmierdzących wilkołaków i z ogromną skutecznością dobijał ich bez mrugnięcia okiem. Nie wykorzystywanie swojej wampirzej siły mogło graniczyć z cudem, jednakże Silas i jego wypracowane dokładne maskowanie swojej choroby na przestrzeni lat oraz kontrola nad własnymi pokładami możliwości efektownie wpływały na jego żywy teatr. Sprawiało mu to ogromną frajdę, w porównaniu do poprzedniego zajęcia stanowiącego sens jego życia, a wiążącego się z niezdrowym dla żywych istot pracoholizmem.
    Podczas jednego z wieczorów, które Silver przeznaczał na spokojne oddawanie się upojeniu alkoholowemu, zmniejszającemu napięcie nie spodziewał się, że jego obecne życie ponownie zostanie skierowane w nieco innym kierunku, co prawda nieco zbliżonym do łowcy, a jednak znacznie bardziej ekscytującym. W jego mieszkaniu – nie wiedząc skąd – pojawiło się dwoje zamaskowanych mężczyzn – co sugerowała ich rozłożysta budowa ciała. Na ich twarzach wymalowane były najprzeróżniejsze znaki, których Silas wcześniej nigdy na własne oczy nie widział. Ich czerwone szaty i kaptur zarzucony na głowę pozbawioną owłosienia dodatkowo potwierdziły jego domniemania. Ojciec w jednej z nielicznych rozmów wspomniał o Czerwonym Bractwie i ich niecodziennych tradycjach, nieco abstrakcyjnych według Silasa oraz plotkach na temat ich wyglądu – bowiem nikt nie widział ich na własne oczy, a przynajmniej nie dopuszczał do siebie myśli, że są oni czymś więcej niż zwykłą legendą. Odstawił szklankę whisky na stolik i podszedł do nich bliżej zaciekawiony obrotem sytuacji.
    W ten oto sposób Silas Silver stał się zarówno zwykłym łowcą kontynuującym spuściznę jaką zostawił mu ojciec oraz płatnym mordercą. Nie wiedział na kogo poluje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani przedstawiciele Czerwonego Bractwa nie byli skorzy do przekazywania zbędnych informacji o powodzie ich decyzji, jak również sam Silas wolał nie zagłębiać się w daną sprawę, chociaż musiał przyznać, że było to ciekawe, że tak wielkie osobistości pełne ogromnej magii nie są w stanie złapać głupiego chłopaczka, który zapewne w jakiś równie durny sposób im podpadł. Silver nie słynął z wrodzonego szacunku.
      Przechadzając się po dzielnicy Nine Elms – bowiem to miejsce wskazali mu członkowie bractwa jako sugerowany początek jego polowania – obserwował wszystkie osoby, które go mijały ze stoickim spokojem. W dłoni trzymał smycz, na którą przywiązany był pies, którego poprzedniego dnia wyciągnął ze schroniska tym samym ratując go od okropnej śmierci. Życie za życie, gdyby spojrzeć na to z tej strony wydawałoby się, że Silas nie jest wcale taki zły. Zwierzak stanowił formę przykrywki, a on sam ubrany w zwykłe jeansy i t-shirt z logiem jakiegoś bliżej nieokreślonego zespołu muzycznego wyglądał całkowicie zwyczajnie, chociaż w takim stroju czuł się beznadziejnie. Oczywiście pod bluzką założony miał pas z różnego rodzaju bronią, jednak czego oczy nie widzą można podważyć. Jego cierpliwość oraz wysoce wytrzymała kondycja psa pozwalały mu na wielogodzinny spacer bez konkretnego celu. Zdawał sobie sprawę z tego, że szuka igły w stogu siana, jednak ta myśl jeszcze bardziej napędzała go i sprawiała, że cała sprawa stawała się ekscytującym orzechem do zgryzienia i możliwością kreatywnego myślenia.
      Pewna ciemnowłosa kobieta, mniej więcej w jego wieku wyprzedziła go skocznym krokiem udało mu się dosłownie przez sekundkę w jej oczach zauważyć napięcie. Zatrzymała się nagle przy jego nowym pupilu – według pracownicy schroniska był to wyżeł niemiecki, swoją drogą kto pozbywa się tak pięknego stworzenia?! – i zaczęła zachwycać się zwierzęciem niczym nastolatka. Zdał sobie sprawę, że chciała ukryć się przed nadciągającym w ich stronę mężczyzną, który był nikim innym jak celem. Powstrzymał nadciągający mimowolny uśmiech euforii, no cóż niektóre przyzwyczajenia ściśle powiązane z emocjami ciężko było wyplenić. Nie sądził, że zostanie świadkiem jakiejś interakcji przyszłego trupa z innym człowiekiem, tak kobieta zdecydowanie była rasy ludzkiej. Słodka krew bulgotała w jej żyłach niczym płynna czekolada. Tylko kim ona była? Byłą dziewczyną? Kochanką? A może po prostu się przy nim kiedyś zbłaźniła i pragnęła najzwyczajniej w świecie uniknąć spotkania. Silas odliczał w głowie sekundy, aż niczego nieświadomy cel podejdzie bliżej a on dowie się o nim czegoś więcej, w końcu nie mógł zamordować go na ulicy pełnej świadków.

      [Przepraszam najmocniej za zwłokę, ale życie mnie nieco przygniotło, wciąż jestem na urlopie, ale staram się znaleźć jakieś luki wolne od pracy i powoli nadrabiać braki. Wybacz jeśli źle opisałam członków Czerwonego Bractwa, nie mam pojęcia jak wyglądali, nie chciałam jakoś w to ingerować dlatego pominęłam moment ich spotkania. Podobnie jak w wygląd i zachowanie ex - pozostawiam to Tobie. Daj znać jeśli coś byłoby nie tak, możemy uznać że tego nie było ;)]
      Silas Silver

      Usuń
  22. [Cześć!
    Dziękuje za miłe przyjęcie. Florence jest chodzącą zagadką, trochę też dla mnie, bo nie mam dla niej jeszcze konkretnego planu. ;) Ale to z pewnością postać, do której Caspian mógłby udać się po pomoc w trakcie swojej ucieczki, o ile umiałby przekonująco namówić Florence, że jest tego wart. Na pewno byłaby dla niego silnym sojusznikiem.
    Jakby co zapraszam do poznania się postaci w ten czy inny sposób. Chętnie stworzę jakiś wątek z Caspianem. ]

    Florence Rousseau

    OdpowiedzUsuń
  23. Zmiana formy nie bolała, a nawet jesli, byla po prostu juz przyzwyczajona do bólu. Jednak w ogniu wszystko lepiej widziała i czuła. Przez chwilę mogła być sobą. Instynktownie rozwarła skrzydła młocąc powietrze zawzięcie.
    Coś ja w tym budynku przyciagalo. Leciała tam gdzie wech podpowiadal jej o źródle calego pozaru. Z gardła rozległ się przenikliwy dzwiek. Nie byla pewna czy byl slyszalny, bo zlal sie on z wybuchem gazu pietro nizej, ale nie zwracala na to uwagi tylko leciała wyzej, gdy tylko znalazła sie na klatce schodowej. Stamtad czuła fale czarnej magii.
    Uzywajac wyzszej temperatury przetopila sie przez beton ladujac na powyginanych rurach na które złapała szponami.
    Czuła to. Ogień niszczy, ogień oczyszcza. Drgania magii probowały osłonić, ale sama jej obecność sprawiała, ze krag powoli ustępował. Dzięki czemu była w stanie dostrzec zrodlo problemu.
    A i z tym trudu wielkiego nie bylo. Przedmiot był otoczony pieczecia i to dosyc paskudna. Nawet ogien nie dawal mu rady, gdyż wygladalo na to, ze otoczone bylo zakleciem ochronnym. Niczym pasozyt wsssysajace powietrze, które eksplodowalo wzniecajac pozar.
    Jednak była tutaj i mogła to zakonczyć. Zaczeła od przedmiotu, który obrocil sie w proch, ledwo co go dotknela a potem zajela się ogniem. Najbardziej lubiła takie akcje - dużo ognia pomagało jej przetrwać kolejne dni w ludzkiej powłoce a podczas ukrywania było wielce wskazane.
    Krzyknęła cicho machajac skrzydłam z dużo szybkośćią co miało pomoc w gaszeniu. I tak przelatywała przez kazde pomieszczenie wssysajac żywioł w siebie az w końcu pozostały zgliszcza i ruina. Niestety długo tutaj zabawić nie mogła - rysy na scianach zwiastowały zawaleniem. Czas dac noge. Nie było jednak czas na zejscie na dol, zatem trzeba było sie przebić dachem. Z zaaobsrobowanej energi wytworzyła taki ogień, że beton zaczal sie topić. Wybiła się z podłoża w ostatniej chwili, podczas gdy grunt pod szponami stal sie niepewny i wzbila sie do gory stwarzajac fontane gruzu i ognia przypominajacy erupcje wulkanu. Krzyknęła wznoszac się do góry poza zgestnialy dym. Unosiła się wystarczajaco wysoko, aby widzieć otoczenie na calym kwartale i gdyby ptaki mogly wzdychac, tak też by się stało.
    Ujawnila sie.
    Tylko czekać było na jutrzejsze nagłowki. Nie była tym faktem zadowolona, gdyż moglo sie stać, iż to ona wywołała pozar. Ah gdyby to byla prawda i gdyby to byl dzien ponownych narodzin. Pisnęła smutno. Chyba czas się pożegnać z tym miejscem.

    Judy

    OdpowiedzUsuń
  24. [Brzmi jak plan. W takim razie postaram się zacząć na dniach. :)]

    Florence

    OdpowiedzUsuń
  25. Młóciła powietrze ognistymi skrzydłami trochę z niepokojem oglądając walący sie budynek unosząc sie przy tym nieco wyżej. Fatalnie... Czuła się jak na widoku, ale bardziej martwił ja fakt o gapiach i członków OSP na dole, którzy stali teraz jak kolki i gapili się w górę zamiast zająć się gruzami i dogaszaniem. Ona swoje juz zrobiła. Pisnęła smutno, bo tak sie czuła "grzebiąc" siebie pod tymi gryzami. Na wszelakich bogów, po raz kolejny. Mleko się rozlało.
    Przez chwile jeszcze sie unosiła po czym ruszyła w innym kierunku, aby zejść z widoku chociaż na chwile, aby sie ukryć. Potem pomyśli o całym zajściu. Zrobiła sie głodna a miasto nie oferowało żywego inwentarza. Zatem skierowała sie na przedmieścia a stamtąd na wiejskie ziemie aby upolować jakąś zabłąkana owieczkę.
    W czasie lotu, wytracała ogień z siebie zmniejszając żar na tyle aby wtopić sie w noc. Jednak nadal rubinowe barwy prześwitywały przez cień nawarstwiająca się z każdym przebytym kilometrem.
    Nie spodziewała się pogoni, bo kto w ogolę by pomyślał, ze zobaczy żyjący mit na niebie. Raczej nikt. Nie te czasy. W starych czasach było ich znacznie więcej i to z różnymi rodzajami a teraz? Ludzka chciwość doprowadziła do tego, iż osobników z gatunku można było policzyć na jednej ręce. A i te mogły zniknąć w każdej chwili. No i po co? Dla piór? Paru kropli lez? A może i też dla samej satysfakcji zabawy...
    Zaskrzeczała cicho.
    Leciała tak już jakiś czas, gdy nadstawiła ucha. Ktoś nadlatywał. Odwróciła głowę w tamtym kierunku automatycznie przyjmując postawę do ataku i robiąc gwałtowny zwrot trzepnęła ze skrzydła w osobnika trochę wybijając z toru lotu. Zrobiła pol obrót tylko po to aby, zmienić kierunek i ustabilizować swój kurs a jednocześnie wypatrywała miejsce do lądowania ani na chwile nie przerywając obserwacji. Krzyknęła nan ostrzegawczo.

    Judy

    OdpowiedzUsuń
  26. Cześć, poszukujesz może dalej Adelajdy? I czy jej imię jest opcjonalne, czy konieczne?

    Pozdrowienia, drake.blaise@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  27. Był to jeden z tych czerwcowych poranków, gdy budząc się marzyła tylko o pozostaniu w pościeli przez resztę dnia. Przez zostawione na noc okno wtargał do mieszkania wiatr wzburzając zasłony, które miały chronić ją przed promieniami słońca, a teraz pozwalały mu drażniąco świecić Florence prosto w twarz. Westchnęła i odwróciła głowę w drugą stronę, jednocześnie próbując rozplątać się z cienkiej pościeli, w którą zawinęła się na sto sposobów wiercąc się w nocy. W końcu jednak udało jej się wyplątać i wstać z łóżka. Pod stopami miała puszysty dywanik, którego długie włosie łaskotało jej stopy. Przeciągnęła się z głośnym dźwiękiem zadowolenia i podeszła do stojącego przy oknie fotela, na którym leżała jej narzutka. Założyła ją zawijając ciasno sznurek i pomachała do przyglądającego jej się sąsiada znad przeciwka. Mężczyzna uśmiechnął się tylko, pomacał końcówkę swojego zakrzywionego do góry wąsa i usiadł z powrotem do fortepianu. Poranny rytuał zakończony, pomyślała z lekkim rozbawieniem, odwracając się i wychodząc z sypialni. Pierwsze dźwięki muzyki złapały ją już za drzwiami i wesoła melodia towarzyszyła jej przez cały poranek, aż do południa, gdy sąsiad wychodził na espresso do pobliskiej kawiarni, skąd natomiast wyruszał na próbę do teatru. Widziała go jak przechodził w sklepowym oknie w trakcie obsługiwania jednej ze stałych klientek, blondwłosej kobiety lekko przy kości ubranej w pomarańczową prostą sukienkę do łydek. Na włosach miała zawiązaną pomarańczową chustkę, której końce spływały jej na ramionach. Jeden z nich zaplątał się wokół rączki dużej materiałowej (ekologicznej!) torby na zakupy wypełnionej warzywami i owocami. Florence czuła woń truskawek, których sok przebił cienki materiał.
    – Więc mówisz, że te zioła mu pomogą? – upewniła się po raz kolejny kobieta. Czarownica uśmiechnęła się uprzejmie.
    – Jak najbardziej – odpowiedziała. – Dolej dwie krople do miętowej herbaty, a dolegliwości odejdą wraz z kanalizacją w ciągu godziny. Zapewnij sobie tylko wtedy jakieś zajęcie, najlepiej na świeżym powietrzu, najlepiej przez kilka godzin. – mrugnęła porozumiewawczo. – I otwórz wszystkie okna przed wyjściem – dodała. Klientka kiwnęła zadowolona i sięgnęła do torebki w poszukiwaniu portmonetki. Nagle Florence przeszył niepokój i miała wrażenie, jak gdyby na zewnątrz pociemniało, a może jej się tylko tak zdawało, trwało to bowiem tylko ułamek sekundy, zanim drzwi sklepu zadzwoniły zawieszonymi dzwoneczkami i do środka wpadł mężczyzna. Był nietypowej postury, specyficznego wyglądu i na dodatek wpadł prosto na płacącą kobietę. Fuknęła na niego bezpardonowo, ale szybko się wycofała widząc jego wygląd. Zapłaciła pośpiesznie mrucząc jeszcze do Florence, żeby nie sprowadzała na stałe takiej klienteli, bo odstrasza ludzi i wyszła pośpiesznie ze sklepu. Ten zresztą szybko opustoszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarownica zmierzyła wzrokiem intruza. Jego wygląd już na pierwszy rzut oka rozwiewał wątpliwości co do jego ewentualnej przynależności do zwykłych ludzi. Był też ranny i – sądząc po niepokoju, który odczuła na moment przed jego pojawieniem – zwiastował kłopoty, przed którymi uciekał. Wskazała mu ruchem głowy drzwi za swoimi plecami, które prowadziły na zaplecze, a sama stanęła przed wejściem i odpaliła papierosa. Wyszła z dwóch powodów: po pierwsze, chciała wiedzieć przed kim uciekał, a po drugie: ktokolwiek to był na jej widok się wycofa. Nikt o zdrowych zmysłach, kto choć trochę wyczuwa magiczny potencjał nie zaatakuje kogoś takiego jak ona. A w tej chwili z premedytacją nie ukrywała swojego potencjału. Florence nie miała pewności czy ludzie, którzy polowali na chłopaka widzieli jak wbiega do jej sklepu, ale chciała uniknąć ewentualności, w której spróbują do lokalu wtargnąć, choćby na podstawie zasłyszanej relacji jej klientów, którzy w pośpiechu uciekli. Dopaliła papierosa i wróciła do środka zamykając drzwi, przewróciła zawieszkę z „otwarte” na „zamknięte” i zasłoniła rolety. Weszła na zaplecze z kilkoma butelkami leczniczych specyfików w dłoniach.
      - Pokaż mi rany – rzuciła wyciągając z szuflady bandaże oraz przygotowując zestaw do szycia, na wypadek, gdyby rany były zbyt głębokie.

      Florence

      Usuń
  28. Zrobiła kolejny manewr, tylko po to by katem oka dostrzec błysk. Coś metalowego leciała w ich stronę i teraz zadawała sobie pytanie: kto tu kogo ściga? Bo ten dziwny pożar musiał mieć z tym jakiś związek.
    Byli dosyć daleko i wysoko, ale dla ambitnych nic trudnego. Sprawnie manewrowała kierując sie instynktem i unikała przeszkody, ale tez patrzyła bacznie na otoczenie.
    Wybiła sciągającego też trochę przez przypadek, bo wcześniej zauważyła problemy, skoro tamtem jakimś dziwnym zdążeniem skupił sie tylko i wyłącznie na niej zapominając o bożym świecie. A tu błąd.
    Jednak nawet wytracając go z linii prostej nie zdążyła całkiem powiadomieniem o zagrożeniu.
    Krzyknęła robiąc manewr w dół i wykrzesany ogień posłała na siatkę robiąc z niej metalowy popiół.
    Zmrużyła oczy, gdy iluzja ja dotknęła, ale machnęła skrzydłem sfrustrowana taka dziecinada. Niby za kogo sie uważał? Ze ja to zmyli. Pisnęła oburzona.
    Przestań mnie ścigać! przesłała myśl lekko zirytowana uparta natura stworzenia. Nie dała się podejść mając go nad sobą, wiec zwiększyła prędkość mimo opanowującej ja słabości ciała i ponownie wzniosła się wyżej.
    Mogłaby tak lecieć jeszcze dłużej, ale chciało jej się pić i zgłodniała. Dosyć sprawnie wypatrzyła strumień wody. Zanurkowała w leśną gęstwinę, ale jeszcze nie całkiem osiadła na ziemie. Przycupnęła na wyższej żerdzi najbliższego drzewa i obserwowała.
    Miała ochotę westchnąć, ale dziob jej na to nie pozwalał, gdy odkryła, że jej cień jest bardziej uparty niż osioł.

    Judy

    OdpowiedzUsuń
  29. Był nieprzytomny. Florence miała ochotę rzucić klątwę ze złości. Omdlały, obcy mężczyzna, który wyraźnie uciekał ze środka bitwy był wszystkim tym, czego nie chciała w swoim sklepie i co zwiastowało problemy. Mimo całej tej niechęci nie miała serca wyrzucać go na ulicę, więc nie zastanawiając się wiele nad konsekwencjami rozcięła jego ubrania opatrując najpierw te najcięższe rany, a następnie zaklęciami gojąc wszystkie drobne urazy. Wykorzystała też zioła i maści, które miała w sklepie, aby uchronić mężczyznę przed ewentualnym zakażeniem oraz trucizną w ostrzach jego wrogów. Po skończonych zabiegach przykryła kocem przyniesionym ze swojego mieszkania i wyszła na sklep zostawiając go samego na zapleczu. Musiała posprzątać uczyniony przez niego bałagan, a przy okazji upewnić się, że nikt nie kręci się w pobliżu. Całe szczęście nie wyczuwała innej aktywności magicznej, jak tylko od nieprzytomnego nieznajomego, także tej ukrywanej. Poczuła się więc trochę bardziej bezpieczna. Po upływie kilku godzin wróciła na zaplecze. Wyciągnęła buteleczkę z ciemnozielonym płynem z jednej ze szafek i podniosła lekko głowę mężczyzny, podstawiając mu pod nos otwarty wywar. To powinno go ocucić raz dwa.

    Florence

    OdpowiedzUsuń
  30. Nie zdążyła zareagować, kiedy wybił jej butelkę z rąk. W zderzeniu z kamienną podłogą butelka rozbiła się i odrzucający zapach naparu rozniósł się po pomieszczeniu drażniąc nozdrza czarownicy. Wykonała kolisty ruch nadgarstkiem dotykając opuszek kciuka z małym palcem i kawałki szkła złożyły się z powrotem w jedną całość wraz z każdą najmniejszą kroplą wywaru. Odłożyła butelkę na blat daleko poza zasięg mężczyzny. Zdawała się nie zwracać uwagi na jego nieprzyjemne słowa. Zdziwiłaby się, gdyby zachował się inaczej. Brak zaufania był całkowicie zrozumiały, a jednocześnie nie mógł powiedzieć nic, co by ją uraziło. Jeśli już zabijała to tylko zgodnie z wizjami i decyzją wszechświata, istoty o wiele bardziej znaczące i decydujące o losach ludzkości. A pieniądze? Florence mogłaby tylko uśmiechnąć się pod nosem. Żyła w biedzie, jakiej na oczy nie widział i której brzydziłby się spotykając na ulicy. Żyła też w bogactwie tak wielkim, jak żaden współczesny milioner nie byłby w stanie sobie nawet wyobrazić. Nie dbała o pieniądze. Również szacunku obcych nie potrzebowała.
    W momencie, gdy rozbłysła poświata odruchowo splotła ręce i wypowiedziała zaklęcie maskujące, nie chcąc by magiczny wybuch ściągnął im na głowę problemy. Taką energię wyczułaby byle bękarcia czarownica. Zmarszczyła czoło.
    - Raczej ktoś próbuje ci uratować tyłek – skwitowała jego słowa o nieświadomej obrazie. Nie była niczyją podopieczną, ale te słowa dały jej wiele do myślenia. Zdradzały więcej niż zapewne chłopak chciał wyjawić o swojej tożsamości i jednocześnie potwierdziły jej przypuszczenia o kłopotach, jakie się z nim wiążą. Już od jakiegoś czasu nie miała żadnej wizji i nie była pewna, co do roli jaką chłopak miał odegrać w jej życiu. Opierała się tylko na instynkcie, a ten podpowiadał jej, że ich losy nie splotły się przypadkowo. I mimo że miała ochotę wyrzucić chłopaka za drzwi zachowała spokój. – Możesz wstać? – zapytała chcąc zaprowadzić go na piętro do części mieszkalnej, żeby się umył i przebrał, podczas gdy ona zastanowi się nad kolejnymi krokami.

    Florence

    OdpowiedzUsuń
  31. Na słowa mężczyzny o problemie z poruszaniem się podeszła do niego i rozwinęła bandaże odsłaniając ranę. Wyglądała ona na oczyszczoną, ale to, co widziała na zewnątrz mogło nie odpowiadać temu, co faktycznie działo się w środku. Złapała go za biodro i używając magii jako wsparcia przewróciła na bok, chcąc podejrzeć co się dzieje z drugiej strony rany. Przetarła miejsce papką ziół z obu stron i obserwowała zmiany na skórze. W między czasie słuchała tego co mówił. Na słowa o psie nawet nie podniosła głowy.
    - Nie biegam za zwierzętami – odparła krótko i zmarszczyła lekko czoło zastanawiając się jak najlepiej rozwiązać kwestię kawałków włóczni, które pozostały w nim. Odeszła na moment od stołu, żeby przygotować kilka ziół. Zmieszała je z wywarem z nagietka, rozłożyła świeży bandaż. Wszystko to postawiła w zasięgu swojej ręki, ale w takiej odległości, żeby podczas zabiegu brunet nie był w stanie przewrócić. To, co zamierzała zrobić będzie go bowiem srogo bolało. Zapaliła podwieszone pod sufitem kadzidło.
    - To zaboli – ostrzegła. – Ale jeśli tego nie zrobię możesz stracić czucie w nogach. Widzisz, jak zmienia się kolor ziół wokół rany? Ich kolor zdradza, czy zostałeś otruty, czy rana jest zakażona, czy jest gotowa do leczenia. Udało mi się ciebie skutecznie oczyścić z trucizn, ale doszło do niewielkiego zakażenia i jeśli faktycznie zostały resztki włóczni to muszę się ich pozbyć. Wyciąganie ich byłoby zbyt czasochłonne i ryzykowne. Zamierzam je wypalić. – Podała mu kielich i przechyliła, żeby się napił. To trochę złagodzi ból i otumani go na czas rytuału. Dała mu chwilę, aby napar zaczął działać i wyciągnęła nóż. Kiedy nacinała swoją dłoń zaklęcie maskujące przestało działań ukazując szereg nacięć na dłoniach i przedramionach, tyle, na ile rękawy odsłaniały. Niektóre z blizn nachodziły na siebie przecinając się nawzajem, ukazując jak niewiele zdrowej skóry zostało nienaruszonej. Szepcząc zaklęcia ścisnęła dłoń nad jego raną, aby krew spłynęła do środka. Mógł poczuć delikatne pieczenie, ale był to dopiero początek rytuału. Świeża krew symbolizowała czystą, nieskażoną krew i zdrowe ciało. Była to forma ofiary, którą wypalała zanieczyszczenia, które w sobie miał po walce. Mógł czuć jakby wypalało go to od środka, ale w istocie pracowała nie tylko nad raną po włóczni, ale nad każdym nerwem, który mógł zostać uszkodzony i mógł stanowić przeszkodę do jego ozdrowienia.

    Florence

    OdpowiedzUsuń
  32. Sposób, w jaki poruszały się jej dłonie przypominał taniec. Palce, niczym dyrygent, przewodziły całości układając się w najróżniejsze formy, za nimi podążały nadgarstki to w górę i dół oraz na boki, tworząc piękny w swojej istocie rytuał. Było widać w tych ruchach wprawę i doświadczenie, nie po raz pierwszy musiała łatać czyjeś rany. Kiedy skończyła po wgłębieniu została tylko jasnoróżowa blizna, a mężczyzna powinien poczuć wyraźną ulgę.
    - A kto według Ciebie odwiedza mój sklep? – zapytała kryjąc lekką drwinę, która się w niej pojawiła. Chłopak nie miał żadnego pojęcia o jej klienteli, a odnosiła wrażenie, że kolejny raz postawił błędne założenia na jej temat. Zdawała sobie sprawę, że nie była najbardziej przystępna i potrafiła niejednokrotnie dać sprzeczne sygnały, ale nie bez powodu lubiła anonimowość i dystans wobec pozostałych istot. Mimo to postanowiła spuścić trochę z tonu. Jeśli przeczucie jej nie myliło i ich losy są związane to powinna nawiązać nić porozumienia, zanim będzie to zbyt trudne. Opłukała dłonie w zimnej wodzie, spłukując krew i zasklepiła ranę zaklęciem.
    - Jestem Rodzanicą. Wyznaczam los istnień, zwiastuję… - przerwała w pół zdania nie wiedząc jak je dokończyć. Zwiastuję szczęście? Zwiastuję nieszczęście? Jedno i drugie zwiastowała wiele razy, ale ostatnimi czasy źródło wyschło. – Zwiastuję – zakończyła krótko rozpoczęte zdanie. – Nasze drogi nie zderzyły się przypadkiem – dodała już dużo łagodniej.

    Florence

    OdpowiedzUsuń
  33. Florence uśmiechnęła się pod nosem. Owszem, chłopak był nietypowym zjawiskiem, ale nie aż tak wybitnie nietypowym, jak mogłoby mu się wydawać. Może to ze względu na stare lata, a może dlatego, że wiele dziwnych stworzeń kręciło się po Londynie. Niektóre mniej lub bardziej świadome swojej inności i magicznych zdolności, roztaczały aurę, która ją przyciągała, choćby z czystej ciekawości. Londyn przyciągał najróżniejsze gatunki, w tym indywidua tak rzadkie, że nawet Florence spotykała przedstawicieli tego rodzaju raz na kilkadziesiąt lat. Faktem natomiast było, że za Bractwem nie przepadała. Nic, co o nich słyszała nie było dobre i choć osobiście nie miała z nimi bezpośredniego kontaktu, wiedziała o ich istnieniu, znała historie z drugiej ręki przygód osób, które miały nieprzyjemność mieć z nimi styczność. Wiele z tych osób już nie żyło, co mówiło samo przez się.
    Tym bardziej czarownica zastanawiała się nad rolą, jaką miałaby pełnić w życiu młodego mężczyzny i co sprawiło, że ich drogi się splotły. Mniej nad tym, jakie to będzie miało konsekwencje.
    Wrzuciła resztki jej koszuli do zlewu i spaliła.
    Pokażę Ci, gdzie możesz się umyć, a potem porozmawiamy. – Jego ubrania na niewiele się już zdadzą. Poza tym były pełne zapachów i krwi. Zdecydowanie łatwiej będzie dać mu świeże ubrania. Otworzyła drzwi na piętro, gdzie znajdował się jej lokal mieszkalny i zaprowadziła go po schodach na górę. W całym mieszkaniu unosił się lekki zapach kadzidła, a zamiast lamp paliły się świece, których wosk nie topniał i knot nie malał. Po ścianach spływały delikatne materiały zasłon w bladym kolorze, tworzyły nastrój romantyczny, przypominający prawie że ślubny lub sakralny wystrój. Pod sufitem podwieszone były suszone zioła i kwiaty. Ze schodów wychodziło się wprost na salon z kuchnią, zaraz obok znajdowały się drzwi do sypialni oraz łazienki, do której właśnie go zaprowadziła. Pomieszczenie było małe, ale mieściło w sobie wannę, w której Florence uwielbiała przebywać. Świadczył o tym długi rząd najróżniejszych kosmetyków, niektórych bardzo drogich, ale też postawiony obok niej kieliszek i butelka po winie oraz tablet, na którym oglądała wczoraj wieczorem serial. Wyciągnęła z szafki ręczniki i ułożyła na brzegu umywalki.
    - Oporządź się, przygotuję ci jakieś ubrania. Jak będziesz gotowy przyjdź do mnie. – To powiedziawszy zostawiła go samego, zabierając po drodze brudne naczynia.

    Florence

    OdpowiedzUsuń
  34. Chwilowo był wolny teren. Dosyć długo czekała na galezi nie stwierdzajac zadnej obecnosći, wobec czego zaryzykowała sfrunięcie na dól - do małej rzeczki. Co było calkiem dobrym krokiem, bo ledwo starczało piór w skrzydłach i z dalszym lotem bylby juz problem. Krytycznie spojrzała na lotki. Rozpadały się przy kazdym poruszeniu. Dodatkowo - ból kośca i mieśni nie wróżył niczego dobrego, zatem chcac nie chcac uziemiła sie na tym terenie. Jednak dala rade dojsc do wody, by chociaz trochę zlagodzić bol. Pierwsze łyki dały ochlode i nawet zazyła szybkiej kapieli podczas, której złapała posiłek. Wyszła na grunt, przypominajac chodzace nieszczescie.
    Osuszajac się strzasaniem nadmiaru wody wypatrywala jakies zasloniete miejsce, gdzie mogla by się ukryć. Mowy nie było by wrócić do miasta - było za daleko jakby miala isc na piechote i do tego nie wzbudzajac niczyjej sensacji. No i nie widziała za bardzo miejsca "odpoczynku".
    Niefajnie i malo komfortowo a w takich sytuacjach brakowalo rodzinnych gór. Tam znala kazdy detal - od swej groty po kazdy kamyczek. Czuła zmeczenie prowadzace do znuzenia. Sen.. potrzebowala snu, aby pomyslec co dalej, ale nawet to nie bylo dane jej otrzymac. Wyczuła, ze nie jest sama, gdy tylko sie jakos ogarnela i zlozyla skrzydla.
    Odwrócila glowe w strone halasu slyszanbego od jej lewej strony i zaskrzeczala ostrzegawczo. W kazdej chwili mogla doprowadzić do wybuchu. A wtedy oboje by sploneli, w tymze ona by sie odrodzila.
    Znowu ta sama osoba lub zwierze, do ktorego malo bylo podobne przez wzorzec gatunkowy.
    Uniosła się i stanela pewniej na nogach w lekkim rostawieniu szponów.
    Kimże jest? przesłała myśl.

    Judy

    OdpowiedzUsuń
  35. Zostawiła go samego w łazience i zaniosła naczynia do kuchni wkładając je do zlewu. Towarzyszyło kobiecie uczucie niepokoju i narastającej presji. Była kilkusetletnią czarownicą, która miała za sobą wieki doświadczeń, więc powinna mieć jakiś plan, albo chociaż jakiekolwiek przypuszczenia co do przyczyny ich spotkania. Tymczasem w głowie miała tysiące myśli, które przelatywały przez jej głowę z prędkością światła pozostając nieuchwytne i nie tworząc żadnego głębszego przemyślenia. Florence domyślała się, że ma do czynienia z boskimi siłami i niepokoiło ją to. Ilekroć miała kontakt z mocami, które były ponad nią kończyło się to wielką katastrofą. Równocześnie odnosiła zwykle jakiś sukces, posiadała nową moc lub nabywała tajemną wiedzę, ale nigdy, ale to nigdy, nie odbywało się to bez kosztowo. Ostatnie kilkadziesiąt lat było dla niej spokojne, za spokojne i być może to był ten moment, gdy los nadawał jej nowy kierunek.
    Wyciągnąwszy z szuflady komody ubrania dla mężczyzny uświadomiła sobie dwie rzeczy: po pierwsze, że nie zna jego imienia, co stanowi podstawową informację, jaką powinno się poznać o obcej osobie, która bierze kąpiel w twojej łazience. A po drugie, że dawno nie gościła w swoim mieszkaniu żadnego mężczyzny i zatęskniła za męskim zapachem. Niestety ubrania pachniały już tylko świeżym bzem. Zostawiła je pod łazienką, o czym go też poinformowała przez drzwi. Następnie nalała sobie kieliszek wina i rozsiadła się na kanapie wyciągając nogi. Niech Rod ma ich wszystkich w opiece, jeśli jej przypuszczenia co do chłopaka są słuszne.

    FR

    OdpowiedzUsuń
  36. Słyszę każda twoja myśl. Nawet, gdy nie umiesz jej przekazać - odparła z echem śmiechu. - Jednak nie cierpię wymijających odpowiedzi - orzekła chłodniej.
    Słyszała nawet więcej, bo mimo że ciało przygotowywało się do odnowy, zmysły pracowały na pełnych obrotach. Dlatego też między wierszami rozumiała więcej. W tym, co się właśnie przypadkowo wplątała. Otrząsnęła głową w zadumie.
    Zachowuj się ciszej. - burknęła - Mimo, że nikogo oprócz nas tu nie wyczuwam...
    Przyglądała mu się krytycznie, gdy podchodził.
    Choćbyś żył nawet i milion lat nie jesteś w stanie mi pomóc. To jest ponad twoje siły młody.
    Przyglądała się jego poczynaniom. Ruszyła z miejsca i podeszła bliżej w jego kierunku pod pewnym lukiem.
    Nie znam ich. Jednak... Ten pożar w mieście... to ich zasługa? To ciebie chcą uciszyć? - pisnęła z przyganą w głosie dalej go obchodząc, aż stanęła twarzą w twarz. Albo też w dziób. Muszę stwierdzić, ze kawał niezłej roboty zrobili. Zwykle gaszenie na nic by się nie zdało.

    ptaszyna

    OdpowiedzUsuń
  37. Prychnęła w myślach przekrzywiając głowę w bok jakby trawiąc myśli powiedziane i też nie.
    -Uważasz mnie za głupią? -zapytała zirytowana. -Nie urodziłam się wczoraj, by nie wiedzieć co takie organizacje wyczyniają. Nieważne są nazwy. Każdej chodzi o to samo, ale pytanie czy zdaja sobie wagę z konsekwencji takich działań? Co tak naprawdę znaczy dla każdego istnienia. zmrużyła oczy.
    To nie było dobrym posunięciem, aby opowiadać takie rzeczy. Zwłaszcza, gdy w pamięci miała ostatnią rzeź swego gniazda, do którego nie zdążyła dotrzeć zajęta polowaniem.
    Odskoczyła od niego widząc odblask metalu wyciąganego z kieszeni. Jednocześnie przy okazji dostało jemu się z ogona, gdy wykonała w tym celu szybki obrót przy odskoku pozostawiając na mężczyźnie ślad sadzy z obracających się w popiół lotkom piór.
    Czuła upływ czasu, który się kończył. Zaczynało ja bolec coraz bardziej ciało.
    O mojego ducha to sie nie martw. Raczyłabym się obawiać o samego siebie patrzyła na niego podejrzliwie.
    Czy ona przypominała wampira, aby pić jego krew? Powinna czuć się urażona, ale teraz mimo sytuacji trochę ja bawił.
    Powiedz... jakie to mogę mieć zapewnienie, ze nie działasz z reszta? Zwłaszcza - tutaj zawiesiła glos -Nie odpowiedziałeś kim albo też czym jesteś... - zauważyła krytycznie. -Na moje zaufanie trzeba sobie zasłużyć. A jak na razie nie widzę ku temu przesłanek

    uparciuch

    OdpowiedzUsuń
  38. Przeglądała mu się intensywnie myśląc z kim w zasadzie teraz rozmawia. Ani razu nie wspomniała na "głos" o swoich dzieciach, wiec skad... Zmrużyła oczy podczas przechadzki gubiąc kolejne pióra, na które nie zwracała najmniejszej uwagi.
    -Co ty tutaj robisz Thocie? - zapytała zmeczona -Doceniam chec pomocy, ale jedynie co możecie zrobić to oddalić się i to lepiej szybko. Bedzie tu gorąco. Po tym pomyśle co z Wami uczynić. Radzę zastosowac sie do mych slow, chyba ze chcesz szybko odejsc w zaswiaty to droga wolna. Odparła obojetnie wypatrujac wzglednie odpowiedniego miejsca na przeistoczenie.
    O jak brakowało jej skał, które mogly wytrzymac zar ognia nie wyczyniajac wiekszych szkod. Mogla miec nadzieje, ze las wytrzyma implozje. Tyle, ze nic takiego nie widziała eh. Drobiła kroczkami do w miare zaslonietego miejsca, który jej mignal. Zignorowała towarzystwo, które sie przyplatalo. Coz jak chce sie spalic - nie jej problem. W dziob chwycila galezie i wmiare sprawnie je przesuwała do miejsca przeznaczenia. Zrobiła tak jeszcze pare kursów, aby w koncu wejsc do srodka prowizorycznego gniazda i przesuwajac szczatkowym ogonem przydymiała wnetrze az w koncu było czarno od dymu, ze ledwo ja bylo w srodku widać. Potem usiadła na srodku otoczajac sie ogonem i skrzydłami. Zawiesiła głowę jakby przygotowujac sie do drzemki, jednak po chwili można dostrzec było strzelajace iskry dookoła. Pisnęła w imitacji westchnięcia, gdy nasilała zar. Utworzony "domek" stanal w plomieniach, gdy ogień strzelił wysoko paląc się jednostajmym przeplywem energi. W srodu zaś pierwsze spalały się najdasze czesci ciała, aby sukcesywnie zapalalo sie dalej az sama stała się kulka ognia wytwarzajac taki zar jak przy wybuchu supernowej. Ciezko było okreslić jak długo to trwalo, ale po jakimś czasie, gdy ostal sie popiol, jej juz nie bylo. Na ziemie walaly sie niedopalone klody, piach zamienil sie w plaska, rozgrzana skale, na której to lezala spora kupka popiolu.
    Powoli się poruszała wewnatrz. Malutki pisklak wychynał glowka nad kopcem popiskujac cichutko, jakby wolajac. Była głodna a nic nie wyczuła aby móc upolować a musiała nabrać masy. Obracała glowka, ale nie wychodziła z cieplego "gniazdka", bojac sie że nie wykrzesa stalego ognia. W miescie było zncznie inaczej niz w domu.

    pisklak (zawiesilam sie na Larze ./)

    OdpowiedzUsuń
  39. Prychnęła.
    Z Tobą, Thocie, to nigdy nie wiadomo. Zreszta nie wywieszam transparentu z data, kiedy, co do sekundy to sie stanie. Więc... z calym szacunkiem dla twej madrosci. - zauważyła lekko-cierpko - Tyle, że właśnie bardziej o mlodego się martwie. - dopowiedziała -Już zapomniałam jakiś ty marudno-uciazliwy bywasz - westchnęła - Do nie rychlego zobaczenia - mruknela na pozegnanie.

    `````w innym miejscu`````
    Zar i popiół wystygły. Nie chciała opuscic cieplego miejsca, ale głód dawal sie we znaki. Skupiła mysli na wyłapaniu jakiegoś dzwieku zaraz po tym, gdy otrzasnela sie z reszty popiolu, aby moc zapolować.
    Skupiona na tym, nie wiedziała, że jest pod obserwacja. Wybuchu ognia nie dalo sie nie zauwazyc wsrod mrokow nocy. Poszli tym tropem, podczas gdy ona konsumowała jakies niewielkie gryzonie...

    [sorki, ze takie to krótkie, ale trochę mi wena padła / myślałam sobie nad Nikojalejem+Larą...]

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Właściwie to nie jestem pewna czy życie Shay skomplikowało się jakoś mocniej, niż gdyby pozostała w szaromagicznym sabacie i pewnie do końca życia parała się przyzywaniem piekielnych duchów, demonów, książąt i królów, jednocześnie próbując ignorować własne pochodzenie, aby nikt przypadkiem jej samej nie spróbował wysłać do ich królestwa. xD W każdym razie, dziękuję za powitanie... Przyszłam pod kartę Caspiana, bo wydaje mi się, że z nim najłatwiej byłoby znaleźć dla nich jakieś powiązanie, więc gdyby naszła Cię chęć na wątek z udziałem tej dwójki - daj mi znać. Tymczasem Tobie również życzę weny! ]

    S.

    OdpowiedzUsuń
  41. [ Hmmm, wydaje mi się, że oba pomysły są dosyć sensowne, przy czym odesłanie demonów z innego wymiaru do piekła byłoby zapewne o wiele bardziej widowiskowe niż zmylenie wysłanników Czerwonego Bractwa... Caspian nawet nie musiałby się do niej specjalnie zgłaszać, możemy założyć po prostu, że jego portal otworzył się w jakimś niefortunnym miejscu, a Shay po prostu kręciłaby się niedaleko. Na widok niesfornych demonów, biegających samopas po ulicach albo atakujących nieznajomego, na pewno zareagowałaby chęcią pomocy. Może tak być? ]

    S.

    OdpowiedzUsuń
  42. Zakłócenia w magicznym eterze rozeszły się po jednej z londyńskich dzielnic ciężkim echem. Shayleen wyczuła je wracając z nocnej zmiany; gwałtowny impuls magiczny posłał wzdłuż jej kręgosłupa ostrzegawczy dreszcz i zjeżył wszystkie włoski na rękach. Nie to ją jednak zaniepokoiło, w Londynie nie brakowało w końcu lekkomyślnych wiedźm zdolnych otworzyć niestabilne przejście między światem ludzi oraz demonów i podobne wibracje dało się wyczuć kilka razy do roku. Tego typu rytuały kończyły się zazwyczaj szybciej niż Shay zdołałaby choćby pomyśleć o wetknięciu nosa w sprawy obcego sabatu, dlatego i temu incydentowi nie poświęciła szczególnej uwagi - po prostu rozmasowała ramiona, westchnęła ciężko i ruszyła dalej.
    To nie wyrzuty sumienia wbiły jej pięty w chodnik zaledwie kilka sekund później, stało się tak za sprawą nagłego nagromadzenia się mrocznej energii w pobliżu. Zanim Harper zdołała zareagować, poczuła jak kolejne demony przeciskają się przez magiczne przejście, a potem - ku jej najszczerszemu zaskoczeniu - jak owo przejście znika bez śladu w eterze. W momencie, w którym usłyszała pierwszy przeraźliwy wrzask zdała sobie sprawę, że to, co wzięła za czarodziejski rytuał było tak naprawdę jednokierunkowym portalem, a piekielnych pomiotów, które zdołały z niego skorzystać nie więziły prawdopodobnie żadne demoniczne pułapki.
    Och, kurwa — zaklęła, ale zawahała się nim uczyniła pierwszy krok w kierunku źródła całego zamieszania. Głęboki, jedwabisty śmiech, który usłyszała w głowie był pierwszym i jedynym ostrzeżeniem, na jakie mogła sobie pozwolić. W następnej chwili biegła już boczną uliczką, prosto w objęcia kłopotów.
    Pozbywając się resztek obaw, Shayleen jednym susem pokonała płot Tower Hamlets Cemetery Park i pognała alejką w głąb parku, próbując omijać rozpadające się pomniki. Demony przemieszczały się w tym samym kierunku w zwartej grupie, co nakazywało jej sądzić, że za czymś lub za kimś podążają. Ślad magii był całkiem wyraźny, a gdy Harper w końcu wyłoniła się z krzaków przy pomniku, przykucnęła i obeszła kamień naokoło, by sprawdzić, do kogo należy trop. Kilkanaście metrów dalej, na zielonej polanie toczyła się nierówna bójka.
    Jakaś starsza kobieta kuliła się pod drzewem i zawodziła jak szalona obok nieprzytomnego mężczyzny, ale byli to zaledwie przypadkowi przechodnie. Celem demonów zdawał się być mężczyzna, który z całą pewnością wiedział, w jak wielkich tarapatach się właśnie znalazł. Być może z jednym czy dwoma demonami niższej klasy mógłby sobie jeszcze poradzić, ale cztery stanowiły już poważne wyzwanie. Tym większe, że każdy z nich zdawał się być wprawiony w walce.
    Shay wymamrotała pod nosem kolejną dawkę przekleństw i sięgnęła do torby w poszukiwaniu składników. Do odesłania takiej grupy potrzeba było porządnego rytuału, a że nie miała przy sobie wszystkiego, pozostała jej wyłącznie improwizacja. Na szczęście na niej znała się całkiem nieźle.
    Hej, Houdini! — krzyknęła, by zwrócić na siebie uwagę nieznajomego, bo potrzebowała jego współpracy. Rozsypała łuk z soli przed pomnikiem, by chociaż trochę zabezpieczyć się przed zagrożeniem, a momen później była już w trakcie rysowania wielkiej, kredowej pieczęci na betonie.
    Jak się trzymasz? Dasz radę przetrzymać ich jeszcze przez kilka minut? — zapytała, jednocześnie uchylając się przed szybującym w kierunku jej głowy kamieniem.

    S.

    OdpowiedzUsuń
  43. Chciałaby być w tej chwili chociaż w połowie tak silna i pewna, na jaką wyglądała. Prawda była jednak taka, że trzęsła portkami na samą myśl, że w całym tym zamieszaniu popełni jakiś głupi błąd, przez który oboje za moment zginą; samo wyuczenie się na pamięć inkantacji i pieczęci z notatnika matki nie gwarantowało jeszcze powodzenia rytuału... W zasadzie, gdyby była zwykłą czarownicą prawdopodobnie nigdy nie porwałaby się na coś równie lekkomyślnego, ale że aktualnie bliżej jej było do jednego z tych paskudnych, piekielnych pomiotów, mogła jedynie iść za ciosem.
    Pozytywne myślenie zawsze w cenie — parsknęła mimowolnie, wolną dłoń wyciągając ku pierwszemu z demonów, który odłączył się od walczących i zbliżył do białej linii na trawie. Potrzebowała jeszcze trochę czasu.
    Skup się, skup się, skup się.
    Shay rozczapierzyła palce i wyrecytowała jedno z prostszych, mało ryzykownych zaklęć, a z ziemi wystrzeliły grube pnącza, które oplotły nogi piekielnego wojownika po same uda, unieruchamiając go w miejscu. Nie trwało to długo, ale wystarczyło, aby dziewczyna rzuciła kolejną magiczną formułkę, dzięki której łuk z soli poruszył się, a następnie zamknął w formie okręgu, tym razem całkowicie zamykając demona w pułapce.
    Jeden z głowy - pomyślała, wracając do tworzenia pieczęci. Próbowała ignorować wyzwiska rzucane pod jej adresem przez nowego więźnia, by nie stracić zimnej krwi, którą do tej pory jakimś cudem udało jej się jednak zachować, choć każde z nich poruszało tę drażliwą strunę w jej wnętrzu, która ponad wszystko powinna była pozostać nieruchoma... Gdyby straciła nad sobą kontrolę, przyciągnęłaby zdecydowanie zbyt wiele uwagi.
    Ostatnie pociągnięcie kredą skwitowała głębokim westchnieniem, po czym przysiadła w kuckach obok torby i wyciągnęła z niej czarkę, zioła oraz fiolki ze sproszkowanymi opiłkami różnych metali. Dopiero, gdy na dnie dostrzegła żelazne ostrza, uświadomiła sobie, że mogła po nie sięgnąć już wcześniej.
    Mój błąd — wymamrotała z irytacją i zerwała się na równe nogi. — Houdini! — krzyknęła, po czym cisnęła mu sztyletem pod nogi. Niestety, w nerwach nie wyliczyła odległości zbyt dobrze i zamiast w ziemię, ostrze wbiło się w udo jednego z demonów, którzy wrzasnął przeraźliwie i szarpnął głową w jej kierunku.
    Shayleen obrzuciła go szczerze zaskoczonym spojrzeniem, po czym przeniosła je na nieznajomego czarownika (albo kimkolwiek tam był) i skrzywiła się z ewidentną skruchą.
    Na cyce Lilith, wybacz! — zaklęła i natychmiast przyklękła, zabierając się za łączenie składników. — Pięć minut! Daj mi jeszcze pięć minut!

    S.

    OdpowiedzUsuń
  44. [no coż... nie mowilam, ze bedzie zawsze prosto ;p]

    Gromadzenie zapasów było przednia zabawą, gdy jednoczesnie polowała i zjadała gromadząc siły do kolejnej ekspozycji ognia, teraz juz ostatniej, dzieki ktorej miala urosnac szybciej niz zwykle swiadoma faktu, ze nie byla tu do konca bezpieczna mimo, ze calkiem przemiana szybko poszla. Czas jednak gonił.
    Po kolejnej próbie lotu, w końcu się wzbiła nad ziemie, jednak niezbyt wysoko pilnujac przelywu energii, aby na sam koniec jej nie zabrakło.
    Zauważyła ruch i odblask ksiezyca na czyims pasku, który próbował sie skradac niepostrzeżenie. Przekrzywiła głowe mruzac oczy zastygajac jednak w ruchu, aby zmniejszyc natezenie swiatla. Jednak chyba bylo juz na to za pozno.
    Zaczeli atakować, gdy tylko odkryli, ze sami zostali odkryci. Posypały sie pociski. Celowanie szla im opornie do ruchomego celu, ale pare trafilo mimo wszystko, pisnela z bolu i ze zlosci, ale zamiast przepuszczac atak, podjela probe lotu w wyzsze partie galezi. Chociaz sie starala to male skrzydelka nie dawaly rady niz gdy byla w doroslej formie. No i bolaly ja kosci, w ktore mimo wszystko czasem trafialy kule. Jednak uparcie leciala w gore, aby tylko zniknac chociaz chwile z zasiegu wzroku. Przez poszycie widziała ich polozenie, ale nie oni, gdy w locie kolyjacym "rysowa" pentagramy, ktore mialy za zadanie ich uziemic w jednym miejscu.
    Co za glupcy, jesli mysleli, ze ujda dzis z zyciem. Nawet jesli nie byla pierwotnym celem, to nie mogla puscic im tego plazem. Po skonczeniu kregu, wrocila na srodek a tem koncnetrujac sie na gromadzeniu mocy, powoli sie formowala do otoczki ognistej, w ktorej byla w srodku.
    Przez chwile nic sie nie dzialo, a potem nagla ekslpozja doprowadzila do zmiecenia wszystkiego w zasiegu kilometra od centralnego zrodla spalajac wszystko na popiol.

    popiołek

    OdpowiedzUsuń
  45. Wyłoniła się z ognistej kuli młócąc skrzydłami i jednocześnie zaczynając zaśpiew. Docierało do niej cierpienie biednych leśnych stworzeń, które miała tego pecha stać na drodze. Niestety to było silniejsze i nie dało się tego ominać, dlatego też jej domem w głównej mierze były wygasłe wulkany i skały. Te ostatnie byly odporne na ekstremalne temperatury. Jednak pomijajac ten fakt, teraz unosiła sie w miejscu i śpiewała pogrzebowe pieśni. Glos się niósł w zaleglej ciszy a gdy skonczyła cisza stala sie przytlaczajaca. Jeszcze chwile wisiała w bezruchu. Nowo uformowane mieśnie potrzebowały chwili, by nabrać siły, ale dobrze było. Nowe upierzenie pokazywało pelna krase i mienioło się intensywnością. Wzbiła sie troche wyżej, by mieć lepszy zasięg.
    Zauwazyła go i pewnie na odwrót też tak było. Ah te dzieci. Takie ciekawsie były.
    Z zadumy potrząsneła głową. Pofrunela ponownie w strone wodopoju. Napiła się i trochę obmyla piora w wodzie.
    Czas by bylo wracac, ale w sumie mogła to zrobić na piechote. W sumie podczas lotu stwierdzila, ze miasto az tak daleko sie nie miesci. Zatem, ponownie sie zaczela tranformowac. Tym razem nie bylo to az tak widowiskowe. Tyle, ze była nagusienska jakby bogowie ja co dopiero stworzyli.
    Zachichotała pod nosem.
    Kto wie, moze ktos ja do takowych dolaczy jak to juz mialo miejsce daaawno, dawno temu.
    Przycupnela do ziemi.
    - Matko Ziemio, przyjmij ich do swego królestwa i pewnego dnia niech sie narodzą ponownie. Z nową kartą, nowym istnieniem. Ofiarowuje ci moje łze oraz krew. Jako danine dzisiejszej ofiary. - powiedziała to we własnym języku, nagryzajac palec aż pojawila sie krew i utaczajac trzy krople skapnela na ziemie, mieszajac je ze lzami.

    OdpowiedzUsuń
  46. Uniosła swe spojrzenie na wschodzace slonce. Przyjemne cieplo rozchodzilo sie po calym ciele az czula blogie uniesienie, a trzeba bylo wrocic na ziemie.
    Westchnęła przeciagle wstajac z kleczek. Przez chwile przeszukiwala teren, az ujrzala towarzysza. Udawał skromnego, nawet nie patrzyl w jej strone. Milutko. Zaczela isc w kierunku, w ktorym stał. Nadal udawal, ze nic nie dostrzegał, no ale wydawalo jej sie, ze sie troche spial. Usmiechnela sie kacikami ust.
    - widze, ze w koncu pokazala sie przyczyna tego calego zamieszania. - odezwała sie w koncu troche ochryplym glosem, a to dlatego, ze cialo nadal sie regenerowalo i bylo troche obolale. - Niech no ja ci sie przyjrze - mruknela nieco ciszej, bedac juz coraz blizej mezczyzny, wiec nie potrzeba bylo mowic glosniej - abym dobrze wiedziala komu zawdzieczam to cale bagno.
    Obeszla go niespiesznym krokiem nic sobie nie robiac z faktu bycia naga az w koncu stanela twarza w twarz.
    - glowa do gory dziecko - zakomenderowala sucho - nie zjem cie - dodala a zaraz potem - wypadalo by wyjasnic pare rzeczy i radze nie klamac. - oznajmila - ja czuje klamstwa mozesz mi uwierzyc, zle sie to konczy.
    Uniosla reke i podlozyla pod jego brode, aby ja uniesc.
    - Milczenie ci nie pomoze, wiec slucham...

    [spokojnie xD]

    OdpowiedzUsuń
  47. Zmrużyła oczy nie zabierajac reki tylko ja znizajac nizej, do karku.
    - te dzisiejsze dzieci - westchnela teatralnie - tak zle wychowana. - zawiesila glos - Myslisz, ze ile ja juz tysiecy lat juz stapam po tej ziemi? Jestem poblazliwa... tylko raz a ze wykorzystales swoja szanse, wiecej ich juz nie bedzie. Szkoda - zlapala go za gardlo - do grozb to jeszcze nie doszlo a swoja droga moge zaczac grozic, jesli w swoim wlasnym interesie zycie ci jest mile. - scisnela lekko Nie wyjezdzaj mi tu spotkaniem z dobrymi znajomymi, bo my sie z wladcami podziemi dobrze znami i mozesz mi dziecinko uwierzyc na slowo: milo by bylo go znowu zobaczyc - usmiechnela sie kacikami ust - w sumie nic mowic nie musisz, juz zdazylam cie wyczytac - scisnela mocniej a potem puscila odpychajac lekko do tylu - Zatem na Twoim miejscu spuscilabym troche z tonu, bo inaczej sobie porozmawiamy - pokrecila glowa zdegustowana - i gdzie tu wdziecznosc. Oj chyba sobie utne mila pogawedke z Thotem... - mruknela bardziej do siebie niz do niego - Zastanawia mnie tylko, po cos w takim razie za mna tys przywial teraz? - zajrzala mu do umyslu sondujac wnetrze - uciekanie na nic ci sie zda. Beda inne wymyslniejsze pulapki niz ta w mieszkaniu. No chyba, ze ty to lubisz. - pochylila glowe na bok. - Ucieczki. - podsumowala. - w koncu zapracowany jestes.
    Zaczela ja nuzyc ta rozmowa.
    - zebym nie zalowala swej decyzji - mruknela - idz w swoja strone dziecko. Nie mam na ciebie czasu.
    Troche zmeczenie dawalo sie we znaki i zbieralo jej sie na ziewanie, wiec trzeba by bylo znalezc jakies miejsce na krotka drzemke.

    OdpowiedzUsuń
  48. [hej, trochę wypadłam z rytmu, ale masz może ochotę na kontynuację wątku? ]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  49. [to powodzenia :D na w pisaniu muszę się rozkręcić :)]

    Nie rozumiała nic z tego, co mówił. Cały ten pojedynek, który miał miejsce w lesie... Nie, nie pojedynek, napaść, bo to wydawało się zaplanowane i celowo wymierzone w mężczzne, były dla niej niejasne. Stała na progu dwóch światów, nalezała do ludzkiego i zwyczajnego, ale mogła zaglądać do drugiego, ale choć magia wydawała się niezwykła, piekna, pociagająca, Abigail nie miała żadnych zdolności w tej materii i wiele nie rozumiała.
    - Chyba masz gorączkę... - stwierdziła i ułożyła bezpardonowo dłoń na czole leżącego.
    Wydawał się... dziwny. Pogubiony, zaniepokojony, ale nie wystraszony. Miała wrażenie, że ciągle czegoś wypatruje, słucha, oczekuje jakby kolejnego ataku. To utwierdzało ja w przekonaniu, ze dobrze zrobiła, pomagając mu uciec. Nie podejrzewała tylko, że może się sama narażać... Ale tego nie brała pod uwage, przy tak potężnej wiedźmie, jak jej mama, czuła się bezpiecznie.
    - Chciałbyś coś zjeść? - spytała, wstając z łózka i podchodząc do drzwi. - Mogę zrobić wzmacniający bulion - zaproponowała.
    Nie chciała wypytywać go, kim jest i co ściagneło na niego tamtą kobietę. Nie chciała tego wiedzieć, bo wiedza bywała niebezpieczna. Ale ciekawość w niej rosła i rosła, aż w końcu mogła ulec pokusie... Ale może okaże się rozsądna, kto wie?

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  50. Patrzyła na niego z twarza pokerzysty.
    - idz juz.
    Powiedziała to stanowczym glosem w koncu samej odstepujac. Jakby nie patrzac zmeczenie obu im dawalo sie we znaki a po nim to juz szczegolnie.
    - Nie rob wiecej glupstw - dodała odwracajac sie aby pojsc w swoja strone a dokladniej udalo jej sie w czasie tej wymiany zdan wypatrzec zakryta nieckę, gdzie mozna bylo odpoczac do switu zanim wyruszy dalej. Ziewnela przypsieszajac kroku wiec po niespelna paru minutkach byla na miejscu po drodze zbierajac pare polanek aby bylo cieplo, acz jak na swoje standarty nie potrzebowala niczego do podpalki, czasem wolala tradycyjne metody.
    Usiadla na ziemi i przytknela palec do drew az zaplonerly wesolo. Spojrzała na siebie i westchnela przeciagle.
    Oh trzeba by bylo pomyslec o jakims ubraniu, ale tyle komplikacji sie nawarstwilo, ze nawet nie pomyslala by spakowac i ukryc jakies dresy. Az sie chciala palnac za swoja glupote.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  51. [a ja chciałabym to rozruszać, ale jakoś weny nie mam.
    Zatem chyba zawieszę tę watek ;/]

    OdpowiedzUsuń